Pewnie znajdą się wśród nas tacy, którzy uznają, że to już koniec Ricardo Kaki. Że nierealne jest, by wrócił do formy sprzed niespełna trzech lat, kiedy zdobywał "Złotą Piłkę". Aż trudno uwierzyć ile nieszczęść spadło na niego w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Jakby los chciał się przekonać: jak dużo jest w stanie ścierpieć? Artroskopia łąkotki to w dzisiejszych czasach zabieg niemal kosmetyczny, ale pomocnik Realu nie wróci do gry wcześniej niż listopadzie lub w grudniu. Operacja kończy sezon Brazylijczyka, który bez żalu można wykreślić z jego kariery czarną, grubą kreską. A przecież zaledwie kilka miesięcy temu zajął w plebiscycie FIFA czwarte miejsce rozdzielając piłkarzy Barcelony Xaviego i Iniestę (każdy z nich zdobył w 2009 roku sześć trofeów, Kaka ani jednego). Przyczyny upadku Ronaldinho były jasne i oczywiste. Kibice żałowali trwonionego geniuszu, ale nikt się nie dziwił efektom działalności gracza, który od piłki bardziej kocha taniec, wino, nocne kluby i kobiety. Kaka jest w brazylijskiej piłce najdoskonalszym wzorem profesjonalisty. Żyje jak asceta, jest przykładnym mężem modelki, która po ślubie zmieniła się w pastora. Sam piłkarz bardzo wcześnie doznał objawienia. Mając 18 lat uszkodził kręgosłup skacząc do wody. Po kilku dniach wstał z wózka o własnych siłach uznając to za cud. Dziś jest członkiem zboru "Odrodzeni w Chrystusie" (w Sao Paulo), należy też do międzynarodowej organizacji chrześcijańskiej "Sportowcy dla Chrystusa". Być może wiara pozwoli mu przetrwać kryzys i wrócić. Wierzą w to fani Realu, którzy jeszcze w poprzednie wakacje byli pewni, że Florentino Perez znakomicie zainwestował 65 mln euro. Na prezentację na Santiago Bernabeu przybyło 50 tys ludzi. Klub z Madrytu zabiegał przecież o Kakę kilka lat. Brazylijczyk bardzo chciał udowodnić, że było warto. Jesienią 2009 roku, po zwycięstwie nad Argentyną w eliminacjach MŚ w RPA (dało ono Brazylii awans), koledzy namawiali go, by został z nimi na kolejne spotkanie, w którym za kartki nie mógł zagrać. Fiesta nie była mu jednak w głowie. Dobrowolnie wrócił do Madrytu, by trenować samotnie - wszystko po to, by jak najszybciej zaaklimatyzować się w nowej drużynie. Florentino Perez liczył, że to właśnie Kaka będzie spoiwem zdolnym połączyć w drużynę wszystkich nowych piłkarzy, na których wydał rekordowe 250 mln euro. Coś takiego jednak nie nastąpiło. Brazylijczyk grał źle, zupełnie nie mogąc pojąć, czego chce od niego Manuel Pellegrini. Symboliczny był marcowy mecz z Lyonem w 1/8 finału Ligi Mistrzów, gdy drużyna konwulsyjnie rzuciła się do boju po wyrównującej bramce Pjanica, trener Realu zdjął Kakę z boiska. Wielu ekspertów z Serie A podejmowało trud wytłumaczenia Hiszpanom, co przeszkadza Brazylijczykowi być w Madrycie tym samym Kaką. Kryzys formy zaczął się jednak już na San Siro - gdzie w ostatnim okresie największy idol Mediolanu grał coraz gorzej. Madryt miał być nowym impulsem, który w praktyce pogłębił tylko problemy Brazylijczyka. Z Realem przegrał na wszystkich frontach - w dodatku wykryto u niego nieuleczalny uraz pachwin, przez który stracił półtora miesiąca. Wszystko miał zrekompensować mundial w RPA. Carlos Dunga machnął ręką na Ronaldinho i Diego - z Kaki uczynił lidera drużyny, która pojechała po Puchar Świata, a przepadła w ćwierćfinale. Gdy wracał do Madrytu po wakacjach prasa nie miała wątpliwości, że odbudowanie psychiczne Kaki to największe wyzwanie dla Mourinho. Zamiast wznowić treningi Brazylijczyk skarżył się na ból w kolanie. Operacja okazała się konieczna. Po niej będzie musiał zaczynać niemal od zera. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1930779">Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu</a>