RMF FM: Jakie są twoje największe atuty? Kamil Stoch: Uważam, że się podszkoliłem w podejściu mentalnym do tego zawodu. W przygotowaniu psychicznym. Potrafię sobie poradzić w trudnych sytuacjach, choć oczywiście zdarzają się nowe. W tym roku na Turnieju Czterech Skoczni przyszło mi się zmierzyć z sytuacją, z którą nie wygrałem. Teraz jestem o to bogatszy. Na konkursie w Obersdorfie kamera chodziła za mną krok w krok, Telewizja Polska, kamery organizatorów. Przy rozgrzewce, przy wchodzeniu do szatni, przy wejściu na skocznię. To mnie trochę rozproszyło. Skupiło moją uwagę na tym, co się dzieje wokół mnie, a nie na tym, co mam zrobić. Teraz będziesz uciekał przed kamerą? - Nie ma sensu uciekać. Po prostu skupię się na sobie. Twój tata jest psychologiem. Pomagał ci w trudnych chwilach? - Tak, ale jako ojciec, nie jako psycholog. Mój tata zajmuje się psychologią sądową, to trochę co innego niż psychologia sportu. Ale zawsze mi powtarzał, że muszę wypracować sobie własny sposób na radzenie sobie w cięższych chwilach. Kiedy było tak ciężko? - Kiedy zacząłem dorastać, po skończeniu gimnazjum, zmieniły się moje parametry i wtedy pogubiłem się całkowicie, jeśli chodzi o technikę skakania. Nie potrafiłem sobie poradzić na skoczni, mimo że dawałem z siebie wszystko, mimo że ambicje miałem ogromne, coś nie grało. Chciałeś rzucić tę robotę? - Tak, myślałem o tym, ale na szczęście tak się nie stało, przetrwałem te chwile i teraz jestem w miejscu, w którym zawsze chciałem być. Jak ważne są dla ciebie ćwiczenia z psychologii? - Bardzo ważne. One pozwalają mi myśleć tylko o drodze, którą chcę podążać. Ćwiczymy na przykład wizualizację za pomocą biofeedbacku. Do głowy mamy podłączone elektrody EEG, które rejestrują nasze emocje. Komputer pokazuje nie tylko na jakim poziome relaksacji czy pobudzenia jesteśmy, ale widzimy także na ekranie siłę naszych wyobrażeń. Co sobie wtedy wyobrażasz? - Dobre emocje i dobre wizje zawodów. Siebie na podium? - Nie, to nie ma nic wspólnego z wynikiem. Raczej z zadaniem, jakie mam wykonać. Siadam na belce, ruszam, jadę odbijam się, lecę, ląduję, hamuję. Wynik jest konsekwencją tego, co zrobię. "Małżeństwo bardzo mi służy" Słyszałam, że chcesz tę przyjemność odczuwać jeszcze bardziej intensywnie, bo marzysz o lataniu szybowcem. - Tak. Chciałbym zrobić kurs pilotażu szybowca. I zabierać żonę na podniebne randki. Małżeństwo pomaga czy przeszkadza w życiu sportowca? - Słyszałem opinię, że kiedy skoczek się żeni skacze 10-15 metrów bliżej. Ja jestem odwrotnością tego stwierdzenia. Jak najbardziej małżeństwo mi służy. Daje mi poczucie stabilizacji w życiu, poczucie własnej wartości. Wiele w życiu osiągnąłem, a małżeństwo uważam za swój życiowy sukces. Jestem bardzo szczęśliwy w związku z moją żoną. To ważne, żeby mieć poczucie stabilizacji. Port, do którego się wraca? - Tak, przystań, gdzie się przybija niezależnie od sytuacji, które zdarzają się po drodze. Zawsze wiem, że ktoś na mnie czeka, przywita mnie z otwartymi ramionami i tą osobą jest moja własna, prywatna żona. Miałem to szczęście, że Bóg postawił na mojej drodze osobę, w której się zakochałem, której całkowicie zaufałem i powierzyłem swoje życie. Zdałem sobie sprawę, że nie warto czekać na nic innego, tylko brać sprawy w swoje ręce i żyć dalej. Ile mieliście lat biorąc ślub? - Nie warto czekać na nic innego, tylko brać sprawy w swoje ręce i żyć dalej. Moja żona jest ode mnie dwa lata starsza. Ja miałem 23, a ona 25. Poznaliście się na studiach w Krakowie? - Nie, poznaliśmy się w Planicy. Ostatni konkurs Pucharu Świata w kalendarzu... Bardzo zabawne jest to, że Ewa pochodzi z Zakopanego, a ja z Zębu, czyli mieszkaliśmy niedaleko siebie, chodziliśmy do tego samego liceum, a poznaliśmy się 800 kilometrów na południe. Czy to znaczy, że twoja żona ma coś wspólnego ze sportem? - Owszem, chodziła do szkoły sportowej, trenowała sporty walki: judo, jujitsu. Mocna kobieta... - Ładnych parę lat nie trenuje, więc jestem trochę bardziej pewny siebie. A z jakiej okazji spotkaliście się w Planicy? - Żona pojechała robić zdjęcia, bo teraz zajmuje się fotografią. To jej pasja. Pracowała dla jakiejś gazety, przygotowywała reportaż z zawodów. Gdzie się oświadczyłeś? - Właśnie tam, w Planicy. Od momentu, kiedy się poznaliśmy jeździmy tam zawsze razem. Po kilku latach zdecydowałem, że to będzie odpowiednie miejsce i odpowiedni czas. Czy masz jakiś talizman, który ci pomaga na skoczni? - Obrączkę. Ale masz go dopiero od półtora roku... - I od tego czasu dobrze skaczę... "Chciałem odpuścić edukację. Teraz wiem, że to byłby duży błąd" Czy jako dobrze zapowiadający się skoczek, masz jeszcze czas studiować? - Prawie skończyłem. Została mi praca magisterska. Nie wiem na razie, o czym będę pisał, bo nie miałem czasu spotkać się z moim promotorem. Musiałem się jak najlepiej przygotować się do sezonu, potem dokończę dzieła związanego ze studiami. Na jakim kierunku studiujesz? - Kiedy zaczynałem studia, na AWF-ie był tylko kierunek wychowanie fizyczne. Mógłbyś być nauczycielem? - Nie mógłbym. Wiem to na pewno, po ostatnich praktykach w szkole. Dostałeś w kość od młodzieży? - Wolę o tym nie mówić. Młodzież potrafi się okropnie zachowywać. Podziwiam nauczycieli. Studia były ci do czegoś potrzebne? Przecież wiedziałeś już wtedy, w którą stronę zmierzasz. - Mama mi kazała. Wiadomo, że czasem chciałem odpuścić, zakończyć edukację i skupić się na sporcie. Ale dziś uważam, że byłby to duży błąd. Nauka się przydaje. Takie przedmioty, jak fizjologia człowieka czy psychologia, przydają się w sporcie. Miałeś okazję zaznać życia studenckiego? - Nie. I trochę mi tego szkoda. Miałem indywidualny tok studiów. Wracałem po sezonie, pod koniec marca i miałem 2 miesiące, żeby nadrobić cały rok. Zajęcia od rana do wieczora. Ale wybrałem inną drogę. Całkowicie poświęciłem się dla sportu i uważam, że kiedyś nie będę tego żałował. A lubisz się bawić? - Owszem, bardzo lubię wyjść się pobawić, porozmawiać z przyjaciółmi, napić się piwa. Ale w czasie zawodów nie mogę przekraczać granic zabawy. Przeczytaj cały wywiad z Kamilem Stochem