Igrzyska w Berlinie stały pod znakiem dominacji Niemców. Tysiącletnia Rzesza miała pokazać u siebie dominację nad resztą świata. Udało się to w klasyfikacji medalowej, w której niemiecka reprezentacja wyprzedziła ekipę Stanów Zjednoczonych. Dla "Biało-czerwonych" były to jedne z trzech letnich igrzysk, z Paryżem w 1924 roku i Londynem w 1948, w których nie udało się zdobyć złotego medalu. Nie musiało tak być... Igrzyska rozpoczęły się od medali zdobywanych przez naszych lekkoatletów, a konkretnie lekkoatletki. W pierwszych dniach igrzysk na podium stawały nasze wielkie międzywojenne gwiazdy. Maria Kwaśniewska zdobył brąz w rzucie oszczepem, Stanisława Walasiewicz była druga w biegu na 100 metrów, a srebrny medal w rzucie dyskiem zdobyła piękna Jadwiga Wajsówna. Igrzyska trwały, a nasi sportowcy byli bez złota. Nie brakowało za to czwartych miejsc... Zajęli je piłkarze, koszykarze, Kazimierz Kucharski w biegu na 800 metrów i Henryk Chmielewski w boksie w wadze średniej. W końcu, w ostatnim dniu igrzysk mogliśmy sięgnąć po złoto. Nie pozwolili jednak na to gospodarze i sędziowie. Powinno być złoto Do ostatniego dnia igrzysk trwała zażarta walka o złoto we wszechstronnym konkursie konia wierzchowego czy military, jak nazywano wtedy tę konkurencję. Akurat w jeździectwie już wtedy mieliśmy wielkie tradycje. Na igrzyskach w Sztokholmie w 1912 roku, w barwach Rosji, z powodzeniem startował kawalerzysta Karol Rómmel. Był 9. w skokach przez przeszkody. Potem reprezentował biało-czerwone barwy, startując choćby na igrzyskach w Paryżu w 1924 roku. Tam nasi jeźdźcy zdobyli pierwszy medal dla Polski w konkurencji indywidualnej (Adam Królikiewicz w skokach przez przeszkody na koniu Picador). W Berlinie o złoto walczyła nasza jeździecka ekipa w WKKW. W składzie byli sami wybitni jeźdźcy: Zdzisław Kawecki, Seweryn Kulesza i Henryk Roycewicz. Właśnie jazda tego ostatniego, w przebiegach w terenie wzbudziła najwięcej kontrowersji i, jak się potem okazało, kosztowała złoty medal. Nie była to jednak wina wybitnego jeźdźca i sportowca, jakim był major, który wcześniej trzy razy triumfował w prestiżowym Pucharze Narodów. Jak tłumaczył Roycewicz ("50 lat na olimpijskim szlaku", Wydawnictwo Sport i Turystyka, Warszawa 1969) przebiegi czyli próba terenowa składały się z pięciu odcinków o łącznej długości 36 km. Należało je przebyć w 2 godziny, 1 minutę i 26 sekund. Za przekroczenie czasu otrzymywano punkty karne, a za wcześniejsze przybycie jeździec otrzymywał bonifikatę. Sędzia bardzo przepraszał Roycewicza, startującego na koniu Arlekin, spotkała przykra przygoda na jednej z przeszkód. Jak wielu przed nim, wylądował w błotnej sadzawce. Szybko pozbierał się jednak i pomknął dalej. "W pewnym momencie zauważyłem, że żołnierze stojący przy przeszkodach dają mi jakieś niezrozumiałe znaki. Potem usłyszałem nawoływanie "halt", powtarzające się przed każdą nową przeszkodą. Złościło mnie to, gdyż wiedziałem, że konia i rynsztunek mam w porządku, skakałem więc dalej nie zwracając uwagi na okrzyki. Przy dwudziestej przeszkodzie kilku żołnierzy zagrodziło mi drogę. Teraz już nie było wątpliwości, że mam się zatrzymać. Podszedł sędzia i zawiadomił mnie, że zostałem wyeliminowany z przebiegu, gdyż przy dziesiątej przeszkodzie jakoby popełniłem błąd, za który mnie zdyskwalifikowano. Wiadomość ta uderzyła we mnie jak piorun. Oznaczało to koniec udziału w zawodach nie tylko dla mnie, ale i dla całej polskiej ekipy. Na moje barki spadłaby cała odpowiedzialność za nieudany start w konkursie. Wiedziałem jednak dokładnie, że nigdzie nie popełniłem błędu, a tym bardziej na dziesiątej, łatwej przeszkodzie. To musiało być jakieś nieporozumienie. Lecz gdzie szukać ratunku, z kim rozmawiać w tej sprawie? Sam, wśród mrowia obcych ludzi, wiedziałem, że rozmowy nic nie pomogą, że wyjaśnienia nie otrzymam. Nie mogłem się namyślać, czas uciekał. Zawróciłem strudzonego już Arlekina i pogalopowałem z powrotem do dziesiątej przeszkody. Tylko tam mogłem otrzymać odpowiedź. I cóż się okazało? Żadnego błędu nie było. To sędzia się pomylił, za co mnie gorąco przepraszał. Najpierw opanowała mnie wściekłość, ale potem odczułem wielką ulgę. Poklepałem dzielnego Arlekina i znów pogalopowałem do dwudziestej przeszkody, aby kontynuować przebieg. Przez fatalną pomyłkę sędziego dołożyłem przeszło 4 km drogi, straciłem dużo czasu, a co gorsze zmęczyłem konia". Powinni byli zdyskwalifikować Niemca Po długich naradach jury uznało, że Roycewicz ukończył bieg w przepisowym czasie, lecz nie otrzymał punktów dodatnich, które z pewnością byłby na jego koncie, gdyby nie został powstrzymany przez żołnierzy... O wszystkim decydowała ostatnia konkurencja WKKW, konkurs hippiczny czyli skoki przez przeszkody. Tak wspominał go Roycewicz: "Oczekując na swoją kolejkę startu w bramie olimpijskiego stadionu przyglądałem się jeździe niemieckiego zawodnika. Jeździec ten, prowadząc konia na tzw. zagrodę, tak gwałtownie zatrzymał go przed swoją drugą bramkę, że koń stanął dęba i wywrócił się na wznak przygniatając jeźdźca. Nastąpił moment konsternacji, gdyż jeździec i koń przez kilka chwil leżeli bez ruchu. Stadion olimpijski, wypełniony 120-tysięczną publicznością, wprost zamarł w oczekiwaniu. Wreszcie koń i jeździec powstali, po czym jeździec dosiadł konia i wśród huraganowych oklasków ukończył parcours. Na dobrą sprawę powinien był otrzymać dyskwalifikację za nieprawidłowe przejechanie przeszkody. Jury jednakże tego przekroczenia przepisów nie zauważyło. Polscy jeźdźcy ukończyli parcours z dobrym wynikiem. Pierwsze miejsce i złoty medal otrzymała ekipa niemiecka, drugie miejsce i srebrny medal - ekipa polska, a trzecie miejsce i medal brązowy ekipa angielska" - opisywał Henryk Roycewicz. Ostatecznie podczas igrzysk w Berlinie nasi olimpijczycy zdobyli trzy srebrne i trzy brązowe medale. Rozstrzelany w Katyniu Postscriptum do olimpijskiego współzawodnictwa w WKKW było to, co wydarzyło się kilka lat później z członkami naszej srebrnej jeździeckiej ekipy. Rotmistrz Zdzisław Kawecki, po sowieckiej agresji na Polskę, został aresztowany i osadzony w obozie w Kozielsku. Razem z tysiącami innych oficerów został rozstrzelany w Katyniu w kwietniu 1940 roku. Henrykowi Roycewiczowi udało się uniknąć tego losu. Ranny w walkach z Armią Czerwoną uciekł ze szpitala w Stryju i przedostał się do Warszawy, gdzie w Powstaniu Warszawskim dowodził słynnym Batalionem "Kiliński". UB aresztowało go w 1949 roku. Zmarł w Warszawie w 1990. Jego koń Arlekin zginął od niemieckiej bomby. Trzeci z członków naszej srebrnej jeździeckiej ekipy Seweryn Kulesza po wojnie został na Zachodzie, gdzie szkolił reprezentantów Irlandii i Belgii. Zmarł w 1983 roku w Los Angeles. Michał Zichlarz