Holenderski obrońca Wisły Kraków Kew Jaliens nie ukrywa, że jego marzeniem jest awans do Ligi Mistrzów. - To dla mnie wielkie wyzwanie i cel numer jeden - podkreśla doświadczony defensor w rozmowie z portalem INTERIA.PL. INTERIA.PL: Spodziewałeś się, że już po kilku miesiącach gry w Wiśle zdobędziesz mistrzostwo Polski? Kew Jaliens, obrońca Wisły Kraków: - Od początku wiedziałem, że jest taka możliwość, chociaż naprawdę uwierzyłem w to dopiero po pewnym czasie. Zanim jeszcze rozpocząłem grę w Polsce wiedziałem, że Wisła to dobra drużyna, która regularnie walczy o mistrzostwo. Z drugiej strony pamiętałem, że miała kiepski początek sezonu i tylko dzięki udanej końcówce rundy zajmowała na półmetku drugie miejsce ze stratą trzech punktów dla Jagiellonii. Trzy punkty to w piłce bardzo niewiele i pomyślałem, że mamy naprawdę spore szanse na to, by zdobyć mistrzostwo. Kiedy zacząłem trenować z drużyną i zobaczyłem, co potrafią niektórzy piłkarze, wierzyłem w mistrzostwo coraz mocniej i ostatecznie udało się wygrać tytuł. Teraz presja z dnia na dzień jest coraz większa. Kibice liczą na to, że Wiśle uda się w końcu wejść do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Jak oceniasz wasze szanse na awans? - Na tym poziomie rozgrywek szanse zawsze wynoszą 50 na 50 procent. Uwierz mi, w europejskich pucharach każdy walczy o to, aby wykorzystać swoją szansę i nie ma tam już słabeuszy. Zwycięstwo bardzo często zależy od dyspozycji dnia. Podam ci przykład: kiedy grałem w AZ Alkmaar, z którym dotarliśmy kilka lat temu (w sezonie 2004/5 - przyp. red.) do półfinału Pucharu UEFA, kilkakrotnie graliśmy z silniejszymi drużynami od nas - mówię tu o Villarreal czy Szachtarze Donieck. Byliśmy jednak dobrze przygotowani, pozytywnie nastawieni i do tego sprzyjało nam szczęście - dzięki temu potrafiliśmy zajść tak daleko. Jak zatem widzisz, w europejskich pucharach wszystko jest możliwe. Zauważyłem, że trener Maaskant od początku zgrupowania was nie oszczędzał. Jak oceniasz treningi, które wam zaaplikował? - Pracujemy ciężko, ale to normalne w okresie przygotowawczym. Jestem przekonany, że ta praca da potem dobre efekty w trakcie sezonu. Jak ci się podoba w Tatrach? - To bardzo urokliwe miejsce. Kilka dni temu wybraliśmy się na spacer po górach i to było coś fantastycznego. Prawdę mówiąc, to był to dopiero pierwszy raz, kiedy miałem okazję zobaczyć górskie krajobrazy. W Holandii nie macie w końcu do tego zbyt wielu okazji... - Dokładnie, dlatego cieszę się, że mogłem przejść się po górach w Polsce. Zrobiłem trochę zdjęć i myślę, że to będzie sympatyczna pamiątka na lata. Oto największe wyzwanie w futbolu Patrząc na drużynę, można zaobserwować, że atmosfera jest naprawdę dobra. Powiedz kto za to odpowiada. To efekty pracy trenera, czy może doświadczonych zawodników? - Po części zarówno trener jak i zawodnicy odpowiadają za atmosferę. Zaczyna się oczywiście od szkoleniowca, bo to on dba o to, żeby w szatni były różne charaktery, które stworzą silny zespół - nawiasem mówiąc, to chyba najtrudniejsza sztuka w naszej dyscyplinie. Potem na boisku pałeczkę przejmują piłkarze. W zbudowaniu dobrego ducha zespołu pomogły nam bez wątpienia również wyniki. Dzięki temu, że w poprzednim sezonie udało nam się zdobyć mistrzostwo, nabraliśmy dużo pewności siebie. Macie nowego obrońcę Michaela Lameya. Kiedy prześledziłem jego karierę, zauważyłem, że w pewnym momencie zatrzymał się w rozwoju. Kilka lat temu wielu ekspertów widziało w nim przyszłość reprezentacji Holandii. Co się z nim stało potem? - To dość trudne pytanie. Również śledziłem jego karierę do czasu wyjazdu do Niemiec (tj. do roku 2007, w Bundeslidze Lamey grał w Duisburgu i Arminii Bielefeld - przyp. red.), bo Michael to piłkarz z mojego pokolenia. Rzeczywiście, stało się coś dziwnego, bo kiedy ja i wielu kolegów osiągnęliśmy szczyt możliwości, on został gdzieś w tyle. Kiedy Michael odszedł do ligi niemieckiej, straciłem go z pola widzenia i trudno powiedzieć mi, co mogło się wydarzyć. Myślę, że może brakowało mu trochę szczęścia, a bez tego w piłce jest ciężko. Może trafiał do nieodpowiednich klubów... Ważne, że teraz jest w Wiśle i ma szansę udowodnić, że nadal jest dobry. Zapytałem o Lameya, bo to już któryś z kolei obrońca, z którym będziesz musiał nauczyć się współpracować odkąd jesteś w Wiśle. Czy te częste zmiany w linii defensywnej nie utrudniają wam trochę życia? - Nie, podchodzę do tego w ten sposób, że jeśli ktoś prezentuje odpowiednią klasę, to na pewno szybko zaczniemy się rozumieć. Bardzo dużo rozmawiamy na treningach o tym, co robimy dobrze, a także o tym, co trzeba poprawić. Analizujemy nasze zachowania w różnych sytuacjach, żeby potem wszystko działało dobrze. Bardzo ważne jest, aby mieć do siebie pełne zaufanie i wiedzieć, czego można się spodziewać po partnerach z drużyny. Jeśli już mówimy o kolegach z drużyny, to muszę cię też zapytać o drugiego z waszych nowych zawodników - Ivicę Ilieva. Trener podkreśla, że bardzo na niego liczy, a co ty o nim sądzisz? - Od razu zauważyłem, że jest dobrym zawodnikiem. Ważne jest to, że mamy kolejnego piłkarza, który jedną akcją może rozstrzygnąć losy meczu. Iliev potrafi skupić na sobie uwagę obrońców, nie ma też problemu ze strzelaniem goli. Z podniesioną głową Wiem, że jesteś bardzo religijnym człowiekiem. Powiedz, czy ludziom takim jak ty łatwo jest się odnaleźć w zawodowej piłce, gdzie czekają ogromne pieniądze i łatwo jest się zapomnieć? - Myślę, że to nie dotyczy tylko świata piłki. Jeśli popatrzysz na świat, to dzieją się tragedie, które dotykają milionów ludzi - panuje głód, toczone są wojny, czasem zdarzają się kryzysy ekonomiczne. To wszystko powoduje, że z dnia na dzień możesz zostać bez środków do życia. Każdego dnia zmagamy się z własnymi emocjami i problemami, jakie na nas spadają. Religia pomaga mi iść przez życie z podniesioną głową. Mam wrażenie, że jesteś bardzo spokojny również na boisku. W drużynie jest paru zawodników, którzy mają gorące głowy, jak Dragan Paljić czy Patryk Małecki... - Może to wygląda tak, że jestem wyluzowany, ale ja po prostu staram się ani przez chwilę nie tracić koncentracji. Na boisku wszystko dzieje się bardzo szybko i jeśli wydarzy się coś złego, to nie możesz tego rozpamiętywać, tylko musisz myśleć o kolejnych akcjach. Jak wspomniałeś są też piłkarze jak Dragan czy Patryk, którzy mają ogromny temperament i uważam, że to też jest bardzo potrzebne. W drużynie piłkarskiej jest miejsce dla każdego, ważne, żeby dobrze grał w futbol i myślał pozytywnie. To pozytywne myślenie to coś, co może wam się przydać. Załóżmy, że z awansu do Ligi Mistrzów nic nie wyjdzie. Wiele razy było już tak, że po porażce w eliminacjach mistrzowie Polski byli tak zrezygnowani, że nie potrafili awansować nawet do fazy grupowej Pucharu UEFA (ostatnio Ligi Europejskiej). Myślisz, że wam to nie grozi? - Na pewno w momencie, kiedy tracisz szansę na udział w imprezie takiej jak Liga Mistrzów, jesteś rozczarowany, ale rozczarowanie a pogrążenie w rozpaczy to dwie różne rzeczy. Mogę być rozczarowany dzisiaj, ale jutro też jest dzień i gra toczy się dalej. W sporcie musisz być gotowy na wszystko i czasem trzeba zweryfikować cel w trakcie gry. Kiedy grałem w AZ, to Puchar UEFA wspaniale nas wypromował. Pamiętam, jak doszliśmy do półfinału i wszyscy zaczęli pytać: "Co to za drużyna ten AZ? Grają naprawdę nieźle!". Tak więc podsumowując - Liga Mistrzów jest wspaniała, ale Liga Europejska to też szansa na zebranie doświadczenia i promocji na kontynencie. Wspomniałeś o promowaniu się w europejskich pucharach. Powiedz, czy liczysz jeszcze na to, że zagrasz w którejś z czołowych lig czy też schodzisz powoli ze sceny? - Grę w Wiśle traktuję jako wielkie wyzwanie i na razie staram się nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość. Awans do Ligi Mistrzów to dla mnie teraz cel numer jeden i koncentruję się wyłącznie na nim. Rozmawiał: Bartosz Barnaś Dyskutuj o szansach Wisły na Ligę Mistrzów na blogu Bartka Barnasia - Kliknij!