Obrazek Victora Valdesa rzucającego się do gardła tańczącemu na Camp Nou trenerowi Interu jest ponurym spełnieniem jego przepowiedni, że Barcelona nie umie przegrywać. Można to jednak potraktować od biedy jak odruch frustrata. Użycie systemu nawadniającego, by przepędzić z boiska świętujących graczy Interu, było zagraniem kompromitującym imię klubu budującego swój wizerunek na umowie z UNICEF-em. Nie wiem, kto odpowiada za ten akt braku klasy, znacznie lepiej byłoby jednak, gdyby strąconą z piedestału drużynę i "więcej niż klub" symbolizowały łzy Xaviego Hernandeza. Jest czego żałować. Eto'o ważniejszy niż Ibrahimović Lider Barcelony przez 180 minut nie znalazł sposobu na Inter. Tak jak Messi, tak jak Ibrahomović, który pod znakiem zapytania postawił sensowność swoich przenosin do Katalonii. Przenosin, za które całkowitą odpowiedzialność musi wziąć na siebie Pep Guardiola. Latem Inter stracił swoją największą gwiazdę, ale trener Barcelony oddał w zamian piłkarza unikalnego. Samuel Eto'o - dobry duch katalońskiej drużyny kuglarskimi sztuczkami nigdy nie czarował, ale walcząc do ostatniej kropli potu, potrafił odwracać losy kluczowych meczów. Tak było w finale Champions League w 2006 roku, kiedy Arsenal prowadził 1-0, tak samo 12 miesięcy temu, w Rzymie z nacierającym z pasją Manchesterem. Kameruńczyk to wulkan energii, umiejący pociągnąć za sobą resztę, toteż Xavi i Iniesta byli zdumieni, gdy ich ukochany trener zsyłał go do Interu. Po zdobyciu potrójnej korony pozycja Guardioli była jednak w klubie z Camp Nou tak silna, że nie ośmieliła się przeciwstawić ani rada drużyny, ani prezes Joan Laporta. Nikt z nich fascynacji Pepa Zlatanem Ibrahomoviciem jednak nie podzielał. Miłość jest ślepa, Guardiola dostał na tę wymianę 50 mln euro, za które Jose Mourinho przebudował drużynę (sprowadzając Diego Milito, Mottę, Lucio, Sneijdera), a ta wczoraj pobiła Barcelonę. Dla trenera z Katalonii jest to najdotkliwsza porażka, wręcz klęska. Marzenia o finale na stadionie Realu Madryt się nie spełniły, Inter był w tym dwumeczu drużyną lepszą, bez względu na to, czy na Giuseppe Meazza Diego Milito zdobył gola ze spalonego, a w rewanżu bramka Bojana Krkicia mogła być uznana. Oczywiście nie chodzi mi o to, by rozbić chłopca do bicia z Ibrahimovicia. Zagrał dla Barcy kilka dobrych meczów (rozstrzygnął Gran Derbi na Camp Nou), ale swoim statycznym trwaniem w polu karnym odebrał drużynie atut, jakimi były prostopadłe zagrania Xaviego i Iniesty. Szwed z uporem maniaka gra tyłem do bramki, z czego rodzi się mniej okazji do zdobycia gola. W powietrzu jego gra też nie zachwyca - w Primera Division zdobył głową raptem dwie bramki, trudno więc się upierać, że Guardiola osiągnął cel chociaż w tym względzie. Guardiola zgubił czepek szczęścia Trener Barcy zgubił gdzieś czepek szczęścia, który sprawiał, że w debiutanckim sezonie zagarnął wszystko. Ze szczęściarzami zwykle jest jednak tak, że zapominają o bilansie wychodzącym na zero i bardzo mocno zaczynają wierzyć w swoją gwiazdę. To jasne, że niewiarygodna seria nie mogła trwać w nieskończoność. Przed rokiem fenomenalnie grających Katalończyków opatrzność wsparła kilkakrotnie: zaczynając od karnego obronionego przez rezerwowego bramkarza Pinto w półfinale Pucharu Króla z Mallorcą, poprzez bramkę Iniesty w 93. min rewanżu na Stamford Bridge w Lidze Mistrzów, po gola Pedro w 90. min finału klubowych mistrzostw świata. Po półtora roku triumfów, Barca przegrała. Na miano drużyny unikalnej musi poczekać. Można było wierzyć w jej zjawiskowość, kibic lubi mieć poczucie, że dane mu jest zakosztować czasów wyjątkowych. Porażka z Interem nie jest jednak dla drużyny Guardioli dniem sądu ostatecznego. Ani on, ani żaden z jego piłkarzy nie znalazł się nagle na równi pochyłej. Messi, Iniesta, Pedro, Ibrahimović, Pique, a nawet jedyny wśród nich 30-latek Xavi, wciąż mogą czarować Europę. To jednak odległa perspektywa. Na razie mają zaledwie trzy dni, by się podnieść przed wyjazdem do Villarreal. Remis na El Madrigal odbierze Barcelonie ostatnie dostępne trofeum. Jeśli zespół nie zda testu charakteru, poniesie klęskę na wszystkich frontach ratując Real Madryt. Genialnie grający Leo Messi może być większym przegranym tego sezonu niż Cristiano Ronaldo. Mourinho wrogiem numer jeden Triumfalny marsz Barcelony został zatrzymany przez kilku ludzi związanych kiedyś z katalońskim klubem. Ich radość była różna. Szykujący się do drugiego z rzędu finału Champions League Samuel Eto'o powiedział, że część jego życia i serca zostało na Camp Nou na zawsze. Thiago Motta spędził na boisku tylko pół godziny potwierdzając, że wciąż ma poważny kłopot z okiełznaniem temperamentu. Koledzy musieli przez niego tyrać w dziesięciu przez godzinę. A Jose Mourinho w swoim stylu ogłosił, że bez przeszkód do Barcelony może już przyjeżdżać Luis Figo. "Teraz to ja jestem tu wrogiem publicznym numer 1". Dziecinne gadki mężczyzny pod pięćdziesiątkę nie zmienią faktu, że znów on, a nie Guardiola jest trenerskim geniuszem numer 1. Umarł król, niech żyje król. Niech tylko nowy-stary król pamięta, że na jego drodze jest jeszcze Bayern, Robben i Louis van Gaal. Jednego zarzutu wobec Mourinho jednak nie podzielam. Publicysta poważnego dziennika "El Pais" nazywał go tłumaczem twórcy catenaccio Helenia Herrery robiąc złośliwą aluzję do tego, że Portugalczyk zaczynał karierę jako tłumacz Bobby Robsona. Prasa w Hiszpanii i nie tylko ma skłonność do robienia z Mourinho demiurga, którego jedynym celem jest zabicie piękna w futbolu. A przecież Inter nie wyeliminował Barcelony jakimś brudnym podstępem, ale inteligencją, konsekwencją i klasą. Drużyna Guardioli prowadziła na Giuseppe Meazza 1-0 i miła pełne prawo bronić wyniku. Nie umiała. Inter umiał to grając w dziesiątkę na Camp Nou i zasłużenie jedzie na finał. A co do piękna - to przez 180 minut rywalizacji z Interem widziałem jedną akcję Barcelony zapierającą dech w piersiach. Przeprowadził ją wczoraj Gerard Pique. Messi, Xavi, Ibrahimović, Busquets, Alves niczym mnie zachwycić nie umieli. Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego Czytaj także: Koniec hegemonii Barcelony Mourinho: Najpiękniejsza przegrana w życiu FC Barcelona - Inter Mediolan 1-0