Joanna Pajkowska ma czym pochwalić się w swoim żeglarskim CV. Wśród tysięcy mil morskich, jakie łącznie przepłynęła w swoim życiu, znajdują się między innymi takie wyczyny, jak samotny rejs dookoła świata, a także nagrody za osiągnięty wynik w regatach OSTAR w 2013 roku, czy liczne wyróżnienia za odbyte rejsy. Ten, który właśnie dobiegł końca, odbyła na jachcie Fanfan drogą od Plymouth do Plymouth, zaliczając po drodze trzy przylądki. - To trudna trasa, jedyna non stop przez trzy Wielkie Przylądki - Dobrej Nadziei, Cape Leeuwin w Australii oraz Horn. Szykowałam się na to, że nie będzie łatwo. Na wodach oceanów południowych miałam więcej szczęścia z pogodą i udawało mi się większość sztormów omijać. Miałam ściągnięte zresztą prognozy pogody. Nie wszystko jednak dało radę ominąć. Przed Hornem zastałam duży sztorm, za Hornem również były spore fale. Kilka takich dużych sztormów z wiatrem ponad 50 węzłów, czyli około 10 w skali Beauforta przetrwałam. Liczyłam się z tym, więc duże fale nie były dla mnie zaskoczeniem. Na szczęście łódka była bardzo dzielna. Wszelkie naprawy wykonywałam skutecznie - opowiada Joanna Pajkowska. Przyjemne obowiązki i nudna frajda Polska żeglarka wypłynęła w swój samotny rejs 23 września. Przez kilka miesięcy na nieraz burzliwych wodach przeżywała chwile mrożące krew w żyłach, ale też piękne, które na zawsze pozostaną w jej pamięci. Z dala od lądu spędziła święta, przywitała nowy rok i wysyłała pozdrowienia zarówno tym bliższym, jak i dalszym znajomym, którzy stale trzymają za nią kciuki. Polka ciągle bowiem przebywa na wodzie. Chociaż wyzwanie opłynięcia świata wokół trzech Wielkich Przylądków zakończyła 28 kwietnia, do polskiego lądu dzieli ją jeszcze kilka dni. - To był mój cel, aby opłynąć samotnie dookoła świata non stop. Poprzednia moja wyprawa miała taki sam cel, ale z uwagi na sztorm, jaki się szykował i fakt, że płynęłam dużo mniejszą łódką, zawinęłam wtedy do portu. Podjęłam taką decyzję i uważam, że była ona bardzo rozsądna. Nie całkiem jednak wyszło to, co chciałam, więc tym razem chciałam podjąć próbę i płynąć non stop i jak widać, powiodło się. Taki miałam cel, więc trzeba było próbować jeszcze raz - mówi warszawianka. Jacht stał się dla niej domem kolejny raz. Trudno jednak wyobrazić sobie, aby każdy dzień przez kilka miesięcy wyglądał niemal tak samo. Czas na przyjemności i rozrywki na środku morza jest ograniczony. Nie dla niej. Rejs solo non stop był dla Pajkowskiej frajdą samą w sobie, więc więcej do szczęścia nie było trzeba. - Ja miałam same przyjemności, bowiem robiłam to dla przyjemności, a nie za karę. Po prostu lubię żeglować. Gdy zdarzy się sztorm, przyjemność na skali zadowolenia jednak troszkę spada, ale tak naprawdę przez cały czas miałam wielką frajdę. Wiem, że to wydaje się dziwne, ale ja się tym nie nudzę. Patrzenie się na morze, "bawienie" żaglami przez tyle dni może być dla kogoś nudne, ale dla mnie to niebywała frajda. Gdy było spokojniej, czytałam sobie książki, żeby się odstresować albo nie patrzeć na wielkie fale. Rozwiązywałam też sudoku, które bardzo lubię, żeby przeczekać najgorsze momenty - z radością opowiada pani kapitan. Samotność samotnością, ale Mikołaj zawiódł Samotność na środku morza również nie stanowiła problemu. Nawet gdy mowa o ważnych chwilach w roku, kiedy obecność bliskich jest najważniejsza. W tym przypadku to morze musiało wypełnić pustkę, której rozmawiając z żeglarką wyczuwa się, że jednak wcale jej nie doskwierała. - Miałam możliwość wysyłania i odbierania maili, więc miałam kontakt z rodziną oraz z grupą bliskich znajomych. Nie miałam telefonu. Teoretycznie była możliwość dzwonienia, ale to dodatkowe koszty, a sama rozmowa przez satelitę jest okropna ze względu na opóźnienia. Właściwie nie miałam potrzeby, żeby rozmawiać. Ze skrzynki mailowej korzystałam jednak codziennie. Nie jest dla mnie aż tak istotne to, co dzieje się na lądzie, wtedy gdy jestem na wodzie. Wiadomości z Polski traktowałam jako ciekawostki. Jestem wtedy w zupełnie innym świecie. Oczywiście przyjemnie jest usłyszeć co dzieje się u rodziny i znajomych. Święta nie wyglądały u mnie specjalnie inaczej, od każdego innego dnia. Nie miałam ani choinki, ani prezentów. Mikołaj też mnie nie odwiedził - relacjonuje ze śmiechem Joanna Pajkowska. Warszawianka wydaje się być stworzona do samotnych rejsów. Oprócz dzielnego znoszenia samotności oraz pokonywania wszelkich trudów, ma jeszcze jedną przydatną zaletę - steruje snem równie płynnie, jak swoim jachtem. - Absolutnie nie miałam długich odcinków snu. Idę spać na godzinę, popatrzę na morze, poprawię żagle i znów się kładę. Mam umiejętność szybkiego budzenia się i zasypiania. Śpię czujnie. Nie potrzebuję czasu na dobudzenie się, ani budzika. Nie marnuję czasu. Myślę, że organizm sam się dostosowuje do takiego trybu życia. Nasz organizm jest strasznie mądry, tylko tego nie wykorzystujemy w codziennym życiu - opowiada kobieta wilk morski. Słaba silna płeć A jak to jest z płcią piękną na wielkich wodach? Bycie marynarzem to przecież niełatwe zajęcie, w którym przynajmniej z pozoru trzeba być silnym i wytrwałym. - Nie widzę powodów, dla którego dziewczyny, czy kobiety miałyby tego nie robić. Naprawdę nie jest to bardzo siłowe wyzwanie. Jesteśmy słabsze fizycznie od mężczyzn, ale też mamy dostępne urządzenia, które ułatwiają wiele funkcji, w tym postawienie żagli. Nie jest to zatem żadną barierą. Kobiet, które pływają być może nie jest dużo, ale mam nadzieję, że będzie ich więcej - twierdzi żeglarka.