"Gdybym był prezesem Barcy, zaproponowałbym mu kontrakt na 50 lat" - mówi Jose Mourinho. Jak zwykle w słowach trenera Realu Madryt można się dopatrzeć ironii. Portugalczyk widzi swoją wyższość nad rywalem z Katalonii, który zawodowo rozkwita w pobliżu rodzinnego domu. O ile on sam posiada zdolność adaptacji w każdych warunkach, o tyle Pep nie dałby sobie raczej rady w Porto, Londynie albo Mediolanie. W ogóle dość rozpowszechniona opinia głosi, że robota Pepa Guardioli jest dziecinnie prosta. Kto nie dałby rady poprowadzić do zwycięstw piłkarzy klasy: Xaviego, Messiego i Iniesty? Latem 2008 roku nie było to jednak tak oczywiste, Frank Rijkaard zostawiał zespół w totalnej rozsypce, ktoś musiał mieć odwagę powiedzieć Ronaldinho, Deco i Eto'o, że ich czas na Camp Nou się skończył. Skazany na przeżuwanie kamieni Nieopierzony debiutant miał w tym pewną wprawę. Rok wcześniej, gdy Pep Guardiola zaakceptował pracę z zespołem rezerw, które spadły właśnie do III ligi, pośpiesznie zebrał grupę ponad 50 chłopców, z których po sześciu treningach miał "ulepić" 23-osobową kadrę. W jednej chwili zrozumiał wtedy, dlaczego wszyscy koledzy odradzali mu tę posadę. "Nie dostajesz cukierka, ani gumy do żucia, będziesz skazany na przeżuwanie kamieni". Wychowany w La Masia Pep musiał się pozbyć z klubu chłopców takich jak on sam - niewidzących świata poza Barceloną. Łzy nastolatków i ich matek, wściekłość ojców to była droga, która go hartowała. Jeśli sprostał temu, to pozbycie się z klubu leniwych milionerów takich jak Ronaldinho nie było niczym strasznym. Do dziś nie wie ile błędów popełnił? Wśród egzaminowanych był niejaki Pedrito Rodriguez, o którego zabiegała maleńka Gava. Guardiola zdecydował, że chłopak zostaje, dziś jest już mistrzem świata. A propos, gdy Hiszpania zdobyła upragniony tytuł w RPA Pep nie popędził z gratulacjami do ośmiu wychowanków szkółki Barcelony, czy swojej nowej gwiazdy Davida Villi, ale pierwsze, co zrobił, to pokłonił się do samej ziemi Vicente del Bosque. Zawodowym piłkarzem był przez 16 lat. Dla Barcelony zagrał 263 mecze, dla Hiszpanii 47. Trzy lata w zawodzie trenera wystarczyły mu jednak, by się zorientować jak banalnie "prosta" i "wdzięczna" jest to robota. Zdaniem Pepa tytuł mistrzowski bez Don Vicente byłby niemożliwy, choć paradoksalnie, gdy pytają go o jego własne zasługi dla Barcy, zawsze wskazuje na piłkarzy. Czy Pep nauczył się zaciętości w III lidze? Zapewne już rodzinnym domu. Ojciec był murarzem w katalońskiej wsi Santpedor, jak wspominają sąsiedzi jego całym majątkiem były kielnia i honor. Mając 13 lat Guardiola przybył do internatu La Masia, gdzie warunki bytowe mogły mu się wydać rajem. Koledzy żartują, że do dziś pod eleganckim, włoskim garniturem bije serce syna robotnika. Pep zabiera schorowanego ojca na mecze Barcelony wierząc, że rozrywka, której dostarcza drużyna podtrzyma w nim chęć do życia. Potrzebował krwi Kiedy postanowił zostać trenerem wybrał się w podróż do Argentyny. Podczas kilkunastogodzinnej rozmowy z Marcelo Bielsą były selekcjoner zapytał go, po co dobrowolnie pakuje się w to bagno? "Skażesz się na życie wśród zgrai łotrów różnej maści: nastolatków zdeprawowanych wielkimi pieniędzmi i bezwzględnie handlujących ich losem menedżerów, chorych psychicznie prezesów, a przede wszystkim pochlebców, którzy w razie porażki zmieniają się w płatnych morderców". "Czy lubisz krew?" - zapytał jeszcze raz Bielsa na koniec tej osobliwej tyrady. "Ja tej krwi potrzebuję" - odpowiedział znienacka wrażliwy kandydat na trenera. Guardiola obiecał sobie robić wszystko, by nie łamać zasad wyniesionych z domu murarza. Podobno w klubowym barze nigdy dotąd nie wziął na kredyt nawet kawy. Nie zgadza się na indywidualne wywiady, by nie faworyzować i nie zostać zakładnikiem koncernów medialnych. Wszystkie gazety, nawet te z najdalszej prowincji muszą mieć taki sam dostęp do trenera Barcelony. Dlatego odpowiada on na pytania dziennikarzy wyłącznie na konferencjach prasowych. Uchodzi za melomana i w ogóle miłośnika sztuki. Na jego półce z książkami, stoją między innymi dzieła wielkich filozofów (wściekły Zlatan Ibrahimovic wrzeszczał odchodząc do Milanu: "wyrzucił mnie, ten filozof"). Ci, którzy znają Guardiolę mówią, że wszystko, co czyta i czego słucha podporządkowane jest jednak futbolowi. Wielką wagę przywiązuje do sposobu wyrażania, uczy się mówić prosto, dosadnie, poruszająco, tak, żeby trafiało do piłkarzy w chwilach stresu. Sam przygotowuje dla nich filmiki wideo mobilizujące do gry. Słynna była jego przemowa po porażce z Interem w półfinale ostatniej edycji Champions League. Zdruzgotana psychicznie drużyna Barcy grała wtedy w Villarreal i gdyby przegrała, oddałaby także tytuł mistrzowski. "O nic więcej prosić was już nie mam odwagi. Dla mnie zrobiliście wszystko, jesteście mistrzami" - powiedział. Wzruszenie udzieliło się zespołowi, który wygrał 4-0. Guardiola obnosi się z miłością do Barcelony, ale właśnie w jej imię nie zgodził się na długoletni kontrakt. Postanowił przedłużać umowę z roku na rok, tak, żeby nie doczekać czasów, w których kibice dostrzegą w nim wyłącznie pasożyta żerującego na kasie klubu. I tak poważnie nadszarpnął jej stan kilkoma nieudanymi transferami (Hleb, Czyhryński, przede wszystkim Ibrahimovic). Pep uważa jednak, że w tym zawodzie lepsza jest nauka na własnych błędach, niż cudzych. Uczeń Cruyffa Uchodzi za ucznia Johanna Cruyffa, ale podkreśla, że nauczycieli było wielu. Ramon Casado, Antoni Marsal, Oriol Tort w dzieciństwie, a potem Bobby Robson, Louis van Gaal i w Bresci Carlo Mazzone. Słynny Roberto Baggio miał klauzulę w kontrakcie, że może odejść z klubu, gdy Mazzone zostanie zwolniony. Może podobnej klauzuli zażąda w Barcelonie Leo Messi lub Xavi Hernandez? Na razie Guardiola dostał brawa od swoich graczy na treningu, zaraz po tym jak zdecydował się przedłużyć kontrakt do czerwca 2012. Podstawową zaletą Pepa jest wyćwiczona i utrwalona w "La Masia" wyobraźnia przestrzenna. Z niej bierze się sposób gry jego drużyny, tak niepodobny do innych. Nie chodzi jednak wyłącznie o telepatyczne porozumienie z Xavim, Messim i Iniestą. Podobno w III lidze Guardiola zwracał uwagę nawet napastnikom rywali, że źle poruszają się po boisku i nie wykorzystują wolnych przestrzeni. W dążeniu do perfekcji nie wahał się więc podpowiadać przeciwnikom. Ktoś go na szczęście tego oduczył. Jeden z hiszpańskich dziennikarzy opowiadał mi kiedyś anegdotę o Guardioli, który w 1992 roku wybierał się na finał Pucharu Europy do Londynu. Przed meczem z Sampdorią rozpytywał wszystkich ile stopni stadionu Wembley trzeba pokonać, by odebrać trofeum. Znalazł kilka źródeł podających jednak sprzeczne dane. Kiedy w końcu w nocy 20 maja Barca sięgnęła po to trofeum pierwszy raz w historii, 21-latek nie stracił głowy. Policzył stopnie, a potem tę liczbę wykrzykiwał w twarz dziennikarzom udowadniając im, jakimi są ignorantami. Pep już wtedy był pedantem rozkochanym w detalach. Ale to przecież właśnie detale wyznaczają dziś w piłce granicę między zwycięstwem i porażką. Podobno jednak porażka nie jest obsesją Pepa Guardioli. Kiedy jeden z jego kolegów został zwolniony z klubu Primera Division, wydał na jego cześć duże przyjęcie. W zamiłowaniu do aforyzmów i anegdot poprosił o głos i powiedział: "Wyobraź sobie, że kochasz kobietę, z którą po latach rozchodzą ci się drogi. Rozstanie nie unieważnia jednak tych lat, które przeżyliście ze sobą". Czy kolega czuł się pocieszony? A może Pep mówił do siebie? Jego czas w Barcelonie niechybnie dobiegnie końca. Wtedy wyruszy w świat, by udowodnić sobie i innym, że jest wystarczająco dobry, by poradzić sobie z dala od domu. Nie wszyscy zresztą w niego wątpią. Alex Ferguson widzi go w roli swojego następcy na Old Trafford. Można pracować w Manchesterze, nie wyrzucając z serca Barcelony. Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu