Kolejną osobą, która się o tym dobitnie przekonuje jest Heinz Kuttin. Austriak dość dobrze radzi sobie z presją, która go zewsząd otacza. Może dlatego, iż sam w przeszłości stawał na wieży startowej i... odnosił sukcesy. Tonni Innauer, Jens Weissflog, Małysz, to według Kuttina trzech najlepszych zawodników w historii tego pięknego sportu. Dlaczego na tej liście brakuje wspaniałego przecież Matti Nykanena. - Dla mnie liczą się zarówno wyniki jak i osobowość - odpowiada Austriak, który chętnie zgodził się na rozmowę z INTERIA.PL. - Na początek wróćmy do 1992 roku, kiedy zdobył Pan brązowy (indywidualnie) i srebrny (drużynowo) medal podczas igrzysk olimpijskich w Albertville. Czy przypuszczał Pan wówczas, że za 14 lat również będzie Pan na olimpiadzie, ale w roli szkoleniowca? - Nie, na pewno nie w tym momencie. Jednak już później, gdy zakończyła się moja kariera zawodnicza, to zająłem się pracą z młodymi skoczkami. - Jak długo trwał ten okres? - Siedem lat i wtedy zdecydowałem, że chciałbym zająć się szkoleniem już na poziomie zawodowego sportu. - Myślał Pan wówczas, że będzie Pan trenował w innym kraju i poprowadzi Pan kadrę Polski albo innego państwa? - Oczywiście, że nie. Spodziewałem się, że mogę pracować w Austrii, ale nie gdzie indziej. - Po nominacji na stanowisko trenera polskiej kadry powiedział Pan, że marzeniem byłoby zdobycie medalu na igrzyskach w Turynie i to w konkursie drużynowym. Dlaczego jest to wciąż marzenie, a nie realny scenariusz? - Bo do tego potrzebny jest czas. Zacząłem pracę w Polsce dwa i pół roku temu i zobaczyłem, że jest kilku młodych chłopaków, którzy mogą się naprawdę dobrze rozwinąć. Na przykład Kamil Stoch jest jednym z nich. Ale oni są młodzi i dopiero nabierają siły fizycznej. - Dlaczego jednak młodzi zawodnicy - na przykład w Austrii - szybciej dochodzą do wielkiej formy? - Jest jedna wielka różnica pomiędzy Austrią a Polską. W Austrii już od 10-11 roku życia stosuje się specjalny trening siłowy, podnosząc ciężary itd. My zaczęliśmy taką pracę z chłopakami dopiero gdy mieli 16-17 lat. Jest więc trochę za późno, ale wciąż można to nadrobić. Jesteśmy teraz w trzecim roku takiego treningu i myślę, że z upływem czasu będzie coraz lepiej. - Biorąc to pod uwagę, w konkursach drużynowych na igrzyskach olimpijskich w Turynie będzie Pan zadowolony z... - Bardzo ciężko powiedzieć, bo jest ostatnio bardzo dużo dobrych i wyrównanych zespołów. Na pewno powinniśmy mieć jeden cel - pierwsza szóstka, ale dzieli nas od tego jeszcze sporo pracy. - Wspominał Pan o Kamilu Stochu. Czy on ma szansę stać się zawodnikiem, który będzie systematycznie kwalifikował się do pierwszej "30"? - Tak, ale nie tylko Kamil Stoch. Jest więcej takich skoczków, chociażby Krystian Długopolski, który skakał w lecie bardzo dobrze. - Dlaczego teraz nie potrafi utrzymać tej dyspozycji? - Jego przygotowanie fizyczne jest na podobnym poziomie, ale walka w Pucharze Świata to naprawdę trudne wyzwanie. Tutaj startują najlepsi zawodnicy na świecie. Nasi zawodnicy potrzebują czasem przerwy na treningu przez tydzień lub nawet więcej, by znaleźć właściwą formę. Później mogą wrócić do skakania w PŚ. - Adam Małysz to oczywiście całkiem inna historia, ale jak realnie ocenia Pan jego szansę w najważniejszej imprezie sezonu - igrzyskach olimpijskich. - Wiemy, czego wszyscy będą od niego oczekiwać. Adam także marzy o złotym medalu, ale tego nie można zaplanować. Wykonaliśmy naprawdę dobrą pracę przed sezonem i teraz Adam jest w dobrej formie, ale najlepsze wyniki jeszcze nie przychodzą. Musimy być więc cierpliwi. - Na koniec trochę luźniejszy temat. Zbliżają się święta. Czy jest to wciąż ważny dla Pana okres w roku, czy też może być takim tylko w okresie dzieciństwa? - Nie będę oryginalny. Dla mnie święta to głównie możliwość spędzenia czasu z rodziną, szczególnie, że ciągle jestem w rozjazdach. Będę miał 4, 5 lub 6 dni, by w końcu pobyć z moimi najbliższymi i wspólnie cieszyć się świętami. Rozmawiał w Harrachovie: Witek Cebulewski Zobacz SYLWETKĘ Heinza Kuttina