"Sukienkę kupiłam w jednym z monakijskich butików. Nazwy nie pamiętam, bo dopiero ten sklep otworzyli, ale jak zobaczyłam tę białą kreację, wiedziałam, że muszę ją mieć. Przyznaję, że nie należała do najtańszych" - zdradziła złota medalistka pekińskich igrzysk. Po olimpiadzie Rosjanka mogła pozwolić sobie na chwile odpoczynku i relaksu. "Najpierw poświęciłam parę dni na udzielanie wywiadów, konferencje prasowe i oficjalne spotkania. Potem pojechałam do Rosji, spędziłam w domu dwa tygodnie. Na wakacje wybrałam się do Egiptu, gdzie mogłam poleżeć na plaży i popływać. Próbowałam też nurkować, ale nie za głęboko. Boję się takich rzeczy. Tydzień spędziłam także w ośrodku odnowy biologicznej, gdzie kąpałam się w błocie, miałam masaże i zabiegi SPA" - opowiadała Rosjanka. Nie tylko odpoczynek był jednak najważniejszy. "Mogłam sobie w końcu pozwolić na to, by jeść na co mam ochotę i nie patrzeć na wagę. W czasie trwania sezonu staram się nie jeść za dużo słodyczy, czekolady, chleba, makaronów, miodu. Oczywiście nie mogłabym bez tego żyć, ale się ograniczam. Nie jem 100 g czekolady dziennie, a tylko 20" - oznajmiła. Diety jednak na co dzień nie stosuje. "Po prostu siebie pilnuję. W Pekinie na przykład w ogóle nic nie jadłam. Byłam głodna od pierwszego dnia pobytu w Chinach aż do finału. Wiem bowiem, że jak jestem głodna, to jestem zła, a to pomaga mi wyżej skakać" - wyznała 26-letnia lekkoatletka. Podczas pobytu w kraju wszyscy jej gratulowali i mówili, że: "to niesamowite, iż udało mi się po raz drugi zdobyć złoty medal olimpijski. Bardzo dużo rozmawiałam z dziećmi, miałam też spotkanie z zawodnikami z mojego pierwszego klubu. Oni mi uświadomili, że się przez ostatnie lata zmieniłam. Ujęli to bardzo ładnie w słowa +dojrzałaś+ - usłyszałam. To zawsze lepiej brzmi, niż +postarzałaś się+. Stałam się też bardziej pewna siebie i zdaje sobie z tego sprawę" - przyznała dwukrotna mistrzyni świata (2005, 2007). Jak sama ocenia "w Pekinie trudniej było zdobyć złoty medal niż cztery lata wcześniej w Atenach. Wszyscy przez ostatni okres przyzwyczaili się, że zawsze wygrywam i biję rekordy świata. Gdy wróciłam do Rosji, usłyszałam: +wiedzieliśmy, że wygrasz i skoczysz tak wysoko. Jesteśmy dumni z Ciebie, że spełniłaś nasze oczekiwania+". Isinbajewa nie ukrywa, że w minionym roku wielki wpływ na jej wyniki mieli... dziennikarze, którzy w Amerykance Jennifer Stuczynki widzieli kandydatkę do zwycięstwa w stolicy Chin. "Gdy na początku sezonu skoczyła 4,90 wszyscy zaczęli mówić o tym, że mamy nową gwiazdę skoku o tyczce, która może mnie pokonać. Czekano wręcz na to. Różnica polega na tym, że wysokość 4,90 ja pokonałam cztery lata wcześniej i to żadna sensacja, że ktoś skacze tak wysoko. Zezłościło mnie to. Chciałam udowodnić, że to ja jestem osobą, która skacze najwyżej" - powiedziała mistrzyni Europy z 2006 roku. Do treningów wróciła stosunkowo niedawno, bo przed tygodniem. "To boli na razie. Na przykład w sobotę rano miałam godzinną wycieczkę po górach. Nie było łatwo, ale na szczęście nie musiałam biegać. Inaczej nie dałabym rady" - zdradziła. W sezonie halowym planuje "trzy, cztery starty, nie więcej, na halowe mistrzostwa Europy się nie wybieram. Chcę dać szansę młodszym zawodniczkom, by zdobyły doświadczenie i stanęły na najwyższym stopniu podium". Rosyjska tyczkarka karierę zamierza zakończyć za cztery lata. "W Londynie chciałabym sięgnąć jeszcze raz po olimpijskie złoto, a potem poświęcić się rodzinie. Oprócz tego oczywiście chciałabym wyśrubować rekord świata, by zostawić go na poziomie, który będzie nie do pobicia przez kolejne... sto lat. Może 5,20 wystarczy, a może będzie to wyżej? Kto wie..." zastanawiała się. Isinbajewa nie wyklucza, że może się zdarzyć tak, iż "do widzenia" powie na rosyjskiej ziemi. "Jeśli będę jeszcze w stanie wysoko skakać, to przetrzymam do 2013 roku i pożegnam się z kibicami na stadionie w Moskwie, podczas mistrzostw świata. To byłoby wspaniałe" - przyznała. Mimo, że ostatni sezon był dla niej pasmem sukcesów - rekord świata i olimpijskie złoto, to nie wszystko się ułożyło tak, jak sobie wyśniła. "Na halowych mistrzostwach świata w Walencji nie udało mi się pobić rekordu świata. Mogłam cieszyć się tylko z pierwszego miejsca. Byłam jednak przygotowana na lepszy wynik i byłam pewna, że się w Hiszpanii uda. Niestety..." - powiedziała. Mimo tak wielkiego doświadczenia, Rosjanka denerwuje się przed każdymi zawodami. "Problem bowiem polega na tym, że ja muszę wygrać. Jeśli tak się nie stanie, to będzie sensacja, a tego chcę uniknąć. Nigdy nie myślę o tym, że mogłabym przegrać. Zdaję sobie bowiem sprawę z tego, że wszystko zależy ode mnie. Jeśli wykonam to, co do mnie należy, to jestem nie do pobicia. Oczywiście mogą zdarzyć się porażki na mityngach. To jest nieuniknione, kiedy startuje się 3-4 razy w tygodniu, nie jestem maszyną" - podkreśliła. Jeśli chodzi o życie prywatne, to nie ma szczególnych życzeń. "Chcę wyjść za mąż, a potem urodzić dzieci. Przez pierwsze trzy lata im chcę się też poświęcić, a potem chciałabym wrócić do sportu, by dzielić się swoimi doświadczeniami z młodymi zawodnikami" - zapowiedziała. Kolejnym krokiem będzie założenie fundacji. "Uważam, że jak się już za coś takiego człowiek zabiera, trzeba się temu poświęcić. Obecnie nie mam na to czasu, dlatego pomagam w inny sposób. Ostatnio byłam w Rosji w domu dziecka. Każdy wypisał na kartce o czym marzy, a ja spełniłam każde marzenie. To taki mój mały wkład do ich życia" - zakończyła rekordzistka świata w skoku o tyczce (5,05).