- Największy stres jest bezpośrednio przed startem. Gdy wskoczę do wody, wszystko mija, a ja skupiam się tylko na tym, żeby wykonać swoje zadanie. Koncentruję się na każdym ruchu, oddechu, właściwej nawigacji i utrzymaniu kontaktu z dziewczynami z czołówki - mówi Interii Joanna Sołtysiak, która profesjonalne uprawianie triathlonu łączy z pracą jako... inżynier budowy. Wszechstronność, codzienna dyscyplina, niezwykle wytrenowane ciało i żelazna głowa. Tak w skrócie opisać można triathlon, czyli jedną z najcięższych form sportowej rywalizacji, jaka do tej pory została wymyślona. Aż trudno uwierzyć, że drobna kobieta, która w pełnym wymiarze godzin poświęca się pracy zawodowej, osiąga takie wyniki, startując w triatlonowych wyścigach w kategorii PRO. Joanna Sołtysiak pod koniec czerwca wygrała dystans ½ Ironmana podczas mistrzostw Polski w Poznaniu. Na metę wbiegła tak wzruszona, że obrazek z finiszu mógłby być dobrym zakończeniem każdego filmu o sporcie. - Dla mnie było to bardzo wzruszające zwycięstwo. Miałam wypadek rowerowy, zderzając się z samochodem, w wyniku którego doznałam pęknięcia żeber i urazu kolana. Byłam zmuszona zatem do przerwy w treningach oraz podjęcia się rehabilitacji. Następnie złapałam infekcję i leczyłam się trzy tygodnie antybiotykami, aż wreszcie zmieniły mi się umowy sponsorskie, a co za tym idzie, na trzy tygodnie przed mistrzostwami pożyczałam rower od koleżanki. Zwycięstwo było dla mnie nagrodą za te trudy, podczas których się nie poddałam. To wielkie szczęście, że treningi odpłaciły mi w postaci tytułu mistrzyni Polski. Czas, który wówczas uzyskałam, był moim najlepszym w dotychczasowej karierze. Byłam przeszczęśliwa, a na mecie prawie się popłakałam. W dodatku z zaskoczenia pojawił mój chrzestny, który przedarł się przez barierki i krzyczał do mnie, co było też sporą niespodzianką - mówi z emocjami w głosie Joanna Sołtysiak. Praca na dwóch etatach Mistrzyni Polski, choć ma na koncie już niemało sukcesów, wciąż łączy sport wyczynowy z pracą. W dodatku z zawodu jest inżynierem budowy, więc w jej pracy nie ma mowy o odpoczynku. Jak twierdzi, po pewnym czasie otrzymała możliwość elastyczniejszych godzin pracy, więc teraz nie ma na co narzekać. Idąc do pracy na 8.30, trening można wykonać, wstając o 6.00, a jest jeszcze przecież przerwa obiadowa. - Często drugą jednostkę robię bezpośrednio po pracy, gdzie już się przebieram. Gdybym pojechała do domu i usiadła, nie mogłabym się zwlec. Wszystko to wymaga jednak bardzo dużego samozaparcia i ogromnej motywacji, bo nie będę kłamała, że jest to łatwe - dodaje pracująca w Szwecji Polka. Sołtysiak przyznaje, że łączenie pracy z treningami to koło zamknięte. Pracując, nie można rozwinąć się w pełni jako zawodniczka, a odwrotnie, porzucając pracę, nie ma możliwości trenowania na takim poziomie. - Znam zawodników, którzy utrzymują się tylko z triathlonu i ja z takimi rywalkami startuję. Ja pracuję między innymi po to, żebym mogła uprawiać triathlon. Jeśli chcemy coś więcej osiągnąć, musimy mierzyć się z zawodniczkami spoza Polski i jeździć na zawody zagraniczne, a to już kosztuje - tłumaczy triathlonistka. Zdaniem zawodniczki, poświęcanie się w stu procentach treningom nie jest dobrym rozwiązaniem. Czasami przydaje się bowiem odskocznia i odpoczynek dla głowy. To chwilowe porzucenie świata, w którym nie liczy się czas i uzyskane życiówki, gdy nikt nie pyta o sport. - Czasami dobrze jest znaleźć się w środowisku, w którym nikt nie pyta o triathlon i osiągane czasy. Często ludzie nawet nie wiedzą, że trenuję triathlon. To zabawne, gdy ktoś nowy przychodzi do pracy, opowiada o triathlonie i nagle pyta, czy w ogóle wiem, co to jest - uzupełnia Sołtysiak. Najbardziej lubi to, w czym jest... najsłabsza Zawodniczka swój pierwszy start w triatlonie zanotowała w 2014 roku. Jak sama pisze, nie ma za sobą żadnej przeszłości sportowej. - Początkowo była to kwestia zabawy. Wyjechałam do pracy do Szwecji, gdzie zresztą aktualnie pracuję. Nie miałam tutaj na miejscu ani rodziny, ani znajomych, więc musiałam zagospodarować sobie swój wolny czas. Zapisałam się do klubu triathlonowego, w miejscowości, w której mieszkałam i tak zaczęła się ta wielka przygoda - wspomina zwyciężczyni z Poznania. Trudy, jakie trzeba przejść, aby w ogóle myśleć o starcie w zawodach triathlonowych, zdradza sama nazwa "Ironmana". Złośliwi twierdzą, że to dyscyplina, w której w niczym nie jest się w pełni dobrym. Prawda jest jednak taka, że to sport, w którym zarówno w pływaniu, kolarstwie, jak i w bieganiu jest się niezwykle mocnym. Jak się okazuje, Joanna Sołtysiak wcale najbardziej nie lubi tej części, która wynikami mogłaby świadczyć o tym, że jest jej konikiem. - Mówi się, że zawodnicy najbardziej nie lubią tej dyscypliny, w której są najsłabsi i odwrotnie. W moim przypadku tak nie jest. Jestem najlepsza w kolarstwie i to w nim mam najlepsze czasy, ale najbardziej lubię bieganie - moja najsłabsza konkurencja. Dlaczego? Ponieważ jest najłatwiejszą dyscypliną pod względem logistycznym. Potrzebne są tylko buty biegowe, a trening można wykonać w każdych warunkach. Zupełnie odwrotnie, jak w pływaniu, gdy trzeba dojechać na basen i czas przeznaczony na trening to dwie godziny, z czego samego pływania wychodzi co najwyżej godzina. Tak samo z rowerem, który trzeba przygotować, wyczyścić i wyjechać z miasta. Bieganie jest najprostszą dyscypliną, która dodatkowo sprawia mi najwięcej przyjemności - opowiada kolekcjonerka sportowych sukcesów. Start w samych zawodach to machina, w której wszystko musi dobrze zagrać. Jest wiele momentów, gdy zawieść może nie tylko człowiek, ale i sprzęt. Zawodnicy muszą pamiętać o odżywianiu, nawadnianiu, a także mieć wytrenowany moment w strefie zmian, dzięki któremu szybko będą mogli chociażby wyjść z wody i płynnie wsiąść na rower. - Największy stres jest bezpośrednio przed startem. Gdy wskoczę do wody, wszystko mija, a ja skupiam się tylko na tym, żeby wykonać swoje zadanie. Koncentruję się na każdym ruchu, oddechu, właściwej nawigacji i utrzymaniu kontaktu z dziewczynami z czołówki. Każdą część tak rozkładam sobie w głowie, żeby myśleć tylko o tej części startu, w której aktualnie się znajduję. W trakcie zawodów jest tyle spraw do pilnowania, że stres znika - opisuje Sołtysiak. Nienudząca się dyscyplina Myśląc o triathlonie, na pierwszym miejscu pojawia się pytanie, dlaczego drobna kobieta ma ochotę poświęcać większość swojego czasu na przygotowania do zawodów dla prawdziwych twardzieli. Odpowiedź na tak zadane pytanie pada bardzo szybko. Zdaniem sportsmenki, triathlon jest dyscypliną ciężką, ale również piękną, która oddaje ciężką pracę włożoną w treningi. To też bardzo nieprzewidywalna dyscyplina, ponieważ są trzy konkurencje. W jednej możemy być słabsi, ale nadrabiamy pozostałymi. Ciągle możemy poprawiać nasze wyniki w bieganiu, pływaniu lub kolarstwie, a treningi nie są monotonne. Jak na sportowe ambicje Joanny reagują jej najbliżsi? - Najpierw wszyscy mnie wspierali i jeździli ze mną na zawody. Myśleli, że to tylko hobby, które po roku lub dwóch latach pójdzie w odstawkę. Zazwyczaj tak to wygląda, że ludzie po zachłyśnięciu się daną dyscypliną szybko dają sobie jednak z nią spokój. Nie w moim przypadku, bo wkrótce przerodziło się to w jeszcze większe zaangażowanie, więcej treningów i bardziej profesjonalne podejście do nich. Był taki moment, że rodzina przestała mnie popierać, bo zwyczajnie martwiła się o mnie. Jest to jednak sport kontuzjogenny i wymagający sporego wysiłku. Osoby trenujące często tego nie widzą, że inni postrzegają nasze wysiłki, jak robienie sobie krzywdy, dlatego rodzina chciała z troski o mnie, aby dała sobie z tym spokój. Nie dałam za wygraną i swoim uporem pokazałam, że nie odwiodą mnie od mojego pomysłu na życie. Teraz bardzo mnie wspierają i angażują się w triathlon. Często starają się mi pomóc i są momenty, gdy myślę, że moi bliscy wiedzą więcej o teorii triathlonu ode mnie - kończy rozmowę Joanna Sołtysiak. Kilka dni po rozmowie zawodniczka wzięła udział w debiutanckich zawodach na pełnym dystansie Ironmana w Vitoria-Gasteiz w Hiszpanii. Stamtąd wróciła z czwartym miejscem wśród profesjonalnych zawodniczek. Do pokonania bagatela 3800 m wpław, 180 km jazdy rowerem, a na deser biegowy dystans maratoński. Polce zajęło to łącznie 9 godzin i 19 minut, ale już teraz ma apetyt na złamanie bariery 9 godzin. Aleksandra Bazułka