- Uwielbiam je! - uśmiechała się nasza do niedawna najlepsza tenisistka na pytanie o święta Bożego Narodzenia, a po chwili wyjaśniła. - Dla sportowca, dla którego dni często są bardzo podobne, święta bywają odskocznią. Może w końcu oderwać się od ciągłych treningów. Grzybowska, gdy sama grała w tenisa, na podobne odskocznie zbyt często liczyć nie mogła. Zdarzało się, że święta spędzała w podróży, przygotowując się do ważnych turniejów. - W wieku juniorki, gdy przygotowywałam się do Orange Bowl (nieoficjalnych juniorskich mistrzostw świata - przyp. red.), święta spędzałam w USA. Było dość ciepło, co zupełnie nie kojarzyło się z okresem świątecznym. Miło wspominam natomiast kilka świąt w Australii. Spędzałam je z Polakami, w naprawdę świątecznej atmosferze, ale w zupełnie innej scenerii, bo tuż przy plaży - opowiada finalistka juniorskiego Australian Open sprzed 13 lat. Prawdziwie polskie święta miała w dzieciństwie. - Spotykaliśmy się u mojej babci, było bardzo rodzinnie - wspomina Grzybowska i zapewnia, że od czasu, gdy skończyła tenisową karierę, ani myśli o świątecznych wyjazdach za granicę. - Święta nadal kojarzą mi się z białym puchem, rodziną, pachnącą choinką i barszczem z uszkami, czyli zupą, którą uwielbiam. Nie wyobrażam sobie, aby wprowadzać w tym względzie jakąś rewolucję - tłumaczy z uśmiechem na ustach. Czego zaś można jej życzyć? Sama zainteresowana odpowiada: - Tyle samo startów co lądowań, bo w przyszłym roku będę miała sporo podróżowania. Zdrowia, chociaż na zdrowie na szczęście nie narzekam, uśmiechu i... to chyba tyle. A czego sama Grzybowska życzy polskiemu tenisowi? - Aby coś się w Polsce ruszyło. Chciałabym, aby w naszym kraju więcej osób zauważyło, że tenis to atrakcyjna dyscyplina, aby organizowanych było więcej turniejów i żeby tenisowe kluby tętniły życiem. Na razie pod tym względem jest średniawo - wytłumaczyła "Grzybcia".