Jeden z najlepszych napastników w historii światowego hokeja w ćwierćfinałowym spotkaniu z USA (4-0) zaimponował wszystkim. W wieku 39 lat błyszczy wielką formą i strzela trzy gole z czterech oddanych strzałów! Czescy dziennikarze nagabywali go o to, czy właśnie rozegrał najlepszy mecz w reprezentacji. - Jeden z lepszych, ale z pewnością nie najlepszy - powiedział spokojnie Jaromir i miał rację, bo jego trafienia i wspaniała gra rozstrzygały chociażby o tytule mistrza olimpijskiego w Nagano. Po trzecim golu strzelonym przez Jaromira z Awangarda Omsk czescy kibice rzucili na taflę czapki z głów! - Wcale to nie był łatwy mecz, jak na to wskazywałby wynik. Zwłaszcza w I tercji nie graliśmy dobrze. Amerykanie byli znacznie lepsi - częściej utrzymywali się przy krążku i stwarzali więcej zagrożenia. Dzięki Bogu mieliśmy między słupkami Ondrzeja (Pavelca) - nie krył podziwu dla swojego bramkarza Jaromir Jagr. - Gdyby nie Ondrzej, mogliśmy stracić nawet dwa gole i wtedy kto wie, jakby się to potoczyło. Jagr był pełen podziwu dla Amerykanów za szybką jazdę na łyżwach. - Już na rozjeździe zauważyłem, że są szybsi, świeżsi od nas - dodał. - Na szczęście dopisało nam szczęście i w kluczowych momentach strzelaliśmy gole. Na turnieju tego typu, co mistrzostwa świata, gdzie gra się tyle meczów w krótkim czasie, bez szans na odpoczynek, nie wystarczą same umiejętności. Musisz mieć też szczęście, a ono nam dopisało. W półfinale nie możemy liczyć tylko na uśmiech fortuny. Jaromir porównał mistrzostwa świata do maratonu. - Rozegraliśmy siedem meczów w 11 dni i to czuje się w nogach. To jest jak maraton, jesteśmy dopiero na 30. kilometrze i na pewno nie możemy się czuć, jakbyśmy widzieli metę - powiedział Jagr. Michał Białoński, korespondencja z Bratysławy