To miał być dzień polskiej lekkiej atletyki, a tymczasem kibice musieli się obejść smakiem. W finale tyczki startowała broniąca tytułu Anna Rogowska i srebrna medalistka z Berlina Monika Pyrek, dyskiem rzucał wicemistrz olimpijski i świata Piotr Małachowski, a na 800 m biegali mistrz Europy Marcin Lewandowski i Adam Kszczot. Nikt z nich nie zdołał stanąć na podium. Piotr Haczek: Jestem rozczarowany, bo szanse były i to niemałe. 800 m w wydaniu chłopaków myślę, że rewelacyjne. Nie mogli więcej zrobić, na tyle było ich stać. Piotrek Małachowski trochę zawiódł, bo dziewiąte miejsce i brak awansu do ścisłego finału to trochę mało. Nie wiemy jeszcze tak naprawdę co się stało. Prawdopodobnie zbyt duże obciążenie psychiczne. Byłem pewny, że może w Daegu walczyć o złoto, ale niestety. Ani Rogowskiej zabrakło trochę startów, które uciekły z powodu kontuzji, a Monika Pyrek? Wystartowała na swoim poziomie. Jest pan zawiedziony? - Tak. Z tego powodu, że nie potrafiliśmy wykorzystać przynajmniej jednej szansy. Tych finałowych miejsc było tyle, że przynajmniej jeden medal powinien się z tego urodzić. Nie udało się. Trudno. Może taki zimny prysznic jest nam potrzebny przed Londynem. Zostało pięć dni rywalizacji. Ile widzi pan jeszcze szans medalowych? - Dwie mocne i mówię tu o Anicie Włodarczyk w rzucie młotem oraz Tomku Majewskim w pchnięciu kulą. Ale każdy kto startuje walczy o jak najlepsze miejsca. Nie ma jednak co ukrywać, że na pewno pozostałym będzie ciężko. Nie możemy sobie niczego obiecywać i wywierać na zawodnikach wysokiej presji. Czy pan jako dyrektor sportowy zrobił wszystko, by zapewnić odpowiednie przygotowania? - Myślę, że wszyscy co są tu w Daegu mieli przygotowania zapięte na ostatni guzik. Na tak dużej imprezie się tak startuje. Czasem jest dobry, czasem zły dzień. W poniedziałek "dzień konia" miał Kubańczyk Lazaro Borges, który odebrał brąz Łukaszowi Michalskiemu. Miejmy nadzieję, że przyjdzie w końcu też nasz "dzień konia" w tych mistrzostwach. W Daegu rozmawiała Marta Pietrewicz