Poszukiwanie nowych wcieleń Pelego jest tak samo charakterystyczne dla Brazylijczyków, jak dla ich rywali znad La Platy odkrywanie boskiego pierwiastka Diego Maradony w każdym uzdolnionym pomocniku. 19-letni Neymar został okrzyknięty następcą "Króla" w naturalny sposób, ledwo zdobył z Santosem Copa Libertadores, już rozgrzewała nas saga o jego przenosinach do najbogatszych klubów Europy. Do boju stanęły wszystkie kolosy, na czele z Realem Madryt gotowym zapłacić 45 mln euro za transfer i 5 mln rocznie napastnikowi. Tuż przed ćwierćfinałowym meczem Copa America Brazylia - Paragwaj hiszpańska prasa doniosła, że Florentino Perez załatwił już sobie spotkanie z ojcem nowego piłkarskiego diamentu. Diamenty do oszlifowania Póki co diament jest jednak wciąż w fazie szlifowania. Czy wczorajsza klęska Brazylii i strzelecka indolencja Neymara ostudzą zapał prezesów europejskich klubów? Wątpię. Zapotrzebowanie na nowe gwiazdy jest tak ogromne, że Neymarowi nawet słaba forma przez jakiś czas nie zaszkodzi. Medialna machina uruchomiła lawinę zachwytów nad młodzieńcem, którego sponsoruje już sześć czołowych koncernów w Brazylii. A muszą znaleźć się nowe, jeśli piłkarz ma zostać w Santosie jeszcze choć jeden sezon. Bez trudu można też znaleźć publikacje poparte filmami, dowodzące, że inny gracz Santosu, pomocnik Ganso, jest kolejnym wcieleniem Zinedine'a Zidane'a. W Brazylii jest wielki rynek i ogromne zapotrzebowanie na tego typu odważne porównania, za trzy lata odbędą się tam finały piłkarskich mistrzostw świata. Kibice, którzy stracili wiarę w odrodzenie Kaki czy Ronaldinho, potrzebują nowych idoli. Neymar i Ganso są nie tylko liderami drużyny, ale wielkiego narodowego projektu powołanego do życia tuż po kompromitacji Carlosa Dungi na mundialu w RPA. Dotkliwa porażka już na początku drogi Tamta drużyna wyrzekła się "jogo bonito", a potem przepadła w ćwierćfinale afrykańskich mistrzostw. Mano Menezes buduje nową, grającą skutecznie i pięknie, może nawet tak jak ta legendarna, z czasów Pelego. Na razie zaliczyła jednak dotkliwe potknięcie przegrywając mecz z Paragwajem, który przez 120 minut nie oddał celnego strzału na bramkę Julio Cesara. Seria rzutów karnych przypominała jednak dramat Barcelony w finale Pucharu Europy sprzed ćwierć wieku. Ani jeden z Katalończyków nie potrafił wtedy pokonać bramkarza Steauy Helmutha Duckadama, to samo "udało" się wczoraj Brazylijczykom. Ganso i Neymara nie było już na boisku, Menezes zdjął pierwszego w dogrywce, drugiego w 80. min. Zamiast "jogo bonito" zobaczyliśmy "jogo estupido" (głupią grę) - Brazylijczycy zaprzepaścili wszystkie swoje okazje na gola w sposób wołający o pomstę do nieba. Ćwierćfinał zmienił się w gehennę faworyta, wcześniej jednak w całym turnieju wygrał on zaledwie jeden raz (z Ekwadorem). Nie ma powiewu optymizmu, na trzy lata przed mundialem w Brazylii, kibice "Canarinhos" zobaczyli zespół mogący kandydować do miana najsłabszego w dziejach ich reprezentacji. Porażka w Copa America pięciokrotnych mistrzów świata jest tak samo dotkliwa, jak dla Argentyny kolejna klęska drużyny Leo Messiego. Cuda miały się zdarzać rzadziej Totalnej klapy faworytów argentyńskiego turnieju dopełniło Chile przegrywając z Wenezuelą 1-2. Trener zwycięzców żartował sobie, że dotąd wiedziano o jego kraju tylko tyle, że potrafi kręcić niezłe telenowele. W telenowelę zmienia się turniej o mistrzostwo Ameryki. W półfinałach miały grać Argentyna z Kolumbią i Brazylia z Chile, tymczasem zmierzą się Urugwaj z Peru i Wenezuela z Paragwajem. Być może czeka nas drugie, tak zaskakujące zakończenie mistrzostw w ich stuletniej historii. W 2001 roku na podium znalazły się Kolumbia, Meksyk i Honduras, ten ostatni zastąpił Argentynę, która wycofała się z turnieju, a w ćwierćfinale pokonał Brazylię 2-0. Cuda miały się jednak zdarzać raz na sto lat. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2110646">Czytaj inne teksty Darka i dyskutuj z nim na blogu - Kliknij!</a>