INTERIA.PL: - Spodziewałeś się, że będziecie mieli tak wspaniałą jesień? Doskonałe mecze w europejskich pucharach, a przede wszystkim pierwsze miejsce w lidze, i to bez szerokiej kadry. FRANCISZEK SMUDA, trener Lecha Poznań: - Tego się nie można nigdy spodziewać. Więcej spraw było na "nie" niż na "tak. Mieliśmy przecież czterech nowych zawodników, których trzeba było wkomponować w zespół, na dodatek przyszli oni z opóźnieniem, w nie do końca odpowiedniej formie fizycznej i pierwsze spotkania grali z marszu. Uważam więc, że ten wynik to duży sukces. Zespół nabrał tyle wiary w siebie, że potrafił rozgrywać mecze w europejskich pucharach beż żadnych kompleksów. Cztery transfery to: Stilić, Peszko, Lewandowski i Arboleda. Większość polskich trenerów powiedziałaby, że po takich zmianach w podstawowej jedenastce potrzebuje minimum roku, żeby drużyna zaczęła grać. Tymczasem u ciebie oni bardzo szybko wkomponowali się do składu. Jak to się robi? - To wielka sztuka zbudować drużynę w rok, ale my to robimy już od dwóch lat, co pół roku tylko dokonując drobnych zmian. Tak więc podstawy pod zespół zrobili piłkarze, którzy byli już u mnie wcześniej, pracując nad stylem gry czy systemem taktycznym. Natomiast nowi posiadają talent na tyle, że szybko potrafili się wkomponować do drużyny i dlatego to wszystko funkcjonuje. Czy jak przychodził Lewandowski, to od razu zagwarantowałeś mu miejsce w podstawowej jedenastce, czy najpierw musiałeś zobaczyć go na treningu? Większość fachowców, mając do wyboru jego i Reissa, postawiłaby na tego drugiego. U ciebie było odwrotnie i to się chyba opłaciło. - Żaden z nowych zawodników przychodząc nie miał pewnego miejsca w jedenastce. Oni musieli potwierdzić je dobrą formą w meczach o punkty. Lewandowski zrobił to strzelając bramki. Jak wcześniej wspomniałem, nie był on przygotowany optymalnie fizycznie do sezonu, tak, żeby mógł walczyć, jak na przykład Murawski, ale posiadał, podobnie jak inni nowi, ponadprzeciętne umiejętności, stąd łatwość we wkomponowaniu się do zespołu. Nie miałeś wahań - Reiss czy Lewandowski? - Zawsze są wahania, ale trzeba się zdecydować: czy stawia się na młodszego, czy doświadczonego. Reiss jest potrzebny w tym zespole, pomaga w szatni, nie wyobrażam sobie zresztą, żeby tego nie robił, bo to jest też w jego interesie. W przyszłości może zostać menedżerem lub pracować w klubie, zobaczymy, jak sam zdecyduje. Natomiast Lewandowski to młodziutki chłopak, który ma przed sobą wielką karierę i czasami trzeba stawiać na takich piłkarzy. Ja tak zdecydowałem, choć on musi nad wieloma elementami popracować, nawet technicznymi, a wtedy będzie prezentował jeszcze większą wartość. Już się pewnie do tego przyzwyczaiłeś, ale jak czujesz się w takiej sytuacji, kiedy jeszcze w zeszłym sezonie były narzekania ze strony zarządu, kibice skandowali: "Smuda, gdzie te cuda", a po kilku miesiącach zostajesz bohaterem. Telewizja robi o tobie materiał w związku z tym, że pobiłeś rekord Łazarka w liczbie spotkań rozegranych z Lechem w europejskich pucharach. - Dziękuję Bogu za swój charakter. Nie boję się ani kibiców, ani działaczy, ani piłkarzy. Nie boję się niczego. Mój silny charakter sprawia, że jestem w stanie przetrwać i zrealizować to, co wcześniej założyłem. Jeżeli chcę, żeby drużyna grała w pewien sposób, to tak się stanie. Nie przeszkadza mi w tym nawet niepowodzenie, bo najgorsze to zmieniać wtedy system. Zanim się na jakiś zdecyduję, to analizuję go milion razy i jeżeli jestem do jakiegoś przekonany, to nic mnie nie przestraszy.