- Jestem emerytowanym sportowcem i żołnierzem, więc mam dużo wolnego czasu. Reaktywowałem klub Morena w miejscowości Żukowo, 15 km od Gdańska, gdzie w połowie lat 70. zaczynałem karierę. Zajęcia odbywają się dla dzieci od sześciu-siedmiu do dziesięciu lat. Na co dzień pracuje z nimi inny trener, a ja jestem koordynatorem i pojawiam się na macie raz w tygodniu- powiedział Wroński, złoty medalista igrzysk w Seulu i Atlancie w stylu klasycznym, w kategorii do 100 kg. Dawny czempion liczył jednak na większe zainteresowanie młodych zapaśników. - Nie jest tak, jakbym sobie tego życzył. Przychodzi 20-30 dzieci w dwóch grupach, a ja liczyłem, że tyle będzie w jednej. Podczas naboru było więcej, ale po miesiącu rezygnują. Widzą, że to harówka, a nie jest tak fajnie, jak się ogląda w telewizji - przyznał. Wolny czas Wroński spędza na... polowaniach. - Jeśli dostanę "zwolnienie" od żony, to wsiadam w samochód i jadę postrzelać. Mieszkam w wiosce, gdzie jest mnóstwo lasów państwowych, zawsze obcowałem z naturą, chodziłem kiedyś w tzw. nagonkach. I zawsze marzyło mi się, żeby kiedyś stanąć po drugiej stronie. Nie tylko latać po krzakach i ganiać zwierzynę. - Po zakończeniu kariery sportowej wszystko sformalizowałem, bo nie wystarczy kupić broń, trzeba poczytać, pouczyć się, zdać egzaminy. Poluję na wszystko co można, a najchętniej na dziki. W tamtym roku ustrzeliłem ponad 100-kilogramowego. Nawet przed igrzyskami pojechałem na polowanie, najczęściej bywam raz na tydzień lub dwa. Propozycji i możliwości mam tak wiele, że doba musiałaby trwać chyba 72 godziny, a nie 24. Na pewno jednak nie przekwalifikuję się i nie będę starał się o występ w IO w strzelectwie. Przy tych zawodowcach jestem amatorem, oni strzelają bez lunety, a ja z optyką. Nie mam z nimi szans - przyznał legendarny zawodnik. W Londynie Wroński spotkał się z m.in. z Aleksandrem Karelinem, trzykrotnym mistrzem olimpijskim w wadze do 130 kg oraz dziewięciokrotnym mistrzem świata. - Nie, nie, żadnego kontraktu na walkę w MMA nie podpisywaliśmy. To już zamknięty temat. Po przyjacielsku porozmawialiśmy, powspominaliśmy i zrobiliśmy zdjęcie - zapewnił Wroński, który rok temu w Koszalinie przegrał pojedynek na zasadach mieszanych sztuk walki ze słynnym judoką Pawłem Nastulą (mistrz igrzysk w Atlancie, dwukrotny złoty medalista MŚ). W hali ExCeL, w której trwają zmagania zapaśników, roi się od polskich medalistów IO w tej dyscyplinie. Z kadrą pracuję Ryszard Wolny i Włodzimierz Zawadzki, a w roli obserwatorów przyjechali m.in. Wroński i Józef Tracz. - Są też dawni mistrzowie z Turcji, Rosji, Ukrainy, Białorusi i oni wszyscy mają akredytacje ze swoich federacji lub komitetów olimpijskich. W Polsce o nas, którzy kiedyś zdobywali medale, się zapomina. W moim przyjeździe do Londynu pomógł związek zapaśniczy. MKOl i PKOl nas nie zapraszają, bo chyba wywalczyłem jeden krążek za mało... - dodał. Wroński twierdzi, że oglądanie igrzysk z trybun to coś zupełnie innego niż z perspektywy sportowca. - Inne emocje, inaczej się patrzy z boku, więcej zauważa błędów. Ale przede wszystkim człowiek przeżywa start każdego biało-czerwonego z osobna. Przed laty koncentrowałem się tylko na sobie. Mocno wierzyłem w medal, po który sięgnął Damian Janikowski. Sądzę, że jeszcze dorzucą kajakarze i lekkoatleci, więc w sumie będzie dziesięć - ocenił. W jego rodzinie zapasy uprawia 19-letni syn Artur. - Raczej jednak "lajtowo", bez wielkiej "napinki". Chciałbym, aby ćwiczył u mnie w Żukowie, jednak tutaj nie ma sparingpartnerów, dlatego jeździ do klubu w Kartuzach, gdzie się może rozwijać. Córka nie trenowała zapasów. A ja z kolei we wrześniu wybieram się do Budapesztu bronić tytułu mistrza świata weteranów - zakończył 47-letni Wroński. Pobierz aplikację i śledź igrzyska Londyn 2012 na swej komórce, bądź tablecie!