Atlanta Hawks - Charlotte Bobcats 86:88 W tym spotkaniu gracze Bobcats wykazali się ogromnym duchem walki. Przez cały mecz wysoko przegrywali, by w ostatniej chwili wyrwać zwycięstwo gospodarzom. Hawks prowadzili nawet 22 punktami, ale nie potrafili dowieźć wygranej do końca. Pierwsza kwarta nie zapowiadała takiego przebiegu spotkania. Zakończona remisem 27-27 była bardzo wyrównana z obu stron. Co prawda Atlanta w pewnym momencie odjechała na 10 punktów przewagi (17-7 i 19-9), to gracze z Charlotte wrócili do gry w tej części gry. Ich motorem napędowym był niespodziewanie rezerwowy rozgrywający Shaun Livingston. Druga kwarta to zdecydowana dominacja gospodarzy. Jastrzębie wygrywają tą kwartę 25-12 budując bezpieczną wydawać by się mogło przewagę. Rozpoczęli tę część gry od 18 punktów z rzędu, bez straty ani jednego i w jej połowie prowadzili 45-27. Wtedy dwoma celnymi osobistymi odpowiedział Shaun Livingston. Pierwsze punkty z gry gracze z Charlotte zdobyli na 2:26 przed końcem pierwszej połowy. Przegrywali w tym momencie 51-31. Od tego momentu mecz się odwrócił o 180 stopni. Do końca kwarty goście zanotowali run 8-1. Jeszcze początek trzeciej kwarty to utrzymywanie wysokiej przewagi przez Jastrzębie. Od wyniku 70-52 dla Atlanty gracze Bobcats przeprowadzili zerwali się po raz kolejny do odrabiania strat. Rzucili 14 punktów z rzędu zmniejszając stratę do 4 oczek. Ostatnia kwarta to już walka kosz za kosz. Prowadzenie zmieniało się kilkukrotnie, podobnie często widniał na tablicy wyników remis. Brylował w tej kwarcie zwłaszcza Stephen Jackson, który zdobył w niej 11 ze swoich 32 punktów. To on zdobył decydujące punkty trafiając równo z końcową syreną rzut na zwycięstwo. Była to bardzo ważna wygrana dla Bobcats, po porażce poprzedniego dnia u siebie z New Jersey Nets. Poza Jacksonem, najlepiej dla "Rysi" zagrali Shaun Livingston - 22 punkty, 5 asyst oraz Gerald Wallace - 16 punktów, 13 zbiórek i 7 asyst. Wśród pokonanych Josh Smith rzucił 28 punktów, a wracający po kontuzji i absencji w dwóch meczach Al Horford dołożył 16 punktów i 10 zbiórek. Obejrzyj skrót meczu: New Jersey Nets - New York Knicks 95:105 Goście przystąpili do tego spotkania bez swojego najlepszego gracza - Amare Stoudemire'a, który uskarżał się na ból palca stopy. Stoudemire jest o tyle ważny dla Knicks, że dostarcza drużynie co mecz ponad 26 punktów, 8 zbiórek i 2 bloki. Pierwsze minuty gry to zdecydowany brak pomysłów na grę bez swojego najlepszego zawodnika w wykonaniu Knicks. Nets skrzętnie to wykorzystywali i wyszli na prowadzenie 19-12 - jak się potem okazało ich najwyższe w tym spotkaniu. Od tego momentu coś się w ich grze zacięło. Do końca kwarty, czyli przez ponad 5 minut zdobyli już tylko 2 punkty, tracąc 17. W samej pierwszej kwarcie goście trafili 6 razy za 3. Druga i trzecia kwarta to wyrównana gra z obu stron. Czwarta z kolei przebiegała falami. Od wyniku 72-69, Knicks powiększają swoją przewagę do 9 punktów, oczywiście rzutami za 3 punkty. Szybko wzięty timeout przez Avery Johnsona poskutkował i gospodarze rzucili 10 punktów z rzędu nie tracąc ani jednego. Od tego momentu drużyny grały kosz za kosz. Przełamali to Wilson Chandler i Landry Fields, trafiając dwie trójki pod rząd i sprawiając, że różnica wzrosła do 4 punktów. Potem Timofey Mozgov zagrał akcję 2+1, Fields trafił kolejną trójkę i na 48 sekund przed końcem było po meczu. W całym spotkaniu gracze Knicks trafili aż 16 razy za trzy. Trzykrotnie tego dokonali Chandler, Fields, Toney Douglas oraz Bill Walker. Najwięcej punktów, bo 21 rzucił właśnie Chandler, dodając jeszcze 5 bloków. Raymond Felton zanotował double-double 13 punktów i 11 asyst. Dla Nets 22 punkty rzucił Devin Harris, 19 dodał Brook Lopez, a Sasha Vujacic 15. W pojedynku dwóch czołowych debiutantów Derrick Favors z Nets rzucił 9 punktów i miał 14 zbiorek, a Landry Fields 14 punktów i 5 asyst. Obejrzyj skrót meczu: New Orleans Hornets - Chicago Bulls 88:97 Mecz ten był zapowiadany jako pojedynek dwóch rozgrywających Derricka Rose i Chrisa Paula. Obaj są uważani za jednych z najlepszych jedynek w lidze. Z tego pojedynku zwycięsko wyszedł ten pierwszy, prowadząc swoich Bulls do kolejnego zwycięstwa. Był też motorem napędowym na przełomie trzeciej i czwartej kwarty, gdy gracze z Wietrznego Miasta odrabiali 12-punktową stratę. Dla samego Rose'a ten mecz miał o tyle większe znaczenie, że w ciągu 2 spotkań pokazał na tle uważanych ostatnio za najlepszych rozgrywających ligi, czyli Derona Williamsa i Paula pokazał na co go stać. Po 29 punktach zdobytych przeciwko Utah, tym razem Rose uzbierał ich 23 i dołożył do tego 6 asyst. Sam zawodnik jednak uważa, że decydującą rolę dla wyniku mieli rezerwowi Chicago, którzy łącznie uzbierali 30 punktów i 20 zbiórek. Nie można się z nim nie zgodzić, w końcu to C.J. Watson i Ronnie Brewer stali za runem 9-0, po którym goście objęli prowadzenie i nie oddali go już do końca spotkania. Byki trafiały z ponad 51% skutecznością, dla porównania Hornets mieli tylko 40.6% trafień z gry. Przegrali także walkę na deskach 26-47. Sami Kurt Thomas i Omer Asik mieli łącznie 22 zbiórki. Rose'a jak zwykle wspierał Carlos Boozer, zdobywca 17 punktów i 8 zbiórek. Luol Deng dorzucił 14 punktów, a Keith Bogans 11, trafiając 3 razy za trzy. Dla Hornets 24 punkty zdobył wchodzący z ławki Marcus Thornton - 24 punkty, 17 dołożył David West, a 15 i 6 asyst Chris Paul. Bulls tym meczem zakończyli serię wyjazdowych meczów wynikiem 3-2 i wracają do swojej hali na najbliższy mecz przeciwko Charlotte Bobcats w poniedziałek. Drugą dobrą wiadomością jest zbliżający się powrót do gry Joakima Noah. Najlepszy zbierający i defensor drużyny możliwe, że powróci od razu po przerwie na weekend gwiazd. Jak donosi John Jackson z Chicago Sun-Times, Noah zaczął już trenować z drużyną, gra nawet w małych gierkach na połowie boiska. Center Bulls w tym sezonie ma średnie 14 punktów, 11.7 zbiórki oraz 1.6 bloku. Obejrzyj skrót meczu: Minnesota Timberwolves - Philadelphia 76ers 87:107 Trener Szóstek Doug Collins dzień po wygranej z liderami ligi San Antonio Spurs martwił się o to, czy drużynie nie zabraknie motywacji w spotkaniu z jedną z najgorszych drużyn ligi - Minnesotą Timberwolves. Jak się później okazało, było to przedwczesne zmartwienie. Gracze z Philadelphii grają ostatnio bardzo ciekawą i przede wszystkim zespołową koszykówkę. W dzisiejszym spotkaniu aż 7 z nich zdobyło dwucyfrową liczbę punktów. Najwięcej rezerwowy Thaddeus Young - 18. Goście wygrali swój 9 mecz z ostatnich 12 i są w gazie. Ciekawe tylko czy przerwa na mecz gwiazd nie wybije ich z rytmu. Po raz drugi z rzędu zagrali bardzo dobry mecz w obronie, pozwalając przeciwnikom na rzucenie zaledwie 87 punktów przy 36% skuteczności rzutów z gry. Zrekompensowali w ten sposób przegraną walkę na tablicach 40-45. Dla Wolves jak zwykle najlepiej zagrał Kevin Love, zaliczając tym razem 16 punktów i 13 zbiórek. Był to dla niego 40. kolejny mecz z double-double. Do rekordu wszechczasów brakuje mu już tylko 10 spotkań. Wśród gospodarzy zagrał Luke Ridnour, który opuścił ostatnie 6 spotkań z powodów osobistych. Zagrał nienajgorzej, miał 13 punktów i 5 asyst. Brakowało jednak aż trzech kluczowych zawodników w barwach Wolves. Mowa o Michaelu Beasley, Darko Milicicia i Martellu Websterze. W drugiej kwarcie Sixers pokazali kto jest lepszy notując run 20-3. Wolves dali radę zmniejszyć straty przed przerwą i schodzili do szatni z 4 punktową stratą. Po raz kolejny dał znać o sobie szybki atak Philadelphii. Zdobyli oni w ten sposób 24 punkty, pozwalając przeciwnikom zaledwie na 5. Pocieszające dla gospodarzy jest to, że może już w poniedziałek przeciwko Portland zagra Beasley, a Webster planuje w niedzielę wrócić do treningów. W całym meczu dla Sixers 16 punktów rzucił Jodie Meeks, 15 punktów, 5 zbiórek i 7 asyst Andre Iguodala, a 13 punktów i 5 asyst Lou Williams. Wśród Wolves 15 punktów dorzucił Corey Brewer, a Jonny Flynn 12. Obejrzyj skrót meczu: