Przygodę z górami rozpoczął od eksploracji jaskiń, trenował także wcześniej judo i był nawet w kadrze narodowej. Działał w Tatrach, na Kaukazie, w Alpach, Andach, Pamirze, Karakorum i Himalajach. Wspinał się z głównie z kolegami z KW Katowice, m.in. zdobywcami Korony Himalajów i Karakorum Krzysztofem Wielickim oraz Jerzym Kukuczką, a także z łodzianinem Piotrem Pustelnikiem, obecnym prezesem Polskiego Związku Alpinizmu. Był partnerem Kukuczki na linie podczas wspinaczki Lhotse (8516 m) w październiku 1989 r., gdy najsłynniejszy polski wspinacz odpadł od południowej ściany na wysokości ponad 8250 m i zginął. Pawłowskiemu udało się w bardzo trudnych warunkach wycofać i dotrzeć do niżej położonego obozu. Na Śląsk przyjechał w wieku 14 lat i po skończeniu szkoły pracował przez 15 lat w kopalni. Ukończył wieczorowe studia na Politechnice Śląskiej. Ponad 20 lat temu założył agencję organizującą wyprawy w góry najwyższe całego świata. W roli przewodnika był nie tylko kilka razy na Evereście, ale m.in. 34-krotnie na najwyższym szczycie Ameryki Południowej - Aconcagule (6962 m), ostatni raz w lutym tego roku, tuż przed wybuchem pandemii oraz 36 razy na Elbrusie (5642 m) w Kaukazie. "Podziwiam Ryśka za jego upór. On zawsze walczył, przebijał się przez życie od najmłodszych lat, gdy jako nastolatek przyjechał na Śląsk. Osiągnął wszystko sam i przez to potrafił pokonywać przeszkody nie tylko górskie, ale i życiowe. Świetny facet. Nigdy nikomu niczego nie zazdrościł i w niczym nie przeszkadzał. Proszę uwierzyć, ale on nie ma wrogów. To jest naprawdę rzadkość i coś ciekawego" - powiedział piąty w historii zdobywa Korony Himalajów i Karakorum Krzysztof Wielicki. Jak podkreślił, Pawłowski miał zawsze szczęście, nie tylko podczas wspinaczek wysokogórskich... "Miał szczęście w górach, podobnie jak ja, bo patrząc statystycznie na nasze środowisko, wielu znakomitych kolegów i koleżanek już nie ma. Życzę mu, by ten uśmiech fortuny go nie opuszczał. Ma szczęście także poza akcjami górskimi - prawie zawsze przegrywałem z nim w szachy, bo jest w tym świetny, i czasami w pokera, gdy w górach trzeba było czekać na pogodę. Z przegranymi w pokera to nie były przelewki, bo wiadomo, że graliśmy o jakieś stawki, ale na szczęście odkuwałem się na innych" - dodał z uśmiechem Wielicki. Obydwaj uczestniczyli w kilkunastu wyprawach, a ich pierwszym wspólnym wyjazdem był klubowy, z Katowic, do Nowej Zelandii w 1981 r. Wielicki pamięta go do dziś. "Wspinaliśmy się z Ryśkiem na Mount Cook, najwyższy szczyt Nowej Zelandii. To było dokładnie 17 lutego, w rocznicę wejścia zimą na Everest (Wielicki był pierwszym w historii zdobywcą zimowego Everest z Leszkiem Cichym - red.). Wyszliśmy na wspinaczkę +na lekko+, jak dzieci we mgle, bez odpowiedniego wyposażenia, a rozpętała się burza śnieżna z gradem, która złapała nas na wysokości ok. 3500 m. To był istny kataklizm, zresztą na całej wyspie. Przetrwaliśmy kilkanaście godzin w nocy w płachcie biwakowej. Nowozelandczycy myśleli, że już po nas, wysłali następnego dnia helikopter na poszukiwania. Zobaczyliśmy ich, pomachaliśmy rękoma, że wszystko OK i jako pierwsi Polacy zdobyliśmy szczyt. Nowa Zelandia to był świetny wyjazd, nie tylko pod względem górskim" - tłumaczył Wielicki. Pawłowski jest obecnie także instruktorem alpinizmu. Z pasji sportowych, oprócz gier umysłowych, lubi grać w tenisa. "Cieszę się, że mam cały czas kontakt z górami i młodymi ludźmi, którym mogę przekazać swoje doświadczenia. To daje mi satysfakcję. Kocham to, co robię, podobnie jak wyprawy, na które zabieram swoich klientów. Mam już ponad 300 wyjazdów w góry najwyższe. Patrząc na swoją sportową, wysokogórską karierę mogę powiedzieć, że miałem szczęście, bo to ono, a nie umiejętności, decydowało wielokrotnie, że wychodziłem cało z kłopotów, choć kilka razy było naprawdę poważnie" - powiedział Pawłowski. Pytany o największe sportowe osiągnięcia wymienia nie tylko znane himalajskie szczyty, ale i te w ulubionej Patagonii w Ameryce Płd. "Najlepsza sportowo była wspinaczka z 1987 r. bardzo trudną drogą na Fitz Roy w Ameryce Płd. - 2300 m ściany wymagającej umiejętności technicznych, a dodatkowym przeciwnikiem jest zawsze w tym rejonie pogoda. Czekałem chyba ze trzy tygodnie na właściwe warunki. Cenię też wyprawę Polskiego Związku Alpinizmu na Torre del Paine w Patagonii w Chile, 10 lat później ze świetnymi wspinaczami m.in. Jasiem Muskatem i Januszem Gołąbem. W Himalajach najtrudniejsza droga to 1991 rok i południowa ściana Annapurny z Krzysiem Wielickim i Wandą Rutkiewicz, także K2 w 1996 r. od strony chińskiej. Wszedłem na szczyt z Piotrem Pustelnikiem podczas wyprawy organizowanej przez Krzysia, który był liderem. Dla mnie i Piotra to był pierwszy raz na K2 i od razu udany" - podkreślił. Pawłowski przyznał, że jego górskimi idolami byli Włoch Walter Bonatti i Austriak Hermann Buhl, prekursor stylu alpejskiego i pierwszy zdobywca Nanga Parbat. "Tak się złożyło, że pierwszą drogę w Alpach, którą pokonałem, to był właśnie słynny Filar Bonattiego na Petit Dru w masywie Mont Blanc. Lubię Alpy, ale +moimi+ górami są Andy, szczególnie te z pogranicza Argentyny i Chile" - przekazał. Ośmiotysięczne szczyty zdobyte przez Pawłowskiego to: Broad Peak (8047 m) - 1984, Annapurna I (8091 m) - 1991, Nanga Parbat (8125 m) - 1993, Mount Everest (8848 m) - 1994, 1995, 1999, 2012, 2014, Lhotse (8516 m) - 1994, K2 (8611 m) - 1996, Gaszerbrum I (8068 m) - 1997, Cho-Oyu (8201 m) - 2000, Gaszerbrum II (8035 m) - 2003, Manaslu (8156 m) - 2017 oraz Sziszapangma Middle (8008 m) - 2001.Olga Przybyłowicz