Jeden z ważnych piłkarzy Lecha po meczu w Bradze został zapytany o taktykę na spotkanie ze Sportingiem. Odpowiedzią było znaczące kręcenie głową. Inny powiedział wprost, że piłkarze nie wiedzieli jak mają grać, poszli "na żywioł", każdy prezentował to, co umie. Myśli taktycznej i zespołowej widać w tym nie było. W efekcie Lech stracił kluczowe dwie bramki i odpadł z historycznych dla siebie rozgrywek Ligi Europejskiej z zespołem, który klasą na pewno nie dorównywał Manchesterowi City czy Juventusowi. Lech rozpoczął wiosenne rozgrywki od bardzo ważnych spotkań. Piłkarze mają w nogach trzy spotkania i na razie bilans jest mocno ujemny. Odpadli już z rozgrywek europejskich, jedną nogą są poza Pucharem Polski (0-1 z Polonią Warszawa w Poznaniu, rewanż w stolicy za pięć dni). Właśnie Puchar Polski miał być najłatwiejszą drogą dla Lecha na przedostanie się do kolejnego sezonu w Europie. A bez tego Lech o rozwoju mówić nie może - to w Lidze Mistrzów czy Lidze Europejskiej piłkarze zdobywają najwięcej doświadczenia, to tu się promują, a klub później zarabia na ich transferach. W ekstraklasie Lech traci 11 pkt do Jagiellonii Białystok i po osiem do krakowskiej Wisły oraz warszawskiej Legii. Odrobić te straty będzie bardzo ciężko, zwłaszcza jeśli lechitom przytrafia się kolejne wpadki. Wówczas - bez Pucharu Polski i z miejscem w środku tabeli ekstraklasy, dni Jose Marii Bakero w Poznaniu będą policzone. Kontrakt Hiszpana z Lechem wygasa po sezonie i wątpliwe, by w takiej sytuacji ktoś myślał o jego przedłużeniu. Napastnik na skrzydle, pomocnik w ataku... W Bradze Hiszpan bardzo dziwnie ustawił skład Lecha. Najlepszego napastnika Artjomsa Rudnevsa ustawił na boku pomocy, na szpicy zagrał Semir Stilić, którego sprinterem w żaden sposób nazwać nie można. Przy grze z kontrataku szybkość jest ważna, a Bośniak doszedł do tylko jednej sytuacji strzeleckiej i jej nie wykorzystał. Później niemal zniknął z pola widzenia, na dodatek został uderzony przez rywala łokciem w pojedynku powietrznym. Rudnevs zbiegał do środka boiska, ale pożytku z tego nie było. Jego ataki z drugiej linii, gdzie miał mieć więcej miejsca i mniej rywali obok siebie, miały być odpowiedzią Lecha na grę defensywną rywali. Po stracie drugiego gola okazało się jednak, że ta prymitywna taktyka nie ma racji bytu. - Dlaczego jeden grał tu, a inny gdzie indziej, pytajcie trenera. A staram się robić to, czego chce ode mnie trener - mówił Stilić. Podcięte skrzydła Lech został pozbawiony skrzydeł, bo z kolei na prawej stronie Marcin Kikut bardziej angażował się w obronę niż myślał o atakowaniu bramki Sportingu. Dopiero po przerwie sytuacja wyglądała lepiej, a było to związane przede wszystkim z pojawianiem się na murawie Jacka Kiełba, ale także Jakuba Wilka. Kiełb chyba jako jedyny z lechitów nie bał się pojedynków jeden na jednego i nawet je wygrywał. Powinien dostać zdecydowanie większy kredyt zaufania, bo to chyba jedyny obecnie piłkarz w Lechu o sposobie gry zbliżonym do Sławomira Peszki. Tego ostatniego w Bradze wyraźnie brakowało - być może jedna jego akcja zmieniłaby losy rywalizacji. W pierwszej połowie Lech zagrał koszmarnie i Bakero o tym doskonale wiedział. - Gdy zespół przegrywa, to wszystkim to się nie podoba i szuka się winnych - stwierdził. Poznaniacy grali bez ładu i składu, a przecież wiedzieli, że Portugalczycy muszą zaatakować. Podobno na zielonej murawie Lech miał pokazywać "swoją grę" - krótkimi podaniami zdobywać teren. Tymczasem lechici grali jak zawsze - długimi podaniami za obrońców do osamotnionych Stilicia i Rudnevsa. Inaczej nie mogli, bo nie wiedzieli jak - nikt im tego nie powiedział. Mecz mocno przypominał ten sprzed półtora roku w Brugii, gdy Lech jechał do Belgii z zaliczką 1-0 z pierwszego spotkania i odpadł po rzutach karnych. Wtedy w Lechu narzekano, że sędzia powinien uznać bramkę Stilicia na 1-0, a nie odgwizdywać kontrowersyjne przewinienie Hernana Rengifo. Dla kibiców i dziennikarzy ważniejszy był jednak styl, w jakim Lech pożegnał się z pierwszą edycją Ligi Europejskiej - rozpaczliwa obrona, brak pomysłu na atak, bezradność. Czwartkowy Lech Jose Marii Bakero był bardzo zbliżony do tamtego właśnie "Kolejorza" Jacka Zielińskiego. Wszystko w rękach Bakero? Może gdyby Rudnevs wykorzystał sytuacje sam na sam z Arturem, a Wilk nie trafił w poprzeczkę, a nieco niżej, odczucia po meczu byłyby inne. Lech awansowałby, ale nie oszukujmy się - byłby to awans niezasłużony, wywalczony w bardzo kiepskim stylu, z średniej klasy rywalem, który na dodatek szczyt formy ma dawno za sobą. Jakże inaczej wyglądała gra Lecha w pucharowych bojach dwa lata temu, nawet w tych przegranych z Udinese, gdy w końcówce spotkania rewanżowego Lechowi do awansu też brakowało tylko jednej bramki. Lech w tej edycji Ligi Europejskiej spisał się znakomicie - niewielu liczyło na wyeliminowanie Dnipro Dniepropietrowsk, a później Juventusu. W pokonanie Bragi wierzyło akurat wielu - zwłaszcza po pierwszym, mroźnym i śnieżnym meczu. Tym większy jest niedosyt po porażce w rewanżu, a zwłaszcza stylu, w jakim Lech poległ. Najbliższe mecze pod wodzą Bakero pokażą, czy Hiszpan ma jakąś autorską wizję Lecha, jak to sam powiedział, czy też chce bazować na indywidualnych umiejętnościach piłkarzy i zasadzie "jakoś to będzie". Jeśli zwycięży ta druga opcja, najpóźniej latem byłej gwiazdy Barcelony już w Poznaniu nie będzie.