Fani polskiej piłki w biało-czerwonych barwach zbierają się w niedzielę, 20 grudnia, o godz. 10 na Placu Trzech Krzyży w Warszawie. "Weźcie ze sobą gwizdki, trąbki itp.- niech nas usłyszą!" - namawiają się na stronie. Podoba mi się ich entuzjazm. Obawiam się jednak, że to nie takie proste: "Przepędźmy Latę i jego ludzi, a następcy zbawią polską piłkę". Jeżeli ktoś myśli, że rządy Grzegorza Laty, Antoniego Piechniczka, Jerzego Władysława Engela wyprowadzą polską piłkę z bagna, to równie dobrze może liczyć na to, że w ciągu najbliższych pięciu lat polski klub wygra Ligę Mistrzów, a reprezentacja zdobędzie medal na Euro 2012. Ostatnie osiągnięcia tej trójki są druzgocące. Prezes Lato po eskapadzie do RPA związał podległą mu federację ze SportFive'em na 10 lat i o warunkach umowy nie był łaskaw poinformować nawet zarządu, a co dopiero środowisko piłkarskie, czy kibiców, których PZPN przecież reprezentuje i wobec których powinien czuć się zobowiązany. Antoni Piechniczek za zły stan polskiej piłki obarcza media. Nawet średnio znający polskie realia Leo Beenhakker zauważył, że rozmowa z tym człowiekiem nie ma większego sensu, bo jego jedyny argument jest taki, że " w 1974 i 1982 r. na MŚ byliśmy wielcy". Fakt, że od tamtego czasu minęły lata świetlne, w trakcie których futbol zmienił się nie do poznania, nie ma dla niego znaczenia. Jerzy Władysław Engel ma nadspodziewanie mocną pozycję w polskiej piłce. Owszem, trzeba mu oddać, awansował na mundial do Korei, z Wisłą był najbliższej awansu do LM. Ale też jego kariera to słynni "Piłkarze do zupy" (gra słów z tytułu tekstu "GW" komentującego m.in. to, że przed MŚ 2002 Engel z drużyną zamiast solidnie się przygotowywać gonili za kontraktami reklamowymi, np. zup w torebkach), kilka skandali w Legii i Polonii Warszawa. Później Engel uzdrawiał polską piłkę w Wiśle Kraków. Zaczął od sprzedania klubowi kilku tys. egzemplarzy swej książki "Futbol na tak", która cieszyła się takim wzięciem, że szef ochrony obiektu - Adam Musiał rozdawał je wycieczkom zwiedzającym Wisłę, by leżące sterty nie blokowały ruchu. Engel w Krakowie zasłynął wpuszczeniem na trening przed ważnym meczem kabaretu z kamerami (jego członkowie biegali między piłkarzami, powodując ich zdziwienie), a także zagwarantowaniem sobie w kontrakcie procentowego udziału w każdym transferze z klubu i do klubu. W końcu z Wisły został zwolniony przed wygaśnięciem umowy. To mu nie przeszkodziło, żeby w PZPN-ie stać się szarą eminencją. Najpierw wiceprezesem ds. szkolenia, a teraz dyrektorem sportowym. Nie ma go na pierwszej linii ognia, a jednak zależy od niego wiele. Jego "Strategia rozwoju piłki nożnej w Polsce" jest obszerna, ale też pełną banałów. Zatem możemy spać spokojnie: dotychczasowy zarząd PZPN-u polskiej piłki nie zmieni. Potrzeba zmian jest oczywista dla każdego, komu rozum nie uciekł z głowy. Opozycję dla Laty skrzyknął Kazimierz Greń. Obrażony za to, że ziomal Lato nie wywiązał się z przedwyborczych obietnic. Za Greniem stoją m.in. Tomasz Jagodziński (kandydował na prezesa, ale wycofał się tuż przed głosowaniem) i Andrzej Padewski - wiceprezes Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej. Trudno wśród nich wybrać człowieka, który miałby wystarczająco charyzmy, mocną osobowość, pomysły, kontakty i wiedzę jak zmieniać polską piłkę. Powszechnie wiadomo, że jedynym takim kandydatem jest Zbigniew Boniek, ale on się nie utożsamia z opozycją Laty. - Środowisko piłkarskie miało już jedną szansę, by wybrać mnie prezesem, ale wybrało inną opcję. Dlatego fotel prezesa w tej chwili mnie nie interesuje. Wolę stać z boku i obserwować, jak sobie Grzegorz radzi - podkreśla Zibi. W piłce, wobec zbliżającego się wielkimi krokami Euro 2012 nie stać nas na to, żeby "Listkiewicza" zastąpił "Lato". Ewentualna zmiana musi oznaczać postęp. W polskim hokeju niedawno wydawało się, że wystarczy do uratowania tej pięknej dyscypliny wystarczy wymiana władz PZHL-u. - Przegońmy Zenona Hajdugę, a od razu przyjdzie wiosna, będzie lepiej - dało się słyszeć głosy. Od ponad dwóch lat Hajdugi nie ma, ale nie zastąpili go właściwi ludzie. Efekty? Hokej ligowy upada. Kluby są na krawędzi bankructwa, a w centrali kombinują, jak wydusić z nich pieniądze na wpisowe za udział w ekstraklasie. Tym, którzy powędrują z gwizdkami i w biało-czerwonych strojach spod Placu Trzech Krzyży pod hotel Sheraton, gdzie będą trwały obrady życzę wytrwałości na mrozie. Na mrozie, który raczej nie rozsadzi PZPN-owskiego betonu. Może to zrobić mądra myśl i fala ludzkich, kibicowskich serc. CZYTAJ RÓWNIEŻ: Kołtoń: Skandal! Kluby Ekstraklasy ratują tyłek Lacie!