Jose Mourinho jest jak wybitny aktor zdolny udźwignąć każdą rolę. Prawdomówny i pokrętny zarazem, szczery i fałszywy, wyniosły i skromny, inteligentny i pyszny. Każdy znajdzie w nim coś, co można nienawidzić lub kochać. Z łatwością wcieli się w dowolną postać, którą wyznaczą mu media, dlatego jest przez nie bardziej hołubiony niż Leo Messi i Cristiano Ronaldo razem wzięci. Co oryginalnego może powiedzieć piłkarz? Na trzy dni przed Gran Derbi internetowa strona katalońskiego dziennika "El Mundo Deportivo" kusi czytelnika frazami Mourinho. Można nacisnąć odpowiedni guzik i z głośnika popłyną słowa wypowiedziane przez Portugalczyka. "Jesteś złym człowiekiem" - to zdanie skierowane do dziennikarza, "Gdybym był prezesem Barcelony, dałbym Guardioli kontrakt na 50 lat", czy też "Pytacie mnie o Pedro Leona jakby to był Zidane, albo Maradona". W czasach, gdy ze słów wielu trenerów wieje nudą, niepoprawny politycznie Portugalczyk jest dobrem międzynarodowym. A propos Maradony okazało się, że i on zalicza się do fanów Mourinho. "Przybył do miejsca, które od lat przypominało bajzel, i już po kilku miesiącach wszystko wygląda tak, jak on chce" - powiedział o Realu i jego trenerze sławny Argentyńczyk. Najbardziej zdumiewające zdanie wygłosił jednak Joan Gaspart. Jeden z najbardziej szowinistycznych prezesów w historii klubu z Katalonii odpowiedzialny za incydenty sprzed dekady, gdy na Camp Nou przyjechał Luis Figo, teraz zaapelował do kibiców, by przyjęli Mourinho jak każdego innego. "Figo zdradził Barcelonę, Mourinho nie" - przypomina. Rzeczywiście, gdy przed dekadą Mourinho opuszczał Barcelonę wyrwało mu się, że zawsze będzie ją nosił w sercu. To on mógł się czuć, jak ktoś, kto dostał kosza, bo po czterech latach pracy u boku Bobby Robsona i Louisa van Gaala, klub z Katalonii nie znalazł dla niego posady. Mimo to przed trzema laty Mou podjął negocjacje z Txikim Begiristainem poszukującym następcy Franka Rijkaarda. I znów klub z Katalonii postawił na kogoś innego (Pepa Guardiolę). Jeden z felietonistów barcelońskiego "Sportu" przekonuje kibiców, że prowokacyjne wypowiedzi Mou pod adresem klubu z Katalonii ("jestem dla nich wrogiem publicznym nr 1") działają na korzyść gospodarzy poniedziałkowego meczu. Guardiola nie musi już motywować graczy, całą robotę w tej dziedzinie odwala za niego Portugalczyk. I to nie pobierając z kasy klubu złamanego grosza. Trudno przypuszczać, by Camp Nou przywitało Mourinho kwiatami, ale oczywiste jest, że bez Portugalczyka Gran Derbi nie byłyby tym, czym będą. Gdyby na przykład na boisku działo się niezbyt wiele, można ratować się pokazując ławki rezerwowych. Usiądzie tam najwybitniejszy aktor wśród trenerów, by odegrać swój spektakl. Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu!