Telewizja nie docierała jednak za kulisy tej największej imprezy sportowej świata. A dzieją się tam rzeczy nie mniej ciekawe niż na arenach poszczególnych dyscyplin. Jeśli zagłębimy się nieco w temat, szerzej otworzymy oczy i zobaczymy, że Pekin 2008 to nie sukces. To propaganda sukcesu i częstokroć zagrania poniżej pasa. Zacznijmy od spektakularnej ceremonii otwarcia olimpiady. Pomijając fakt, że zeszła nieco w cień rozpoczynającej się tego samego dnia wojny w Gruzji, możemy powiedzieć, że swoim rozmachem zadziwiła cały świat. Na stadionie w Pekinie zasiadło ponad 90 tysięcy widzów, z czego aż 30 tysięcy stanowili zaproszeni goście z całego świata. Zabrakło prezydenta Polski, Lecha Kaczyńskiego i premiera Donalda Tuska, ale Chińczycy pewnie nawet nie zauważyli ich nieobecności. Ceremonię (według chińskich danych) oglądały 4 miliardy ludzi na całym świecie. Co ciekawe, zdaniem niezależnych fachowców od analizy mediów, oglądalność była prawie cztery razy mniejsza i wyniosła 1,2 miliarda. Duża rozbieżność, nieprawdaż? Sztuczny pokaz sztucznych ogni Ale zostawmy już liczby i statystyki. Zajmijmy się tym, co widzieliśmy na ekranach naszych telewizorów. A obserwować tam mogliśmy między innymi niespotykany dotychczas pokaz ogni sztucznych. Niebo nad Pekinem rozświetliły tysiące kolorowych fajerwerków, wzbudzając powszechny zachwyt. Jednak i tu pojawiła się rysa na idealnie wydawać by się mogło wyreżyserowanym widowisku. Fachowcy z amerykańskiej prasy stwierdzili bowiem, że część widocznych na ekranach pirotechnicznych popisów... nie jest prawdziwa! "Oglądaliśmy komputerową animację, a nie prawdziwy pokaz. Chińczycy oszukali nas już pierwszego dnia" - pisała zachodnia prasa. Wyszło szydło z worka. A miało być tak pięknie. Władze chińskie zrobiły wszystko, aby nic nie zakłóciło ceremonii otwierającej igrzyska. Gdy jeden z dziennikarzy wyszedł ze stadionu przed zakończeniem imprezy, dostrzegł całkowicie wyludnione ulice miasta. Okazało się, że tak długo oczekiwaną olimpiadą żył jedynie stadion. Poza jego granicami nie było zupełnie nikogo. Bezpieka i policja nakazały ludziom pozostanie w domach, w obawie przed ewentualnymi atakami terrorystycznymi. Obawiano się między innymi gwałtownej reakcji Ujgurów, chińskiej mniejszości, która oskarżyła Pekin o dokonywanie na niej "kulturowego ludobójstwa". Prawdziwe Chiny za banerami Mówiąc o arenach, na których toczyli pojedynki wspaniali sportowcy, nie sposób nie wspomnieć o cierpieniu ludzkim, jakim zostało okupione powstanie monumentalnych hal, stadionów, torów i innych obiektów olimpijskich. Aby wszystkie one mogły powstać na czas, uciekano się do drastycznych metod. Masowo wysiedlano ludność (w sumie ponad milion osób), wyburzano ich domy, a tych, których nie chcieli współpracować, zsyłano na przymusowe roboty. Szczęściarzami mogli się nazwać pracujący za półdarmo przy budowie obiektów olimpijskich wiejscy robotnicy. Za miesiąc pracy dostawali około 200 złotych i przysłowiową "miskę ryżu". Dlaczego mogli się cieszyć? A to dlatego, że mogli w ogóle pracować. Na wsi pracy nie było dla nich w ogóle. Władze zadbały również, aby przed igrzyskami wywieźć z miasta żebraków, chorych i wszystkich tych, których goście z Zachodu widzieć nie powinni. Miasto miało być, ładne, czyste schludne. Żadnych żebraków czy biedoty szwendającej się po ulicach. Ulicach, które również na czas igrzysk zmieniły się nie do poznania. Cel ten osiągnięto za pomocą wielkich banerów reklamowych "Beijing 2008", zasłaniających wstydliwe widoki. Kto miał okazję za nie zajrzeć, zobaczył brudne podwórka, gruzowiska, walące się domy, niedokończone budowle. Tego Chiny nie chciały pokazywać światu. Nasuwa się porównanie z minionym ustrojem w kraju nad Wisłą i legendarnym już malowaniem trawy na zielono przed wizytą ważnych towarzyszy. Medalowe sztuczki Chińczyków Teraz o samych sportowcach. Tutaj również postawiono na propagandę sukcesu. Sukcesu reprezentantów Chin oczywiście. Głównym i jedynym celem sportowców z kraju gospodarzy było zdobycie jak największej liczby złotych krążków. Za punkt honoru postawiono sobie rywalizację z zawodnikami ze Stanów Zjednoczonych. I udało im się wygrać tę rywalizację. Co prawda bohaterowie USA zdobyli łącznie więcej medali, ale to Chiny są pierwsze w klasyfikacji złotych krążków. Inna sprawa to metody jakich dopuszczali się w bezwzględnej walce o trofea. Większość nieprawidłowości jeszcze nie wyszła i pewnie nigdy nie wyjdzie na jaw, ale już teraz światowe media donoszą o niecnych sztuczkach Chińczyków. Ostatnio Amerykanie odkryli, że chińskie gimnastyczki posługują się sfałszowanymi dokumentami, które zawyżają ich wiek. Po wnikliwej analizie stron www odkryto, że niektóre z nich jeszcze kilka lat temu przy dacie urodzenia miały podawany rok 1994. Dziś są o dwa lata "starsze", co automatycznie umożliwia im start w igrzyskach. Wątpliwościom poddawano również nieoczekiwane sukcesy nieznanych dotąd sportowców Chin. Nikt nie ma żadnych dowodów na stosowanie przez nich dopingu, ale nieoficjalnie mówi się, że niektórzy sportowcy zostali specjalnie "wyhodowani" i nafaszerowani niedozwolonymi specyfikami, aby triumfować w Pekinie. To działanie na krótką metę, specjaliści podkreślają bowiem, że w takich przypadkach kariera "bohaterów" trwa bardzo krótko. I chyba po zakończeniu igrzysk nikt już o nich nie usłyszy. Ale to nieważne, przecież wykonali swoje zadanie, zdobywając kolejny medal, czyli po prostu punkcik w walce z USA. Śmiech przez łzy Chińska propaganda sportowych sukcesów sięga tak daleko, że czasem chce się po prostu śmiać. Choć normalnie w takich sytuacjach nikomu nie jest do śmiechu. Mowa tu o zdarzających się czasem kontuzjach, które są nieodłączną częścią sportu i zdarzają się przecież podczas wszystkich wielkich imprez. Chińczycy postanowili zrewolucjonizować przekaz telewizyjny poprzez... niepokazywanie takich "bolesnych" sytuacji. Przykład? Podczas gdy jeden z ciężarowców schodził z pomostu nieoczekiwanie zemdlał. Organizatorzy byli jednak na tę ewentualność świetnie przygotowani. Momentalnie pojawiło się dwóch chłopców, zapewne wolontariuszy, którzy zasłonili nieprzytomnego sportowca niebieskimi parawanami. W ten sposób ciekawscy telewidzowie i dziennikarze nie muszą oglądać obrazków bólu, cierpienia i klęski. Zamiast tego mogą po raz kolejny zobaczyć oficjalne logo "Beijing 2008" na tekturce. Zakazano nie tylko plucia Skoro mowa o wolontariuszach to byli oni dostępni na każdym kroku dla wszystkich, którzy potrzebowali pomocy. Byli wolontariusze miejscy i społeczni - w sumie ponad milion, z czego zaledwie tysiąc to cudzoziemcy. Wszyscy jednak przeszli odpowiednie szkolenia i otrzymali dokumenty potwierdzające kwalifikacje do wykonywania "zawodu" wolontariusza. Specjalna chińska komisja zadbała również o zwykłych szarych obywateli, dla których również przygotował coś w rodzaju "instrukcji" zachowań podczas igrzysk. Owa instrukcja rozesłana do czterech milionów domostw zawierała wiele rad i nakazów, co wolno, a czego nie powinno się robić przez cały czas trwania wielkiej sportowej imprezy w stolicy Chin. Zalecenia te zabraniały między innymi bardzo powszechnego u mieszkańców Pekinu... plucia na chodniki. Wydaje się to nieprawdopodobne, ale Chińczycy plują niemal wszędzie. Na spacerze, na zakupach, podczas jazdy rowerem czy też taksówką. Były piłkarz Cracovii i Wisły, Marek Zając, który w swojej karierze występował także w Chinach, opowiadając o pobycie w tym kraju, wspomniał również o tym odrażającym zwyczaju. Wybierającym się do największego państwa świata radził, aby jadąc samochodem nawet przy największych upałach mieć szczelnie zamknięte okno. W przeciwnym wypadku ktoś mógłby napluć do auta przez otwartą szybę. Oprócz spluwania zakazano między innymi noszenia piżamy w miejscach publicznych, podwijania spodni, zakładania białych skarpetek do czarnych butów, czy też noszenia wysokiego kołnierza przez osoby mające krótką szyję. Po stronie zaleceń znalazły się za to: codzienne golenie, noszenie fryzur stosownych do wieku i pozycji społecznej, a także oszczędne spożywanie czosnku i częste mycie zębów. Krótko mówiąc - "elegancja Francja". Problem tylko w tym, że pekińczycy niezbyt chętnie stosowali się do narzuconych im zasad, co tu dużo kryć, sprzecznych z ich stylem życia. Ale tak to już bywa z propagandą, że nie zawsze jest skuteczna. A ta pekińska, AD 2008, była jak kłamstwo, i ma bardzo krótkie nogi. Rafał Walerowski