Zalana krwią, bezradna twarz Gerarda Pique, była obrazkiem niemal symbolicznym dla pierwszego meczu jednego z największych faworytów turnieju. Iker Casillas wybił piłkę spod nóg Derdiyoka, ale trafił nią w stopera Barcelony, a po krótkiej kotłowaninie ciał w polu karnym, Gelson zdobył gola dla Szwajcarii. To wszystko wydawało się graniczyć ze szczytem pecha, wcześniej zmuszeni do murowania swojej bramki gracze Ottmara Hitzfelda rzadko ośmielali się podejść pod przeciwne pole karne. Na gola zanosiło się wyłącznie pod ich bramką. Debiutujący na mundialu Pique mógł rozwiązać kłopoty Hiszpanów już w pierwszej połowie, ale po ograniu obrońcy przegrał pojedynek z Benaglio. Bramkarz Szwajcarów okazał się bohaterem meczu - broniąc wszystkie strzały i dośrodkowania. Po stracie gola Hiszpanie stracili też nerwy, ich pomysłem na wyrównanie było zagrywanie piłek na skrzydło do rezerwowego Jesusa Navasa, ten centrował w pole karne, gdzie Torres i Villa byli bezradni w pojedynkach z imponującymi wzrostem i siłą Szwajcarami. Jeśli słabo zaczęli mundial w RPA inni faworyci (Anglicy, Francuzi i Włosi zremisowali), to Hiszpanie wystartowali wręcz fatalnie. To pierwsza prawdziwa sensacja w tych mistrzostwach. Drużyna, która jeszcze niedawno zdawała się nie mieć ograniczeń, padła ofiarą europejskiego przeciętniaka, którego teoretycznie dzieliły od niej lata świetlne. Hiszpanie pokazali dziś jeszcze raz, jak trudno radzą sobie z presją. Jeśli do wygrania meczu nie wystarczą im wielkie umiejętności, zwykle nie starcza też charakteru. Porażka ze Szwajcarią sprawia, że gracze Vicente del Bosque wykorzystali już cały margines błędu. Kolejny fałszywy ruch i jeden z faworytów do tytułu, w ogóle nie pojawi się w 1/8 finału. To byłaby klęska, która jednak wpisywałaby się logicznie w całą historię hiszpańskich startów na mundialach. Czy czwarte miejsce w Brazylii sprzed 60 lat będzie straszyć kolejne pokolenia mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego? Mecz z Hondurasem mistrzowie Europy wygrają z całą pewnością. O wyjście z grupy będą się bić z silnym Chile. Gdy udało się uratować skórę, potem na ich drodze i tak stanie pewnie Brazylia (jeśli wygra swoją grupę). W tej sytuacji Xaviemu, Inieście, Villi, Torresowi, Casillasowi i całej reszcie asów Vicente del Bosque nie pozostaje wyjście pośrednie. Turniej w RPA musi zakończyć się dla nich spektakularną klęską lub sukcesem. Na razie zanosi się na to pierwsze. Po wielu rozczarowaniach w finałach mistrzostw świata Hiszpanie jechali do RPA, by udowodnić, że sukces na Euro 2008 uczynił ich inną drużyną. Silną, zjednoczoną, gotową przełamać nie tylko obronę rywali, ale i własną niemoc. Na razie marzenia faworyta leżą w gruzach, można je jeszcze pozbierać - trzeba do tego jednak spokoju i charakteru. Ciekawe, co czuł Franciszek Smuda i pozostali budowniczowie zespołu gospodarzy na Euro 2012 oglądając jak Szwajcarzy zwyciężali drużynę, która ostatnio dokopała ich dzielnym chłopakom 6-0. Zwłaszcza, że w Murcji Hiszpanie nie grali na 100 procent, na 100 proc grali dopiero dzisiaj. Bez względu na to, czy mundial w RPA wyda nam się porywający, czy nie, warto go śledzić dla jednej podstawowej refleksji. To dobrze, że nie ma na mim reprezentacji Polski, bo tak na oko wydaje się słabsza nawet od Korei Północnej i Nowej Zelandii. Z pewnością polska piłka nie ma potencjału, by porównywać się do najlepszych, dziś jednak już nawet średnia jest daleko poza jej zasięgiem. Nasi piłkarze są technicznymi jaskiniowcami nie tylko wobec Hiszpanów, czy Brazylijczyków, ale także w porównaniu ze Szwajcarami, Amerykanami, Koreańczykami, Meksykanami... i tak można wymieniać z 10 minut. Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego