Podczas uroczystości wieńczącej drugą edycję Nagród Sportowych Polskiego Radia jego nazwisko wywołało entuzjastyczną reakcję obecnych na ceremonii w Centrum Olimpijskim w Warszawie."Jestem autentycznie wzruszony, że tę wspaniałą nagrodę otrzymuję w roku szczególnym dla Polski i w szczególnym dla mnie. We wrześniu minęło 45 lat od chwili, gdy jako student przekroczyłem progi Ośrodka Radiowo-Telewizyjnego w Szczecinie i rozpocząłem praktykę. Czego ja w tym radiu nie robiłem: w zimę stulecia zrzucałem z helikoptera prowiant dla wopistów w strażnicy odciętej od świata, w Stoczni Szczecińskiej zwodowałem kilka statków, a na kilku innych podnosiłem banderę, uruchamiałem na taśmie magnetofonowej elektrownię Dolna Odra, odwiedzałem żubry na wyspie Wolin, ale przede wszystkim zajmowałem się sportem. To moja wielka życiowa przygoda" - przyznał laureat.Przypomniał, że pracował z wieloma pokoleniami radiowców. Nagrodę zadedykował dwóm osobom, które ze względów zdrowotnych nie mogły być obecne na uroczystości w stolicy. "Pierwsza to Leszek Skinder, wspaniały sprawozdawca. Jeszcze mnie nie znał, gdy jeździliśmy w Szczecinie tym samym autobusem na stadion Pogoni. Obserwowałem go, już wtedy wielkiego dziennikarza, i nigdy w życiu nie przypuszczałem, że kiedyś będziemy razem pracować. Więcej - że będę jego szefem, a on moim zastępcą. Tak to się w życiu układa.- Druga osoba to inżynier i realizator Bogusław Tworek. Bo trzeba pamiętać, że sukces redakcji sportowej PR, "Kroniki Sportowej" to zasługa nie tylko dziennikarzy, ale również ludzi z nami współpracujących przy realizacji transmisji, wszystkich innych służb radiowych. Jego rozwiązania techniczne były pionierskie na skalę światową. Dziennikarze i technicy z BBC podpatrywali jego wspaniałe urządzenia, którymi wszystkich zadziwiał. Potrafił ze zwykłego pokoju w ciągu trzech dni urządzić profesjonalne studio, za które musielibyśmy kilkakrotnie więcej zapłacić, a każdy grosz się wówczas liczył. Podczas zimowych igrzysk w Albertville tak przygotował - przepraszam - toaletę, a w Nagano - kuchnię, że mogliśmy o każdej porze dnia i nocy nadawać stamtąd korespondencje" - podkreślił Urbaś.Zapytany, kogo najbardziej ceni z osób i zespołów napotkanych w trakcie swojej wieloletniej dziennikarskiej pracy, odpowiedział: "Spośród trenerów - Kazimierza Górskiego. W różnych sytuacjach miałem okazję z nim się spotykać. Nie zapomnę jego świetnego humoru, powiedzonek, które tworzyły wspaniałą atmosferę przy każdej okazji, na każdej imprezie. Sportowcy - bezwzględnie Irena Szewińska. To nie ulega żadnej wątpliwości. Nie odkryję Ameryki, bo takiej postaci w polskim sporcie nie było i pewnie długo nie będzie. Natomiast drużyna to generalnie siatkarze. Myślę zarówno o ekipie Huberta Wagnera, mistrzach świata i olimpijskich z lat 70., jak i innym pokoleniu kadrowiczów, którzy ostatnio dwukrotnie zdobyli złote medale MŚ - ze Stephanem Antigą i Vitalem Heynenem".Urbaś przytoczył anegdotkę z jednego ze swoich wyjazdów olimpijskich."Podczas ceremonii zamknięcia zimowych igrzysk w Nagano prowadziliśmy transmisję z Markiem Rudzińskim i Tadeuszem Kwaśniakiem. Kiedy zgasł znicz olimpijski, powiedziałem - nie wiem skąd mi to przyszło do głowy - +umarł...+. Koledzy patrzą na mnie: co ja opowiadam? Kto umarł, gdzie umarł? +Umarł+ powiedziałem zamiast +zgasł+. Słowa te czasami bywają równoważne, ale w innych sytuacjach. Myślę, jak z tego wybrnąć, a nie jest to prosta sprawa. W końcu podjąłem narrację: +umarł... duch wrogości, nienawiści, bo jednak igrzyska, ten święty ogień...+, itd. Wyszliśmy z kabiny, a koledzy skomentowali: +Ależ to załatwiłeś!+.W latach młodości 65-letni dziś Henryk Urbaś był związany z koszykówką, m.in. w roli arbitra. "Zacząłem sędziować już w liceum w Szczecinie, uprawnienia zrobiłem w 1969 roku. Miałem dobrych nauczycieli wf, którzy byli trenerami koszykówki. Byłem też prezesem Szkolnego Klubu Sportowego, działałem w OZKosz., prowadziłem spikerkę na meczach. Sędziowałem głównie rozgrywki lokalne i ligę międzywojewódzką, ale doczekałem się debiutu na szczeblu drugiej ligi. Były to derby Wrocławia, w hali na Dworcu Świebodzkim sędziowałem mecz Odry ze Ślęzą. Pamiętam dokładnie: to było 26 października 1974, czyli w dniu, kiedy dostałem etat w radiu.- Przez sześć lat byłem też kierownikiem żeńskiej drużyny koszykarek Czarnych Szczecin, wędrujących między pierwszą, czyli obecną ekstraklasą, a drugą ligą. Wielkim przeżyciem było dla mnie, gdy w zastępstwie trenera Stanisława Piecewicza przyszło mi prowadzić zespół w spotkaniu z Wisłą w Krakowie, przeciwko samemu Ludwikowi Miętcie. Przegraliśmy tylko 14 punktami. Byłem pełen podziwu dla moich dziewczyn, że tak dobrze się spisały" - zakończył Urbaś, który obecnie jest rzecznikiem prasowym Polskiego Komitetu Olimpijskiego.