Niechciany w Wiśle Kraków znalazł zatrudnienie w FK Moskwa i w tym klubie pokazał, że potrafi grać w piłkę. Na zawodniku, który ostatnio dostał się do pierwszej jedenastki reprezentacji Polski, nie poznał się Henryk Kasperczak, ówczesny trener "Białej Gwiazdy". "Nie mam do niego pretensji. Po prostu wówczas gdy byłem w Wiśle, tak dobrze jak dzisiaj jeszcze nie grałem" - powiedział Jop w "Przeglądzie Sportowym". "Wtedy na środek obrony było kilku kandydatów. Był Arkadiusz Głowacki, Maciek Stolarczyk, a jeszcze kupiono Jacka Kowalczyka i Tomasza Kłosa. Od Kowalczyka nie czułem się gorszy, ale w przypadku Kłosa nie miałem wątpliwości, że po to kupuje się zawodnika z takim stażem i nazwiskiem, żeby grał" - dodał. Zmiana wyszła mu jednak na dobre. Dlaczego jednak np. Jop czy Wojciech Kowalewski nauczyli się grać w piłkę dopiero w Rosji, a w Polsce byli uznawani za co najwyżej średnich? "Myślę, że dobrze nam robi to, że co tydzień gramy z silnymi zespołami. W lidze rosyjskiej jest dosyć wysoki poziom i do tego bardzo wyrównany. Jak się popełni błąd, to za tydzień kto inny zagra na twoim miejscu. Dlatego człowiek musi pracować bardzo solidnie na treningach. A w Wiśle wiedzieliśmy, że trzeba się sprężyć dwa razy do roku na mecze z Legią i tyle. Z innymi drużynami wygrywało się na piechotę, rywale nie zmuszali do większego wysiłku, a nawet jak w obronie zdarzył się jakiś "klops", to z przodu mieliśmy Frankowskiego czy Żurawskiego, którzy potrafili to odrobić" - stwierdził Jop.