INTERIA.PL: Bardzo cicho ostatnio o tobie. Co słychać w ogóle? JERZY DUDEK: O mnie jest cicho? To ty może gazet nie czytasz? Czytam regularnie wszystkie bieżące wiadomości. - Od czterech miesięcy przebywam w Polsce, mieszkam w Krakowie i od czasu do czasu staram się pokazać na jakimś meczu piłkarskim. Poza tym mam mnóstwo zajęć związanych z organizacją mojego życia prywatnego, bo ostatnie szesnaście lat spędziłem poza granicami naszego kraju. Dużo czasu poświęcam też na uczestnictwo w różnego typu projektach przy Euro 2012. Mistrzostwa Europy w Polsce i na Ukrainie zbliżają się milowymi krokami, a ja organizuję mnóstwo projektów związanych z promocją finałowego turnieju. Nie narzekam na brak zajęć, choć wiadomo, że nie lubię komentować pogody albo rzeczy, które wydają się dla mediów atrakcyjne. Niespecjalnie mam też czas, żeby angażować się w komentowanie meczów moich kolegów z Realu Madryt w telewizji. Ze względu na to, że mam bardzo mało czasu, wybieram najbardziej ważne dla mnie sprawy. Nie ogłosiłeś jeszcze publicznie zakończenia kariery. Czy twoja przygoda z piłką dobiegła końca? - Jakby dobiegła końca, to pewnie bym oficjalnie ogłosił, że to już koniec tego pięknego kawałka życia. Na razie jestem w strefie odpoczynku i zastanawiam się, co robić - czy dalej kontynuować przygodę z piłką czy też wziąć się za coś zupełnie innego. Nie ukrywam, że ten okres, który teraz przechodzę, jest dla mnie bardzo dobry, bo mam możliwość zobaczenia perspektyw dla siebie, kiedy już oficjalnie zakończę karierę. Wówczas podejmę decyzję, ale na razie się nad tym nie zastanawiam. Wszystko jest jeszcze możliwe. Jeśli pojawiałaby się jakaś oferta, która byłaby w stanie mnie zmobilizować ze sportowego punktu widzenia, to na pewno dam się namówić i będę chciał potrenować. Jeżeli takiej propozycji nie będzie, to będę musiał się zastanowić, co dalej. Jakie propozycje zdążyłeś już odrzucić? Wiemy, że miałeś już kilka ofert. - Po przejściu z Liverpoolu do Realu Madryt tych atrakcyjnych ofert już nie mam albo jest ich bardzo mało. Miałem kilka ofert z Anglii, dwie z Hiszpanii, jedną ze Stanów Zjednoczonych, ale dla mnie były to propozycje mało ambitne. Ze sportowego punktu widzenia absolutnie nie były dla mnie na tyle atrakcyjne, żebym mógł się na nie zdecydować. Jakoś nie interesuje mnie gra o utrzymanie w lidze z jakimś zespołem. Kluby, które rzeczywiście chciały skorzystać z moich usług, miały bić się o utrzymanie. Pod uwagę brałem również poziom organizacyjny. Zarówno w Feyenoordzie, jak i w Liverpoolu i w Realu Madryt wszystko było zapięte na ostatni guzik. Mogłem po prostu skupić się na swojej pracy i rozwijać swoje umiejętności. Nie ukrywam, że to był dla mnie zawsze bardzo ważny aspekt. Podobnie zresztą jak motywacja i cel sportowy. A czy przejście do Realu Madryt ze sportowego punktu nie było błędem? - Akurat do Realu przechodziłem już jako prawie 35-letni zawodnik. Dla mnie był to olbrzymi honor, że tak wielki klub zgłosił się do mnie. W dalszym ciągu miałem duże możliwości do nauki. Może nie jako piłkarz, ale miałem możliwość poznania wielkiego klubu od środka. Miałem możliwość zobaczenia, jak wygląda największy klub na świecie od strony organizacyjnej i poznania, jak funkcjonują zawodnicy największego formatu. To jest to, co zawsze chciałem zobaczyć. Również ze sportowego punktu widzenia było to dla mnie duże doświadczenie, bo w tym klubie nawet jako drugi bramkarz nie mogę zejść poniżej pewnego pułapu. Zawsze musiałem być bowiem gotowy na grę. W momencie, kiedy trener na mnie stawiał, to musiałem być przygotowany na sto procent, pomimo że nie grałem przez trzy miesiące. Nie otrzymałem jakiegoś tam limitu błędów, bo Real Madryt ma swoje wymagania i ze sportowego punktu widzenia był to dla mnie duży postęp. Jakbym poszedł do innego klubu o mniejszym splendorze, być może nie byłbym tak bardzo zmotywowany jak w Realu Madryt. Myślisz, że wiedza, którą zdobyłeś w Hiszpanii może zaprocentować w przyszłości? - Po to właśnie zdecydowałem się na wyjazd do Madrytu. Po pierwsze, żeby posiąść jakąś wiedzę sportową, a po drugie, żeby zobaczyć, jak funkcjonuje i jak jest zorganizowany wielki klub. Można zobaczyć, jak w takim klubie żyją zawodnicy, jak są traktowani, jak się im pomaga, żeby osiągnęli najwyższy poziom sportowy. Myślę, że w jakiś sposób osiągnąłem swój cel. Czy uda mi się to wykorzystać w przyszłości? To już bardzo ciężko powiedzieć. Żeby taką wiedzę wykorzystać, trzeba mieć odpowiednich ludzi wokół siebie. Takich, którzy będą chcieli skorzystać z tej wiedzy i ewentualnie dać im szansę do pokazania się. Na pewno będę chciał w przyszłości skorzystać z tej wiedzy, ale ciężko mi powiedzieć, czy uda mi się ją wykorzystać. O miejsce w bramce rywalizowałeś z Ikerem Casillasem. Jak wyglądały wasze relacje, skoro i tak wiedziałeś, że nie wygrasz z nim rywalizacji? - Po finale Ligi Mistrzów w Atenach w 2007 roku otrzymałem propozycję z Realu, który w środowisku przeprowadził wywiad na mój temat. Oni bardzo chcieli ze mną podpisać umowę, ponieważ widzieli pewne braki w mobilizacji Ikera Casillasa. Ja miałem mu pomóc w tym, aby on osiągnął maksimum swojej formy. Nad propozycją zastanawiałem się dwa miesiące i zdecydowałem się na nią. Ostatnie kilka tygodni, które spędziłem w klubie ze Santiago Bernabeu utwierdziły mnie w przekonaniu, że podjąłem najlepszą decyzję. Rodzice Casillasa podziękowali mi nawet, że przez tyle lat mu pomagałem i byłem dla niego dobrym kolegą. Nawet nie wiedziałem, że Iker rozmawia z rodzicami na mój temat. To było dla mnie niezwykle emocjonujące. "Dziękujemy ci, że opiekowałeś się naszym synem" - to było dla mnie szokujące, że rodzice Casillasa mówią mi takie rzeczy. Iker ma charakter bardzo podobny do mojego, ale oczywiście odgrywa dużo większa rolę w futbolu światowym. Ja żeby wywalczyć swoją pozycję na świecie, musiałem wyjechać z Polski. Wielu ludzi nawet nie wie, że jestem Polakiem... Jak będziesz wspominał swój pobyt w Realu Madryt? - Poznałem wielu wspaniałych ludzi. To bardzo specyficzny klub. W zasadzie nie ma drugiego takiego klubu pod względem organizacyjnym, presji, jaka wywierana jest przez kibiców. Nie ma na świecie takiego klubu, który skupiałby tak wielką ilość gwiazd w szatni i budziłby takie zainteresowanie ze strony mediów. Na pewno ten okres będę wspominał z sentymentem. Nawet teraz jak byłem na Gran Derbi przegranych przez Real Madryt 1-3, to tak sobie pomyślałem, że mogłem w tym klubie zostać jeszcze rok. Czasami jak już nie jest się w pewnym miejscu to później żałuje się, że już go tam nie ma. Ja mam taką mentalność, że praktycznie każdy dzień, który przebywam w innym otoczeniu, muszę wykorzystać maksymalnie, bo wiem, że przyjdzie taki moment, gdy już nie będę w tym miejscu i być może będę żałował. Ale ostatecznie postanowiłem odejść i myślę, że było to dobre posunięcie. Spodziewałeś się takiego pożegnania, które zgotowali ci koledzy z drużyny? - Absolutnie nie. Była to dla mnie niesłychanie miła niespodzianka, bo to, że trener mnie zmieni, przy korzystnym wyniku pod koniec spotkania, było oczywiście założone. Tak ustaliliśmy już wcześniej, abym miał możliwość ostatni raz podziękować kibicom "Królewskich", którzy strasznie mnie szanowali, choć przecież nie grałem w tej drużynie pierwszych skrzypiec jak choćby Iker Casillas. Doceniali jednak moje starania i mój wkład w integracje tego zespołu od środka. Starałem się wykonywać swoją robotę jak najlepiej i byłem zaskoczony tym, że i chłopacy z zespołu tak zareagowali. Ustawiony dla mnie szpaler wywołał u mnie duże emocje. Pożegnanie zgotowane przez kibiców to było coś, co na pewno na długo zostanie mi w pamięci. Sam wspomniałeś, że w Realu miałeś możliwość poznania wielu interesujących ludzi. Jaki prywatnie był np. Jose Mourinho? - Jest to niesłychanie dobry człowiek, świetny kumpel. Można byłoby go porównać do takiego młodszego ojca, bo on dokładnie tak się zachowuje - interesują go poza boiskowe problemy swoich zawodników, zawsze ze wszystkimi rozmawia i jest niesłychanie serdeczny we wszystkim tym, co robi. Potrafi być też surowy w swoim postępowaniu. Każdy z nas wiedział, że jest tylko jedna droga, którą musimy podążać. Albo idziemy tą drogą, którą on wyznacza albo ci, którzy nie chcą nią podążać, będą musieli zawrócić. Jak widać, poprzez lata doświadczeń, nie ma zawodnika, który powiedziałby złe słowo o nim. Nie ma zawodnika, który nie zdecydowałby się iść drogą przez niego wyznaczoną. Niesłychanie fajna postać. Ja zostałem w Realu tylko dla niego, ponieważ chciałem się od niego nauczyć kilku nowych rzeczy. Mourinho ma aż tak wielki wpływ na zawodników? - Ma bardzo silną osobowość. Myślę, że ma najsilniejszą osobowość spośród wszystkich trenerów, z którymi pracowałem przez swoją prawie dwudziestoletnią karierę. Ma osobowość i można z niej korzystać, dlatego ja zdecydowałem się zostać w Realu, bo wiedziałem, że być może zostanie zakontraktowany i od niego będzie zależało, czy ja będę miał przyszłość w tym klubie. Po tym jak Real zaproponował mu kontrakt, on zadzwonił do mnie trzy dni późnej i zapytał się mnie, czy chcę kontynuować swoją pracę w Realu jako drugi bramkarz. Bardzo z tego powodu się ucieszyłem i oczywiście zdecydowałem się. Będziesz w przyszłości brał z niego przykład? - Ja mogę czerpać wzorzec z wielu trenerów. W Polsce miałem styczność z Bobem Kaczmarkiem, Jerzym Engelem, później Leo Beenhakkerem. Za granicę trenowałem pod okiem Gerrarda Houlliera, Rafaela Beniteza, Berta van Maarwijka, Bernda Schustera, Manuela Pellegriniego i na końcu Jose Mourinho. To wszystko są wybitni szkoleniowcy i na pewno z każdego po trochu coś mi zostało. Ale ja jeszcze nie zdecydowałem się, co będę robił. Trenerka to bardzo ciężki kawałek chleba, lecz odkąd wygrałem w Lidze Mistrzów, zacząłem wgłębiać się w ten fach. Do tamtego momentu byłem bardzo egoistycznie nastawiony na swoją osobę. Nie zwracałem uwagi na to, czy taktycznie zespół ma być ustawiany tak czy siak. W ogóle mnie to nie interesowało! Bardzo zaangażowany byłem w to, co dzieje się w moim polu karnym. Dopiero później, jak mi Mirosław Trzeciak powiedział, że jeden z najlepszych fachowców na świecie - Rafa Benitez, będzie moim trenerem, postanowiłem, że będę sobie zapisywał jego treningi, notatki, uwagi. I to trwało aż do zeszłego sezonu. Jego filozofię trenerską przelałem na papier i może mi się to kiedyś przyda. A jaki masz pomysł na siebie po zakończeniu kariery? - Na pewno chciałbym pozostać przy piłce, bo nie wyobrażam sobie życia bez piłki. Ciężko mi jednak teraz powiedzieć, w jakim charakterze. Z jednej strony mam wielki sentyment do trenerki, a z drugiej strony mam wielki sentyment do działania. Wiele rzeczy w Polsce jeszcze jest na etapie rozwoju - niektórzy chcą w jakiś sposób się rozwijać, ale do tego jest potrzebna jakaś reorganizacja i widzę tu dla siebie pole do popisu. Myślę, że mógłbym w tej kwestii zaistnieć i podzielić się swoim doświadczeniem, które przez lata zbierałem za granicą. A teraz jak się prowadzisz? Ruszasz się coś? - Słuchaj, myślę, że nie miałbyś ze mną szans, jakbyś wyszedł ze mną jeden na jeden. Tutaj w Krakowie gram dwa razy w tygodniu w piłkę. Moje ciało się po prostu domaga tego, żeby się ruszać. Ludzie, którzy uprawiają sport wyczynowo, po prostu domagają się, aby ich ciało było "skatowane". Moje ciało wymaga takich doświadczeń, a ja nawet źle się czuję, jeśli przez trzy dni siedzę w domu. Nie da się po prostu zagasić pieca i czekać, czy zostanie tam jakiś niedopałek. Trzeba go powoli wygaszać. Ze sportem się człowiek urodził i ze sportem pewnie umrze. Ja po prostu uwielbiam się ruszać. Gram w piłkę, w siatkówkę, w golfa. Dużo też biegam, a kiedyś wręcz tego nie cierpiałem. Nie wiem, czy stanie na bramce nie było dla mnie alternatywą ze względu na to, że nie lubiłem biegać. To jest niesłychane, że człowieka może cieszyć bieganie. Biegam dla siebie, żeby się zrelaksować. Najlepiej jednak czuję się w interwałach. To jest dla mnie sposób bycia. Ja całe życie byłem na interwałach. Jak kiedyś trener kazał nam biegać przez 40 minut ciągłym biegiem, to wiedziałem, że do niczego to nie prowadziło, bo kondycyjnie człowiek był przygotowany, ale na boisku nic nie zrobił. Piłka to jest jeden wielki interwał - szybki start, odpoczynek, szybki bieg, odpoczynek. Tak to wygląda. Wiemy też, że lubisz grać w golfa. Jak idą postępy? - Teraz już gram pół-zawodowo. Osiągam już naprawdę niezłe rezultaty. Strasznie mnie ta dyscyplina wciągnęła. Praktycznie jedną trzecią życia spędzam trenując tą dyscyplinę, połowę życia na piłce, a reszta na pozostałe. Golf to niezwykle interesujący sport i wcale nie tak drogi jak mówią ludzie. Sprzęt sportowy można dzisiaj kupić za bezcen. W Polsce jest jednak problem z jego dostępnością, ale mam nadzieję, że coraz więcej ludzi będzie grać. Ten sport dał mi możliwość poznania wielu fajnych ludzi. Drugą stroną tego medalu jest kontakt z naturą. Zawsze to lubiłem. Wyjście do parku, wyprawa nad morze. Koniec części pierwszej. Rozmawiał: Konrad Kaźmierczak