"Ach, to jest Real Madryt" - głos Pepa Guardioli wyrażał głęboką i szczerą obawę. Tym razem nie była to przemowa do dziennikarzy, którym trener Barcelony rzuca zwykle kilka zdań poprawnych politycznie. Po klęsce Realu w Pampelunie przewaga Barcy w Primera Division wrosła do 7 pkt, więc dowódca Katalończyków uznał, że nadszedł najwyższy czas, by sprowadzić na ziemię swoich "żołnierzy". Grubo się mylą, jeśli już teraz czują się mistrzami po raz trzeci z rzędu. Relaks na 17 kolejek przed końcem, to gwarantowana porażka. Legendy Barcy nie chcą mówić o przeszłości Tuż po pampeluńskiej wpadce nastroje w Madrycie były grobowe. Aż 85 procent czytelników dziennika "Marca" uznało, że Real stracił szanse na tytuł. Trener Barcy zna jednak zbyt wiele przypadków, gdy faworyt przysnął na chwilę i obudził się w innym świecie. Zaledwie cztery lata temu drużyna Franka Rijkaarda miała nad Realem 5 pkt przewagi w 30. kolejce, by kilka tygodni później oddać drużynie Fabio Capello tytuł mistrzowski. Carles Puyol, Xavi Hernandez, Andres Iniesta i Victor Valdes przeżyli to na własnej skórze, i mogą wszystko opowiedzieć młodszym kolegom. Guardiola ograniczył się jednak do własnych doświadczeń, jako trenera. W jego debiutanckim sezonie zespół z Katalonii uzyskał przewagę aż 12 pkt nad Realem po zwycięskim Gran Derbi na Camp Nou (2-0). W dodatku królewska drużyna była wtedy całkowicie rozbita, zmieniła trenera, by jednak pod wodzą Juande Ramosa powstać jak Feniks i doprowadzić do sytuacji, w której przed rewanżem na Santiago Bernabeu sprawa tytułu znów była otwarta. Barca wygrała wtedy 6-2. Do ostatniej kropli krwi Guardiola jest pewien, że teraz także Real będzie bił się do ostatniej kropli krwi. "Mają to wypisane na koszulce" - tłumaczy pompatycznie. Jest też przekonany, że trener o takim prestiżu jak Jose Mourinho nie rzuca ręcznika na przełomie stycznia i lutego. Szkoleniowiec Barcy uważa, że po raz kolejny wszystko rozstrzygnie się 17 kwietnia, kiedy przywiezie swoją drużynę na Bernabeu. Żaden trener Barcy nie wygrał tam trzy razy z rzędu. Pep może być pierwszy. Nawet gdyby się jednak udało, Guardiola zazna spokoju najwyżej na 72 godziny. Trzy dni później obie drużyny zmierzą się w finale Pucharu Króla i znowu stres sięgnie zenitu. Jose Mourinho obawia się Barcelony przynajmniej w tym samym stopniu, co Pep zespołu z Madrytu. W kwietniu 2010 roku, w półfinale Champions League, gdy prowadził Inter Mediolan wydawało mu się, że odkrył sposób na Leo Messiego i jego kolegów. Ten swój genialny pomysł miał przeszczepić do Madrytu, gdzie od Florentino Pereza otrzymał galaktyczną gażę bliską 10 mln euro za sezon. Na początku robota paliła mu się w rękach, do meczu na Camp Nou Real był liderem, grał pięknie, strzelał najwięcej goli w czołowych ligach Europy. Czy od nadmiaru zachwytów człowiekowi nie może trochę pomieszać się w głowie? Król bił mu pokłony Na 10 dni przed Gran Derbi Mourinho odwiedził i pokłonił mu się do ziemi sam Diego Armando Maradona. Łączy ich tak wiele: Argentyńczyk zawsze czuł się na boisku tym, kim Portugalczyk na ławce trenerskiej. Ich dialog cytował później dziennik "El Pais". Podobno Mourinho tłumaczył Maradonie, dlaczego jego idee przynoszą tak doskonałe efekty. Podał nawet dowód, że rywal, który pierwszy traci gola w meczu z drużyną prowadzoną przez niego, skazany jest na klęskę. Boski Diego powtarzał tylko zachwycony: "tak, tak, tak". Na Camp Nou idee Mourinho legły jednak z gruzach. Porażkę 0-5 skwitował słowami: "nic się nie stało, trzeba grać dalej". Sam się jednak do nich nie zastosował uznając, że popełnił gruby błąd. Stracił pewność do tego stopnia, że na kolejny ligowy mecz z Valencią posłał do gry drużynę z trzema defensywnymi pomocnikami. Portugalczyk złamał słowo, które dał kibicom z Bernabeu, że jego Real będzie grał atrakcyjnie. Zaczął się futbol zerojedynkowy, nastawiony na maksymalizację bezpieczeństwa pod bramką Casillasa. Wizyta na Camp Nou, czyli zbiorowa trauma Widać to we wszystkich statystykach. Przed wyprawą na Camp Nou Real zdobywał średnio 2,7 gola na mecz, od tamtej pory tylko 1,7. Przed porażką z Barcą Ronaldo i jego koledzy strzelali średnio 15 razy w spotkaniu i byli przy piłce 60 proc czasu, dziś te średnie spadły do 12 uderzeń na bramkę i 55 proc. A co najbardziej paradoksalne: grając bardziej ofensywnie "Królewscy" tracili 0,5 bramki w spotkaniu, od 29 listopada tracą aż 1,3 - dostając też dwa razy więcej żółtych kartek. Wizyta na Camp Nou była traumą nie tylko dla Mourinho, ale też jego graczy wierzących, że ręka wielkiego wodza wskazuje zawsze właściwy kierunek. Mourinho okazał się omylny. Nadrabia jednak miną szukając różnych wymówek. Twierdzi, że gracze Realu, którzy od dłuższego czasu wcześnie odpadali w Pucharze Króla, a od sześciu lat już w 1/8 finału Champions League nie są przyzwyczajeni do gry co trzy dni. Stąd remis z Almerią i porażka z Osasuną. Poza tym w obu meczach nie było kontuzjowanego stopera Pepe, który zdaniem "Mou" ma wielki wpływ nie tylko na grę defensywną, ale także ofensywną. Czy to jednak brak rodaka w obronie mógł sprawić, że Cristiano Ronaldo przestał zdobywać gole? W 18 kolejkach Primera Division uzbierał ich aż 22, a od trzech spotkań nie ruszył z miejsca. Trzy dni prawdy W końcu stało się najgorsze. Gracz Osasuny, niejaki Walter Pandiani, nie musiał pochylić głowy przed najdroższym piłkarzem świata, ale zaczął go publicznie wyśmiewać jak głupola, pozera i nieudacznika dając mu za przykład Leo Messiego, który na boisku nie stroi fochów pięknisia, tylko walczy jak prawdziwy piłkarz. Oczywiście Urugwajczyk mocno przesadził, ale widać jak dziką satysfakcję dało mu niedzielne zwycięstwo. Co będzie, gdy inni skromni rywale zapragną przeżyć to samo? Tak piłkarze Barcy, jak i Realu mają dość powodów, by obawiać się tych trzech dni między 17, a 20 kwietnia, chociaż dla jednych i drugich priorytetowa jest rywalizacja zewnętrzna w Lidze Mistrzów. Katalończycy są w niej jednym z największych faworytów, a już w 1/8 finału trafiają na wicelidera Premier League Arsenal Londyn. Od 2006 roku Barcelona dwa razy zdobyła najcenniejsze klubowe trofeum, kolejne dwa razy była w półfinale i tylko raz, w 2007 roku przepadła na starcie fazy pucharowej z Liverpoolem. Wymagania wobec Realu są na razie zdecydowanie mniejsze. Wystarczy, że Mourinho przebrnie Lyon w 1/8 finału, a już rozprawi się z fatalną serią trwającą sześć lat. Potem jednak może trafić na Barcelonę i znowu zacznie się wielki zamęt. Z jednej strony "Mou" po to przybył do Hiszpanii, by zakończyć erę Katalończyków, z drugiej jak mantrę powtarza zdanie, że Barca to zespół skończony, a jego Real wciąż nie. Przykład ostatniego Gran Derbi dowodzi jednak, iż kolejne porażki znacząco opóźniają mu proces budowy. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/">Czytaj inne teksty Darka i dyskutuj z nim na blogu. Kliknij!</a>