INTERIA.PL: - Doszedłeś już do siebie po świętowaniu wicemistrzostwa Polski? Marian Kelemen, bramkarz Śląska Wrocław: - Jeszcze chyba sam do końca nie wierzę w to, co się stało. Początek sezonu był dla nas bardzo trudny, skazywano nas na spadek. Marsz w górę tabeli zaczęliśmy dopiero później po solidnym przepracowaniu zimowych przygotowań. A impreza była oczywiście przednia. Świętowaliśmy w jednej z restauracji koło zoo wraz z pozostałymi kolegami z zespołu i działaczami klubu. Na fetę nie mieliśmy jednak zbyt dużo czasu, ponieważ na drugi dzień musieliśmy jechać do Warszawy na ceremonię wręczenia medali. Zapewniam, że autobus w drodze do stolicy był wesoły - wszyscy się cieszyli, nie brakowało chóralnych śpiewów. - A jeszcze kilka tygodni temu wręcz nie wierzyłeś w to, że jest możliwość wywalczenia awansu do europejskich pucharów. - Bo ja sobie zdaję sprawę z tego, że każdy mecz jest trudny. Na szczęście, tabela ułożyła się na naszą korzyść. Przyznam szczerze, że dopiero po meczu z Ruchem Chorzów w przedostatniej kolejce uwierzyłem, że udział w Lidze Europy jest bardzo prawdopodobny. - Przyjście trenera Oresta Lenczyka odmieniło zespół diametralnie. - Nie wiem co powiedzieć. Na początku sezonu graliśmy ładnie, ale nie zdobywaliśmy punktów. Po zmianie trenera zaczęliśmy inkasować punkty, ale mimo to uważam, że zarówno Rysiu Tarasiewicz jak i Orest Lenczyk to znakomici fachowcy. Wiadomo, że nie zawsze jest się na górze. W mojej karierze często zmieniali się trenerzy, każdy z nich miał swoje metody, a my jako profesjonalni piłkarze respektujemy je. - Chciałbyś, żeby "Oro Profesoro" nadal prowadził zespół? - Pan Orest zrobił dużo roboty z drużyną. Nie wiem co na to zarząd, ale my piłkarze jesteśmy z nim. - Zostałeś wybrany najlepszym bramkarzem ligi, czujesz się bohaterem? - Nie, ponieważ wszyscy razem tworzyliśmy kolektyw, który sprawdzał się bardzo dobrze. - Zostałeś również najskuteczniejszym golkiperem w naszej ekstraklasie. Tego gola zapamiętasz pewnie na długo. - Czułem się pewnie podchodząc do tego rzutu karnego. Chciałem strzelić w środek bramki i tak właśnie zrobiłem. Przy wyniku 4-0 odważyłem się spróbować wykorzystać jedenastkę. Namówił mnie do tego Amir Spahić, ale też kibice, którzy skandowali moje nazwisko. Dodało mi to pewności siebie. - W przyszłości również staniesz się egzekutorem rzutów karnych? - Trudno powiedzieć. W przeszłości nigdy mi się to nie zdarzało. No może raz w sparingu na Teneryfie. - Jak wykorzystasz czas podczas tych krótszych wakacji? - Nie wiem jeszcze, jak długo potrwają nasze urlopy. Pewnie około dwóch tygodni - to niezbyt dużo czasu na odpoczynek, ale chciałbym w tym czasie jakoś się zregenerować. W środę wyruszam na Słowację do rodzinnej miejscowości położonej niedaleko Koszyc. Urlopy co prawda będą krótsze, ale start w eliminacjach do Ligi Europy wynagrodzi nam to w jakimś stopniu, mam nadzieję. - A mecz z Arką Gdynią nie był twoim ostatnim w barwach Śląska Wrocław? - Na chwilę obecną jestem piłkarzem wrocławskiego klubu. Sam nie wiem jak będzie później. Wszystko wyjaśni się za kilka dni lub za kilka tygodni. We Wrocławiu czuje się jak w domu, naprawdę świetnie, zaaklimatyzowałem się na dobre i ciężko byłoby mi zmienić otoczenie. Wiadomo, że mam swoje ambicje i chciałbym spróbować swoich sił w silniejszej lidze. To chyba naturalne, prawda? - Czyli zaakceptujesz każdą dobrą propozycję? - Kolegom z drużyny jeszcze nie powiedziałem do widzenia, ale każdą ofertę będę chciał rozważyć. Nie będę jednak patrzył wyłącznie na sferę ekonomiczną. Będę patrzył też na inne czynniki. Wiadomo, że jak się przechodzi do zupełnie innego kraju, to zaczynasz wszystko od nowa. Sam nie wiem jednak, jak to się wszystko skończy. - Transfer do silnego klubu zagranicznego być może otworzyłby ci drzwi do bram drużyny narodowej. - Na razie o reprezentacji staram się nie myśleć. Skupiam się na tym, co najlepszego mogę dać klubowi. Wiem, że każdy piłkarz marzy o grze w reprezentacji, ale bardzo ciężko dostać powołanie. Póki co, nikt ze sztabu szkoleniowego kadry nie kontaktował się ze mną. Nadal będę pracował najlepiej jak potrafię, choć nie ukrywam, że ewentualne powołanie na pewno by mnie ucieszyło. W tej chwili numerem jeden na Słowacji jest Jan Mucha, choć ostatnio nie był on powołany. Zresztą my mamy w ogóle silną obsadę między słupkami. - Twój menedżer zapewne przebiera w lukratywnych ofertach dla ciebie. - Na razie nic nie wiem. Jadę na urlop, a potem zobaczymy co dalej. Nie złożę jednak żadnej deklaracji, czy tu zostanę czy nie. Sam nie wiem, co się stanie. Być może usiądziemy do rozmów z wrocławskim klubem na temat nowego kontraktu. - W mediach pojawiło się twoje nazwisko w kontekście zainteresowania ze strony Bursasporu. Ten turecki klub znasz przecież bardzo dobrze - nie masz tam przecież pustej kartki. - Z okresu gry w Bursasporze mam bardzo miłe wspomnienia, ale przyznam szczerze, że jest to ciężki kraj do życia. Owszem, są tam dobre warunki finansowe, ale to jest bardzo ciężka liga. W Polsce mam do czynienia z katolikami, natomiast tam kultura jest zupełnie inna. Pamiętam jakie zmagania przeżyłem już podczas pierwszego dnia w Turcji. Nie mogłem tam normalnie wziąć prysznica, lecz musiałem schować się za zasłoną i wtedy mogłem się umyć. Człowiek nie może tam bowiem obnażać się. Oczywiście, ja nie mam nic przeciwko muzułmanom. Wśród nich mam też bardzo wielu znajomych. Trzeba jednak przyznać, że Turcy mają bardzo specyficzną ligę. Jak wygrywa się, to jest wszystko wspaniale, ale jeśli odniesiesz porażkę, lepiej zamknąć się we własnym domu aż do momentu rozpoczęcia następnego spotkania. Kibice są tam bardzo fanatyczni, przeżywają wszelkie wydarzenia. Po jednej z wyjazdowych porażek kibice obrzucili nas kamieniami. Zniszczonym autobusem musieliśmy jakoś doczłapać się na lotnisko. Muszę przyznać się, że bałem się wtedy o swoje zdrowie. - Liga Turecka ma jednak coraz większy potencjał. - Turcy mają coraz lepszą ligę, ale polska ekstraklasa również ma wielki potencjał. Widać to zresztą na stadionach i po tym jak rozwija się marketing w naszym klubie. Fakt, trzeba popracować jeszcze nad pewnymi detalami, ale to wszystko zmierza w dobrym kierunku. - Powiedziałeś, że polska liga ma potencjał? A ostatnio graliście przecież przy pustych trybunach. - No bo ja myślałem, że piłka nożna jest dla kibiców. A tak tutaj nie jest. Nam też się źle gra, jeśli nie ma na trybunach naszych sympatyków. Ich doping jest nam potrzebny. To zawsze jakaś dodatkowa motywacja dla nas. Grając bez udziału publiczności mamy problem z koncentracją i motywacją do walki. Dla mnie to jest śmieszne, żeby zamykać stadion, na którym do tej pory nie zauważyłem ani jednego incydentu. Rozmawiał Konrad Kaźmierczak