- Od maja bardzo ciężko trenuję. Wielka robota była i jest już zrobiona. Teraz zostaje to, co jest w głowie. Jeśli wszystko będzie się fajnie układać, to zmęczenie fizyczne powinno przyjść dopiero pod koniec kwietnia. Potrzebuję 20-30 startów, żeby być na najwyższych obrotach - powiedziała zdobywczyni Pucharu Świata. Dodała, że Tour de Ski są dla niej najlepszą imprezą w sezonie. - Po niej nic już nie jest tak ciężkie, żeby mogło mnie zdziwić. Pytana o udział w igrzyskach, Kowalczyk odpowiedziała, że na razie koncentruje się na rozpoczęciu sezonu. Studziła też nadzieje dziennikarzy na sukcesy w Vancouver. - Do tej pory Polska zdobyła w sportach zimowych siedem medali olimpijskich i nie zdobędziemy pięciu w najbliższych. Aleksander Wierietielny potwierdził, że jego podopieczna bardzo ciężko pracowała, nie opuszczając żadnych zajęć. - Kiedyś wkurzony powiedziałem działaczom PZN, że wszyscy wy razem wzięci nie pracujecie tyle, ile pracuje ta jedna dziewczyna. To było trochę w emocjach, ale jest w tym jakaś prawda - wspomniał trener. Podkreślił, że przygotowania przebiegały rewelacyjnie. - Martwię się tylko o to, żeby Justyna zachowała do igrzysk zdrowie, żeby nie przydarzyło się coś nieprzewidzianego. Wierietielny zapowiedział, że Kowalczyk, żeby dojść do formy, będzie startować we wszystkich zawodach Pucharu Świata, oprócz tych w Duesseldorfie. Przyznał, że nie rozmawia z Justyną o medalu olimpijskim. - Nie ma sensu dzielić skóry na niedźwiedziu - mówił we wtorek podczas konferencji w Krakowie. Jak zauważył, wszystko może się zdarzyć, i choć zawodniczka jest mocna i dobrze przygotowana, to jej rywalki też trenowały. - Będzie walczyć na pewno o upragniony medal, ale takich sportowców będzie dobrych kilka dziesiątek. Kowalczyk przyznała, że obawia się m.in. Estonki Kristiny Smigun. - Wygląda piekielnie mocno. Jestem pod wrażeniem tego, co zobaczyłam i po prostu boję się. Wiem, że rywalką będzie przednią, zwłaszcza w łyżwie. Mistrzyni świata czasami wraca myślami do turyńskiej olimpiady. - Tam byłam młodziutka, nieopierzona. Było wiele skrajnych rzeczy przed i w trakcie igrzysk: radości, smutków, płaczu. Nawet utrata przytomności, u sportowców to coś, co jest bardzo bliskie śmierci. O wszystko się tam otarłam - wspomniała. Teraz ma nadzieję, że będzie mniej ekstremalnych doznań. "Startuję z innej pozycji. Jestem zupełnie inną zawodniczką, ale serce do walki pozostało to samo. Bojaźń przed Vancouver zmobilizowała mnie do pracy nad techniką zjazdów i zakrętów. Na treningach nogi nie bolą aż tak bardzo, stres nie jest aż tak duży, presji nie ma żadnej. Można sobie to jakoś układać. W zawodach nie zawsze wykonuje się to, co by się chciało. Tak już jest". Na początku września Kowalczyk obroniła z wynikiem bardzo dobrym pracę magisterską, a w poniedziałek otrzymała dyplom od rektora katowickiej AWF. - Jestem teraz trenerem II klasy biegów narciarskich i mój trener nie ma ze mną już teraz tak łatwo. Wykształcenie jest dla mnie bardzo ważną sprawą. Byłam jedynym nie magistrem w moim domu. Teraz nie muszę się już wstydzić przy moim zdolnym rodzeństwie. Cieszę się, że ukończyłam AWF w Katowicach. To naprawdę dobra uczelnia i świetny klub AZS - mówiła mistrzyni świata. Dodała, że chce się kształcić dalej, ale o tym będzie myśleć w maju. Mówiąc o walce z dopingiem opowiedziała się, nie po raz pierwszy, o chipie pod skórą. Z drugiej strony wie, że wprowadzenie takich zmian jest niemożliwe ze względów humanitarnych. - Już sam system WADA jest jakimś przekroczeniem praw człowieka, a chipy to by było przegięcie, aczkolwiek wolałabym, żeby one weszły. Dodała, że jest chyba najczęściej kontrolowaną zawodniczką w Polsce. W jej ekipie pojawił się nowy serwismen Are Metz; będzie z nią pracował także Peep Koidu. Jak zaznaczyła, dla niej najważniejsze jest zaangażowanie ludzi w pracę, a wszyscy robią co mogą, by było jak najlepiej.