Za nami 13 meczów 19. finałów mistrzostw świata (piszę te słowa przed spotkaniem Brazylii z Koreą Północną). I mam wrażenie, że przypomina to najsłabszy turniej w ostatnich czterdziestu latach - a więc za mojego życia - finały mistrzostw świata w 1990 roku we Włoszech. Jak analizuję historię, to jeszcze gorsze mistrzostwa przeżyli widzowie w 1962 roku - wręcz brutalne, na chilijskich boiskach. Kto tak naprawdę chciał w dotychczasowych meczach dyktować warunki gry? Niemcy z Australią, a także Argentyńczycy z Nigerią. Argentyna wygrała tylko 1-0, ale fenomenalnie bronił Vincent Enyeama (na co dzień bramkarz Hapoelu Tel Aviv). Nawet Holandia nie grała tak, jak wszyscy tego oczekują, choć odniosła cenne zwycięstwo z Danią. Charakterystyczne jest zdanie pomocnika "Oranje", Rafaela van der Vaarta: "Niemcy grali jak Holandia, a my graliśmy jak Niemcy". Jak ktoś jeszcze chce narzekać na piłkę Jabulani, to dostaję białej gorączki. Jakbyśmy finały MŚ rozgrywali piłkami ze skóry, jak w latach sześćdziesiątych, to pewnie padłoby połowę bramek, które oglądaliśmy w RPA. Nota bene nie spodziewam się też fajerwerków po Brazylii i to bez względu na to, co pokaże w meczu z Koreą. 5-krotnych mistrzów świata prowadzi Dunga, który sam był pracusiem w środku pola. Dunga też dba o defensywę, jak mało kto. Tym razem Brazylia nie ma takich gwiazd, jak w 2002 roku, gdy w ich szeregach czarowali Ronaldo, Ronaldinho i Rivaldo. Kaka to inny typ, Robinho - owszem efektowny, ale czy to jest klasa światowa? Luis Fabiano jest niesłychanie skuteczny, ale też nie jest to piłkarz formatu Ronaldo. Dyskutuj z Romanem Kołtoniem na jego blogu!