Interia: Rajd Dakar stanowi zwieńczenie sezonu w rajdach terenowych, czy tuż przed nim można sobie pozwolić na świąteczne przejedzenie? Kuba Przygoński: W sumie, to już od dawna przyzwyczaiłem się do tego, że tuż po świętach wsiadam w samolot i lecę do Ameryki Południowej. Tym bardziej Boże Narodzenie jest dla mnie świetnym czasem na oderwanie się myślami od motosportu. Podczas świąt jest bardzo rodzinnie, jest choinka, prezenty, miły nastrój, to zawsze jest dla mnie czas wyjątkowy i pozwala zapomnieć, że już niedługo będę się ścigać na pustyni. Czy to nie dekoncentruje przed najważniejszym startem w sezonie? - Nie, zupełnie. Wprost przeciwnie nawet, na mnie to bardzo dobrze działa i pozwala załadować baterie. Lubię dobrze zjeść i jadam właściwie wszystkie potrawy, choć może po mnie tego nie widać, to na co dzień jem pewnie trochę więcej niż przeciętny człowiek. Ale to też dlatego, że wciąż uprawiam sport i dużo trenuję, pracuję nad kondycją. A co z dietą, o której często się mówi w motosporcie? - Ja nie stosuję żadnej specjalnej diety. Jem tyle, ile potrzebuje mój organizm, któremu staram się dostarczyć wystarczająco dużo energii. Tak samo było, kiedy jeszcze startowałem na motocyklu, bo jadąc setki kilometrów na motorze po pustyni trzeba było mieć siłę. Teraz jestem w dość komfortowej sytuacji, bo przecież dakarowy samochód waży jakieś dwie tony, więc nie ma większej różnicy, nawet jeśli bym ważył z 10 kilo więcej, skoro biorę na pokład około 300 litrów paliwa. To byłoby faktycznie istotne, gdybym wsiadał do bolidu Formuły 1, a nie startował w rajdach terenowych. Także, trochę świątecznego przejedzenia nie zaszkodzi. Jak można pogodzić przedświąteczną gorączkę, porządki i zakupy, z przygotowaniami do Bożego Narodzenia? - Wiadomo, że cały czas dbam o kondycję przed rajdem, ćwiczę też na symulatorze, ale też staram się uczestniczyć w przygotowaniach do świąt. Zawsze jest to dobry argument, żeby odejść na trochę od symulatora, choć przede wszystkim chodzi w tym o to, że - pomimo perspektywy zbliżającego się Dakaru - spędzać jak najwięcej czasu z najbliższymi. No właśnie, teraz jest jeszcze jeden wielki, a właściwie dość mały powód do wykrojenia jak najwięcej czasu dla bliskich? - Faktycznie dość mały, ale jak bardzo uroczy. Nie tak dawno mnie i mojej żonie zdarzyła się największa rzecz, bo urodziła nam się córeczka. Dla mnie i dla Justyny to całkowicie nowy etap w życiu, po prostu coś niesamowitego, co nas bardzo cieszy. Mamy teraz u siebie w domu niesamowitego małego człowieka, którym się możemy opiekować i który będzie wiele zmieniał wokół nas. Będzie też zmieniać w jakimś stopniu podejście do wielu spraw, jak choćby do startu w Rajdzie Dakar? - Na pewno. Mam świadomość, że tym razem trochę trudniej będzie wyjechać do Ameryki Południowej, bo muszę zostawić obie dziewczyny, więc będzie jakaś łezka w oku. Chociaż to tylko trzy tygodnie, to dla świeżo upieczonych rodziców to czas szczególny, bo nie chcą przegapić żadnego ważnego momentu z życia dziecka. Oczywiście te momenty są ważne przede wszystkim dla nas, to przecież są rzeczy na małą skalę, zupełne drobiazgi, ale dla nas są teraz czymś wielkim i cieszymy się z każdej takiej chwili. Wiem, że podczas mojej nieobecności Justyna sobie poradzi z opieką nad naszą córką. No i zadba też o to, bym codziennie podczas Dakaru dostawał stosowną partię zdjęć z domu. Jak rodzina zmienia podejście do kwestii bezpieczeństwa podczas startów? - Na pewno czuje się trochę większą odpowiedzialność, no i tym chętniej się wraca do domu, zaraz po dotarciu do mety rywalizacji. Ale tak naprawdę taki większy "przeskok" w tej kwestii miał u mnie miejsce ponad rok temu, gdy przesiadłem się z motocykla do auta. Wiadomo, że motocykliści są bardziej narażeni na urazy i kontuzje, bo wystarczy jeden błąd, upadek i ręka czy noga trafia do gipsu na kilka tygodni. Zdarzają się też poważniejsze pamiątki. Tak, jak panu dwa lata temu podczas rajdu w Abu Zabi? - Niestety, wtedy miałem złamanych kilka kręgów w odcinku lędźwiowym kręgosłupa po tym, jak źle obliczyłem odległość przy zeskoku motocyklem z bardzo wysokiej wydmy, no i się mocno poobijałem. Jednak to, co się później działo, przez pięć miesięcy leczenia i intensywnej rehabilitacji, to wszystko dało mi motywację, żeby jak najszybciej wrócić do ścigania. Rok później znów wystartowałem w Abu Zabi, ale wtedy przesiadłem się z motocykla do samochodu i tak już zostało. Wszyscy moi bliscy przyjęli te zmianę z ulgą i są spokojniejsi. Wiadomo, że motocyklisty pędzącego po pustyni nic nie chroni, poza kaskiem na głowie. Natomiast w samochodzie jest większy poziom bezpieczeństwa, dzięki metalowej klatce, która chroni kierowcę i pilota od poważniejszych obrażeń w razie wypadku. Ryzyko, niedogodności wynikające ze spędzania dwóch tygodni na pustyni, w polowych warunkach jako skutek żmudnych przygotowań. Czy warto znosić to wszystko? - W sumie to trochę zależy w jakim momencie zada się to pytanie. Pamiętajmy, że każdy, kto dotrze do mety Dakaru, nawet na ostatniej pozycji w stawce, zasługuje na szacunek. To znaczy, że jest się naprawdę twardym facetem, albo kobietą, bo przecież kobiety też startują w tej imprezie, a to jest bardzo trudny rajd. Nie ma więc wątpliwości, że warto. Ale po drodze, gdy się zdarzy bardzo ciężki odcinek, gdzieś w połowie rajdu, będzie czwarta nad ranem i dopadnie zmęczenie, to już nie jest to takie oczywiste. Takie chwile zwątpienia zawsze się zdarzają, praktycznie każdemu, ale wtedy patrzeć trzeba na cel, czyli metę, która wciąż jest przed nami i do której trzeba dotrzeć. Ale to wszystko przede mną, na razie myślę wciąż o świętach, choć już 28 grudnia wsiadam w samolot do Ameryki Południowej. Rozmawiał Tomasz Dobiecki 38. edycja Rajdu Dakar (2-14 stycznia 2017) wystartuje z Asuncion w Paragwaju, potem powiedzie przez wysokogórskie rejony Boliwii i odwiedzi stolicę La Paz, natomiast metę wyznaczono w Buenos Aires. Przygoński, ósmy motocyklista tej imprezy w 2010 roku, ruszy na trasę samochodem fabrycznego teamu MINI, razem z doświadczonym belgijskim pilotem Tomem Colsoulem.