Już wkrótce w Polsce będzie więcej grających oldbojów niż czynnych hokeistów w wieku seniora. Kluby chwalą się, że po latach zaniedbań wreszcie ruszyła praca z dziećmi. Co z tego, skoro centralnego planu szkolenia młodzieży jak nie było, tak nie ma? Każdy trenuje, jak mu pasuje, czyli para w gwizdek... Szkoły Mistrzostwa Sportowego wciąż istnieją, ale to już nie te czasy, gdy miejsce w nich było marzeniem każdego juniora w Polsce. Liga pogrąża się w mizerii sportowej, finansowej i organizacyjnej, a za granicą nie chcą naszych hokeistów. Tymczasem Jarosław Rzeszutko twierdzi, że przez rok gry w Anglii nauczył się więcej niż przez cztery lata w Polsce. Telewizja niby pokazuje mecz ligowe, ale i tak na pierwszą w minionym sezonie transmisję trzeba było czekać miesiącami. Taką promocją nasz hokej sponsorów nie zdobędzie. Jak na tym tle ma wyglądać reprezentacja? "Dlaczego nie jestem zawodnikiem światowego formatu?" Nieudane mistrzostwa w Kijowie stały się punktem wyjścia w dyskusji nad słabościami naszego hokeja. Świetnie, byle tylko spostrzeżenia prowadziły do jakiś wniosków, a nie były biadoleniem mającym potwierdzić tezę, że mamy beznadziejnych hokeistów i reprezentację, bo to uproszczenie, w dodatku krzywdzące. Za 4. miejsce na Ukrainie najbardziej dostało się Leszkowi Laszkiewiczowi i bramkarzom. To prawda, że nasz kapitan w kolejnych mistrzostwach nie błyszczał, tak jak w lidze, a bramkarze nie wrócili ze średnią 95 procent. Bądźmy jednak poważni: turnieju w Kijowie nie przegraliśmy przez nich. Gdy słyszę, że pora dać szansę młodzieży, to zastanawiam się której młodzieży? Tej, która dopiero powróciła z zesłania do Dywizji II, czy tej młodszej która w tabeli Dywizji I wyprzedziła tylko Koreańczyków? To prawda, że nadzieją polskiego hokeja jest młode pokolenie, ale jeśli nadal nie będziemy mieli pomysłu na to, jak dać dzieciakom szansę na prawdziwy rozwój, to i ten kapitał stracimy. Kiedyś jeden z naszych najlepszych hokeistów zapytał mnie dlaczego nie jest zawodnikiem światowego formatu, skoro życie prywatne podporządkował hokejowi, nie pije, nie pali, a na treningach zawsze daje z siebie wszystko? Jeśli nie wypracujemy systemu szkolenia, to takie pytanie będą stawiać kolejne pokolenia. W normalnych warunkach reprezentacja jest czubkiem piramidy, w Polsce proporcje są odwrócone. Musimy budować zdrowe podstawy, ale nie łudźmy się, że przed nami świetlana przyszłość, bo na treningi żaków przychodzi więcej dzieci niż kilka lat temu. Potrzebujemy precyzyjnej strategii, skutecznych wykonawców i lat żmudnej pracy. Sami niczego odkrywczego nie wymyślimy, trzeba przyjąć zagraniczne wzorce, ale nie bezkrytycznie. Zanim zaczniemy je wdrażać, musimy dopasować je do polskich warunków. Efekty przyjdą po latach, teraz możemy jedynie wycisnąć maksimum z tego, co mamy. Mistrzostwa w Kijowie są dowodem, że tego nie potrafimy. Nie jesteśmy na dnie. Dopiero na nie opadamy Gdy tylko poznaliśmy rywali przed MŚ w Kijowie, było wiadomo, że równie dobrze możemy awansować do elity, co spaść do trzeciej ligi. Czy awans był nierealny? Pewnie, że byłby dla nas czymś ponad stan, ale w Kijowie był na wyciągnięcie ręki! Czy Kazachstan był poza zasięgiem? Czy Ukraina nie była najsłabsza od lat? Kiedy ostatnio mieliśmy taką przewagę i tyle bramkowych okazji w meczu z Brytyjczykami? To nieprawda, że jesteśmy na dnie. Dopiero na nie opadamy, ale przy wszystkich problemach naszego hokeja, reprezentacja nie musi się na nim znaleźć. W sporcie nie zawsze wygrywa faworyt, trzeba jednak wierzyć w sukces i wykorzystywać okazje. Naszych hokeistów musi jednak ktoś tego nauczyć. Nie udało się to Wiktorowi Pyszowi. Do trenera kadry nie można mieć pretensji o selekcję, choć jego konto obciąża fakt, że Adam Bagiński spakował walizkę i wrócił do domu tuż przed wyjazdem do Kijowa. Trzeba było usiąść, porozmawiać w cztery oczy i rozwiązać konflikt, bo nie stać nas, by tracić takiego zawodnika (oby jak najszybciej wrócił do kadry). Pysz bardzo dobrze przygotował zespół kondycyjnie, ale zawodnicy narzekali na długie treningi. Część z nich twierdziła, że brakuje im szybkości. Jednak nie dlatego przegraliśmy mistrzostwa. Polegliśmy w sferze mentalnej. Na mecz z Ukrainą wyszliśmy pogodzeni z porażką i w ogóle nie podjęliśmy walki. Nasi hokeiści tak samo wystraszyli się Kazachów. Zanim zorientowali się, że nie grają z Kanadą, było 0-3. W prywatnych rozmowach kadrowicze przekonują, że szanują obecnego trenera, ale potrzebują mocnego impulsu z zewnątrz. Zdecydowana większość, jeśli nie wszyscy, tęskni za Peterem Ekrothem. - To był prawdziwy fachowiec. Pokazał nam inny świat - podkreślają, choć za jego kadencji przegrali prekwalifikacje olimpijskie, a na MŚ w Toruniu zajęli dopiero czwarte miejsce. Zdzisław Ingielewicz, prezes PZHL-u, zastanawiał się, czy nie wyłożyć pieniędzy na psychologa, ale jak sam zresztą zauważył, najlepszym psychologiem w zespole powinien być trener. Szef PZHL-u przekonywał w Kijowie, że na dobrego zagranicznego szkoleniowca potrzebuje 15 tys. euro miesięcznie, a związek takich pieniędzy nie ma. W takiej sytuacji zmiana trenera tylko dla zasady, że za porażkę musi ktoś zapłacić, będzie krokiem wstecz, bo spośród polskich trenerów Pysz jest najlepszy. Odpowiedni warsztat i sukcesy ma Henryk Gruth, ale jeden z najwybitniejszych polskich hokeistów wszech czasów jest zadowolony z pracy w Szwajcarii i trudno mu się dziwić, że nie pali się do powrotu do Polski. Bez względu na to, jaką decyzję podejmie szef PZHL, nie łudźmy się, że zatrudni maga, który w pojedynkę wyciągnie nasz hokej z dołka. Nawet Ralph Krueger nie uzdrowiłby szwajcarskiego hokeja, gdyby miał do dyspozycji jedynie swoje umiejętności i charyzmę. Nie możemy czekać na worki złota Trudno nie zgodzić się z prezesem Ingielewiczem, że u podstaw problemów naszego hokeja leży brak pieniędzy. To święta prawda, że nasz hokej trzeba zmieniać codziennie bez oczekiwania na cud, ale musimy działać według jakiegoś planu, a nie od przypadku do przypadku i nie na nosa. Przede wszystkim potrzebujemy strategii rozwoju zarówno grup młodzieżowych, jak i samej reprezentacji. Szersze otwarcie się na kontakty międzynarodowe zapoczątkowane przez Wiktora Pysza to bardzo dobry krok, który potwierdza, że nie potrzebujemy worków złota, aby w naszym hokeju coś drgnęło. Czy bez nich nie da się poprawić poziomu sędziowania? Czy związek zbankrutuje organizując szkolenia dla młodych trenerów? Przy całym szacunku dla Jaroslava Lehockiego, dlaczego asystentem trenera reprezentacji jest Słowak? Powinien być nim jeden z naszych byłych hokeistów, który daje nadzieję na to, że kiedyś przejmie stery kadry. Nie ma takiego kandydata? Bzdura! Może to właśnie on byłby motywatorem, którego w kadrze brakuje. Dlaczego we władzach światowego hokeja nie ma Polaka, skoro w Radzie IIHF jest m.in. pani z ... Luksemburga? Nie trzeba było jechać do Kijowa, żeby przekonać się, ile w dzisiejszym hokeju znaczy gra ciałem. Wystarczy włączyć w TV relację z pierwszego lepszego meczu MŚ elity na Słowacji. W Kijowie nie sędziowali Kanadyjczycy, a mimo tego nasi boleśnie przekonali się, że hokej nie zmierza w kierunku sportu bezkontaktowego. W naszej lidze kręci się kółeczka, rozgrywa koronkowe akcje, a na mistrzostwach okazuje się, że hokej to prosta gra: dwa-trzy podania i strzał, a każdy, kto próbuje spojrzeć pod nogi zamiast przed siebie, musi liczyć się z "dzwonem". Tymczasem w PLH miarą faulu po ataku ciałem jest to, czy ktoś się wywróci. To też możemy zmienić bez pieniędzy.