Aby dobrze spojrzeć na całą historię siłaczy, trzeba się cofnąć do samego jej początku w naszym kraju. Przenosimy się więc do roku 1998 i pierwszych tego typu zawodów w naszym kraju, wtedy uznawanych bardziej za ciekawostkę. Odbywały się bowiem przy okazji takich wydarzeń jak "Lato z radiem" i nie był to jeszcze czas charakterystycznego prowadzącego w osobie Irka Bieleninika, a Katarzyny Dowbor. Zresztą wtedy, jak wspominają zawodnicy, udział w zawodach mógł wziąć w zasadzie każdy "silny kolega". Dopiero z czasem rozpoczęła się poważna selekcja. Quiz. Co wiesz o polskich strongmanach? Pytamy nie tylko o Pudzianowskiego Sobotnie popołudnia z siłaczami Przełom nastąpił w roku 1999. Wtedy powstał cykl Pucharów Polski, które pod swój patronat wzięły grupa Żywiec i stacja TVN. Momentalnie okazało się, że chociaż zawody były transmitowane tylko z odtworzenia, to idealnie trafiły w gusta ówczesnej publiki. Dla wielu polskich rodzin sobotnie popołudnie było właśnie czasem spędzonym na oglądaniu rywalizacji strongmanów. Trafili zresztą na podatny grunt, bo głód sukcesu w narodzie był ogromny, który potem w dużej mierze zaspokoił Adam Małysz. Zanim jednak "Małyszomania" na dobre się rozkręciła, to swój czas mieli siłacze. Dobrze obrazuje to Jarosław Dymek w rozmowie z "Faktem". Organizatorzy zawodów przyjęli także bardzo sprytną taktykę, bo siłacze wcale nie rywalizowali w największych polskich miastach, a często zaglądali do mniejszych ośrodków, gdzie ich przyjazd był dla lokalnej społeczności pewnym wydarzeniem, czy wręcz małym świętem. Najlepszym tego przykładem mogą być zawody z kieleckiej Kadzielni, gdzie dochodziło wręcz do niebezpiecznych scen, bo fani wdrapywali się na skały, byle tylko móc obejrzeć rywalizację. W rolę "ratownika" musiał wtedy wcielić się Bieleninik, prosząc ludzi o opuszczenie skał, a w zasadzie grożąc, że w jeśli tego nie zrobią, to zawody się nie odbędą. Z popularności chętnie korzystano, bo w najgorętszym okresie organizowano rocznie nawet kilkanaście imprez. To wszystko miało jednak swoje ciemne strony, jak niestety wszędzie, gdzie pojawiają się większe pieniądze. Porozmawiałem na ten temat z Wiktorem Chrabąszczem, dziennikarzem "Faktu" pasjonującym się rywalizacją strongmanów. "Jarosław Dymek w wywiadzie ze mną wspominał, że zawodnicy czuli się bardzo wykorzystywani, że dla nich z tego wszystkiego zostawało bardzo mało pieniędzy. Strongman to było wtedy wielkie przedsięwzięcie, wydawało się, że nie wiadomo ile oni wtedy zarabiali, a tak naprawdę największą nagrodę jaką przykładowało otrzymał Dymek było renault clio. Zarobki zawodników były na samym końcu łańcucha pokarmowego" - tłumaczy. Trenował go Pudzianowski. Dziś odsłania kulisy. "Był katem" Rozłam w polskich strongmanach Siłacze potrafili wykorzystć swoją rosnącą popularność i brali udział w kampaniach reklamowych. Można było ich spotkać np. w reklamach Mango, a chociażby Sławomir Toczek do dzisiaj jest kojarzony ze słynną reklamą mordoklejek (tutaj pozdrowienia dla wszystkich znających wyśmienitą "pastę" stworzoną właśnie na jej podstawie). Nastroje wśród zawodników były jednak coraz gorsze i to finalnie zaprowadza nas do 2003 roku i rozłamu w strukturach. Zawodnicy postanowili bowiem przejąć kontrolę nad federacją od ówczesnego prezesa Cezarego Wołodki. Uczestniczyli w tym Dymek, Piotr Szymiec i Mariusz Pudzianowski. "Oni wozili się i wynajmowali najdroższe trójmiejskie penthousy, kiedy na wszystko brakowało pieniędzy" - tłumaczy wprost powody takiej decyzji Dymek. Wołodko próbował jeszcze torpedować nowo założoną spółkę, ale spotkał się ze ścianą, bo najważniejsi sponsorzy stanęli po stronie zawodników. Tutaj pojawia się też rysa na, w oczach wielu, idealnym wizerunku Pudzianowskiego. Znów głównym tematem były finanse, ale tym razem w nieco innym kontekście. Mariusz Pudzianowski zwrócił się do Andrzeja Dudy. Wywołał lawinę W 2005 roku ze sponsoringu wycofała się Warka. Browar nieco przeszarżował tworząc Warkę Strong, piwo które miało być kojarzone z siłaczami. Nie trafiło jednak w gusta odbiorców. Zdecydowano się na zmianę receptury (by smak zyskał więcej goryczy), promocja piwa odeszła od skojarzeń ze strongmanami. Był to spory cios dla finansowania imprez, bo producent piwa na zawody rangi Pucharu Polski wykładał ponad 100 tysięcy złotych, a przy okazji rywalizacji międzynarodowej ta kwota była nawet dwukrotnie wyższa. Zawody wciąż co prawda były transmitowane w ogólnopolskiej telewizji, co było bodźcem dla potencjalnych sponsorów, ale każdy kij ma dwa końce. Jak wspomina Dymek, TVN żądał bardzo dużych kwot za produkcję sygnału (będąc uczciwym trzeba jednak oddać, że w zamian zawodnicy mieli pełną dowolność co do własnego sponsoringu). W efekcie wynagrodzenia zawodników mocno spadły i najlepsi mogli liczyć na 3 tysiące złotych, a ci z końca stawki na ledwie kilkaset. Nie ma "Pudziana", nie ma strongmanów Kolejne lata były już trochę dogorywaniem popularności całej dyscypliny, bo choć telewizja pokazywała mistrzostwa Polski jeszcze chociażby w 2010 roku, to cała organizacja imprez zaczęła się po prostu finansowo nie spinać. Zrezygnowano z biletowanych wejść, organizatorzy nie mogli już więc rozstawiać trybun i doszło do sytuacji, gdzie wręcz musieli dopłacać za obecność fanów. Źródełko w końcu musiało wyschnąć i to też spowodowało, że od siłaczy odchodzili kolejni sponsorzy. Pojawił się marazm, zabrakło także kogoś, kto potrafiłby to przeorganizować i na nowo pobudzić zainteresowanie. "Tak powoli sobie ten strumyk wysychał. Potem nadeszły też czasy, kiedy trochę mniejszą wagę do tego wszystkiego przykładał "Pudzian", którego głównym celem było zdobycie 5 razy tytułu mistrza świata, co zrobił w 2008 roku. Wtedy brał też udział w "Tańcu z Gwiazdami", a w kolejnym roku uznał już, że przechodzi do MMA. Sam strongman też nie wykreował drugiej postaci, która wygrywałaby zawody międznarodowe i wychodziłaby dosłownie z lodówki tak jak on. Doszło chyba też trochę do przesytu, trochę jak w amerykańskim wrestlingu, gdzie też w pewnym momencie wszystkim zaczęło się nudzić, że ciągle wygrywa Hulk Hogan" - obrazuje sytuację Chrabąszcz. Bez nich nie byłoby igrzysk, jakie znamy. Baron zachwycił się siłaczami Jako symboliczną datę końca strongman w Polsce, przynajmniej w takiej formie jaką znaliśmy, przyjmuje się z kolei rok 2009, czyli moment, w którym Pudzianowski zdecydował się na rozpoczęcie kariery w MMA. Już poprzednie lata zbiegły się z wybuchem, a później renesansem formy Adama Małysza, duże sukcesy zaczęli odnosić siatkarze, siatkarki i piłkarze ręczni, nieco odbili się także piłkarze. Innymi słowy, publiczność miała już zdecydowanie więcej opcji, by wspierać Polaków walczących o najwyższe laury, więc siłaczy spotkał los zabawek dziecka, które na pewnym etapie odrzuca je w kąt, bo zaczęło się interesować innymi rzeczami. Jak zauważa z kolei nasz rozmówca, sam Pudzianowski odszedł ze strongman w idealnym dla siebie momencie, bo ten sport nieco się przekształcił i konkurencje zmieniały się w bardziej statyczne, bazujące typowo na sile, w odróżnieniu od tych, w których brylował "Pudzian", czyli opartych na czasie, szybkości czy liczbie wykonanych powtórzeń. "Warto zauważyć, że kiedy brał udział w Arnold Classic, czyli zawodach opartych właśnie na sile, to nigdy nie zajął nawet miejsca na podium" - dodaje Wiktor Chrabąszcz. To jednak nie oznacza, że ten sport kompletnie w naszym kraju umarł. Sporym talentem jest Mateusz Kieliszkowski, pięciokrotny mistrz polski, wicemistrz Europy i dwukrotny wicemistrz świata, ciężko jednak jakkolwiek porównywać jego rozpoznawalność do poprzedników z początku XXI wieku. "Myślę, że jeśli nie przytrafi mu się żadna kontuzja, to jest duża szansa, że będzie mistrzem świata" - kończy nasz rozmówca.