Ze szkoleniowcem "Kolejorza" rozmawialiśmy podczas zgrupowania w niemieckim Miesbach. Hiszpan podsumowuje nieudany sezon ligowy swojej drużyny, mówi o zmianach w klubie, w drużynie, broni swoich wyników i tłumaczy, co należy zmienić, by Lech znów walczyć o mistrzostwo Polski. INTERIA.PL: Po nieudanym poprzednim sezonie w kadrze Lecha nastąpiło niewiele zmian. Za to, poza panem, zmienił się prawie cały sztab szkoleniowy. Czyli zawiódł sztab, a nie piłkarze? Jose Maria Bakero: - Najważniejsze decyzje podejmują władze klubu, nie ja. Drużyna mocno się nacierpiała w poprzednim sezonie, w znacznej mierze z własnej winy. Jeżeli chcesz łączyć z powodzeniem grę w ekstraklasie i Lidze Europejskiej, musisz być do tego przygotowany. Przygotowany mentalnie, by nie stawiać jednych rozgrywek jako ważniejszych, a drugi pod nimi. Trzeba je traktować jednakowo. Gdy zespół przegrał pięć spotkań w początkowej części sezonu, to dla mnie oczywiste było, że piłkarze chcieli się przede wszystkim pokazać w pucharach. Stąd brały się słabsze wyniki w lidze. Choć nie wygraliśmy Pucharu Polski, to ostatnie miesiące były dobrym okresem. Zabrakło sukcesu, ale praca szła w dobrym kierunku. Uznałem, że piłkarze musza tylko odpocząć mentalnie, a odpowiednio przygotowani fizycznie znów będą mogli walczyć o zwycięstwo w lidze i pucharze. Dlatego nie zdecydowałem się na więcej zmian w kadrze zespołu. Nie było rewolucji w składzie, bo może klub nie ma na to pieniędzy? - Gdybym uznał, że nie jesteśmy w stanie rywalizować o te cele i klub uznałby, że nie ma wystarczająco pieniędzy, to pierwszą osobą, która poszłaby sobie, byłbym ja. Zostałem, ponieważ uważam, że mam w Lechu dobry skład. Panu też zdarzały się pomyłki. Stawiał pan na przykład wiosną na Tomasza Mikołajczaka, którego już dzisiaj nie chce pan mieć w zespole. - Dlaczego miałaby to być pomyłka? Może mi pan wierzyć lub nie, ale w ubiegłym sezonie Mikołajczak był w znacznie lepszej formie niż wielu z tych sławnych graczy. Inna sprawa jest taka, że jak rozpoczynasz pracę od zera, to musisz dojść właśnie do poziomu tych sławnych. Stąd teraz praca i rywalizacja od początku. Nie uważam, że to był mój błąd. Co więcej, Mikołajczak dał ze swojej strony duże zaangażowanie i dużą wydajność, w pewnym momencie był na maksymalnym pułapie. Kiedy ta wydajność spadła, a stało się to po meczu z Legią Warszawa, to już nie wrócił do tego poziomu. Nie uwierzył pan, że jest w stanie wrócić do tego punktu maksymalnego? - To już kwestia równowagi w drużynie. Spójrzmy: mamy w ataku Artjomsa Rudnevsa. Mamy też doświadczonego Bartka Ślusarskiego, choć w zeszłym sezonie kosztowało go trochę wejście do drużyny, ale koniec miał dobry. Bardzo na niego teraz liczę. Mamy również Jacka Kiełba, który miał sporo problemów fizycznych, ale musimy starać się, żeby wrócił na swój najwyższy poziom. Jest Vojo Ubiparipa, który jest typowym środkowym napastnikiem. Ściągnęliśmy Aleksandara Tonewa, a Jakub Wilk zakończył sezon w naprawdę wysokiej formie. Zatem Mikołajczak jest którymś kolejnym. On jest w miarę wszechstronny, ale nie jest specjalistą na żadnej z tych pozycji. Nie jest typowym, rasowym napastnikiem, nie jest skrzydłowym. Byłby opcją numer 5-6 na skrzydle, bo w ustawieniu 1-4-3-3 nawet Siergiej Kriwiec i Semir Stilić mogą grać na bokach.