INTERIA.pl: Mecz z Legią nie był dla was udany. Piotr Grzelczak: Rzeczywiście, boli nas ta porażka z Legią, która w tej chwili na pewno nie pokazuje, na co ją stać. Chcieliśmy wygrać, ale się nie udało. Trener uczulał nas na stałe fragmenty gry, a mimo to, straciliśmy gola właśnie w taki sposób. Chcieliśmy zdobyć chociaż jedną bramkę, żeby wyrównać. Niestety, nie daliśmy rady. Co przede wszystkim zadecydowało o tym, że przegraliście? W jakim elemencie byliście gorsi? - W skuteczności, bo Legia strzeliła bramkę, a my - nie. Na początku meczu przeważali goście, wyszliśmy na boisku chyba przestraszeni. Po zdobyciu bramki warszawiacy się cofnęli, a my staraliśmy się atakować. Ale Legia broniła się mądrze, trudno było się przebić. Odniosłem wrażenie, że brakowało wam pomysłu na jakąkolwiek akcje, na stworzenie sobie sytuacji. - Wszystko dlatego, że Legia była dobrze ustawiona i nie mogliśmy sobie z nimi poradzić. Próbowaliśmy atakować i bokami, i środkiem. Bezskutecznie. Panu chyba grało się ciężko na skrzydle, bo rywalem był Kuba Rzeźniczak. - Kuba wychował się w Widzewie i wie, jak ważne są takie mecze. Ponadto jest reprezentantem Polski, ma wysokie umiejętności. Nie jest łatwym przeciwnikiem, niełatwo go minąć. Trener Andrzej Kretek był bardzo niezadowolony z waszego występu. Dostało wam się w szatni? - W przerwie dostaliśmy opieprz... Hmm, no może nie opieprz, ale trener był bardzo niezadowolony. Mieliśmy uważać na te stałe fragmenty gry, a w taki sposób straciliśmy gola. Gra Widzewa też wyglądała znacznie poniżej oczekiwań. Musimy przeanalizować błędy, wyciągnąć wnioski i się poprawić. Przed nami trudny mecz z Jagiellonią, liderem Ekstraklasy. Trzeba się zrewanżować i przeprosić kibiców zwycięstwem nad Jagą.