Według japońskich organizatorów mistrzostw świata Małysz o godzinie 19.30 ich czasu powinien skakać, a nie podróżować, dlatego nie było dla niego żadnego pojazdu. Gdy nasz mistrz chciał zamówić taksówkę okazało się to niemożliwe, ponieważ stromy wjazd pod skocznię jest zamknięty dla wszystkich pojazdów. W końcu Małysz nie wytrzymał, wziął torbę i postanowił podejść do miejsca, gdzie mogą podjechać taksówki. Gdy był w połowie drogi dogoniły go wolontariuszki i poinformowały, iż samochód czeka na dole. "A wy dziwiliście się, gdy mówiłem, że długo bym w Japonii nie wytrzymał. Oni są po prostu straszni. Naprawdę już lepiej było na igrzyskach w Turynie. Bo każdy wiedział, że skoro to Włochy, to i trochę zamieszania będzie. Ale byli przynajmniej elastyczni, dało się z nimi rozmawiać. A ci pod tą swoją perfekcyjną organizacją kryją taki bałagan, że szkoda gadać" - powiedział Małysz, cytowany przez "Przegląd Sportowy". "W czwartek robiłem przebieżkę przed treningiem i akredytację miałem pod bluzą. Ale byłem ubrany w sportowy strój! Pani na jednej bramce kazała się wylegitymować, jednak nie chciało mi się zatrzymywać, więc tylko jej coś tam powiedziałem. A ta jak się za mną rzuciła! Za kaptur mnie złapała, mało go nie wyrwała" - dodał. Początek sobotniego konkursu na średniej skoczni zaplanowano na 10 czasu polskiego.