- Dziewiętnaście minut na parkiecie to z jednej strony dużo, a z drugiej spodziewałem się, że zagrasz więcej, bo mecz osłabionymi kontuzjami Bulls mieliście wygrany po pierwszych dwunastu minutach... Marcin Gortat: - Nie w tym klubie, nie z tym trenerem. Muszę cieszyć się z tego, co dostaję. Muszę być realistą. - Spędziłeś praktycznie trzy lata walcząc o prawo do gry w pierwszej drużynie Orlando Magic w Lidze Letniej. Był moment, w którym byłeś bliski powiedzenia sobie "mam dość, czas skończyć ten eksperyment z NBA"? - Po dwóch bardzo słabych meczach po ostatniej Lidze Letniej miałem bardzo słabe statystyki na parkiecie. Nie grałem na miarę moich możliwości. Pojawiła się wtedy frustracja, która przerodziła się w rozmowy o tym, żeby zrezygnować z NBA. Otoczyłem się jednak w Orlando ludźmi, którzy bardzo mi pomagają. Dzięki nim podniosłem się, w kolejnych trzech meczach zagrałem bardzo dobrze i wróciła chęć do spełniania dalszych marzeń - podboju NBA. - Dla wielu polskich sportowców, którzy wybrali karierę zawodowca poza Polską, gra w reprezentacji narodowej nie jest rzeczą ważną. Nie dla ciebie... - Gra w reprezentacji Polski jest dla mnie dużym osiągnięciem. Reprezentowanie Polski na mistrzostwach Europy, może na mistrzostwach świata, a może kiedyś i na olimpiadzie, byłoby olbrzymim przeżyciem. Dlatego też chcę mieć wszystko w NBA zaklepane kontraktowo najpóźniej do końca lipca, bo później zaczyna się zgrupowanie kadry i chcę mieć spokojną głowę. Szczególnie, że mam szansę zostać liderem zespołu i poprowadzić go do jakiegoś sukcesu. Na pewno byłoby to bardzo miłe - każdy zawodnik chciałby być rozpoznawalny i chciałby, żeby o nim dobrze mówiono. Nie da się tego zrobić samemu, praca całej drużyny musi się złożyć na sukces. Szkoda tylko, że tak wiele musi się jeszcze w polskiej koszykówce zmienić. Byłem na zgrupowaniu kadry, po każdym meczu trzeba oddawać koszulki do prania, bo innych nie ma, a na przykład moje oryginalne opaski na ręce z NBA zniknęły, bo się pewnie komuś spodobały. To wszystko musi się zmienić, jeśli myślimy o prawdziwych sukcesach. - Nie jest wyjątkiem, że przy podpisywaniu kontraktów z obcokrajowcami, właściciele klubów, chroniąc swoją inwestycję zastrzegają w kontrakcie, że zawodnik nie może grać w kadrze nawet w najważniejszych imprezach sezonu. Tak było na przykład z grającym na twojej pozycji Zydrunasem Ilgauskasem z Cleveland Cavaliers, którego klub nie puścił na olimpiadę do Pekinu. - To prawda, jest bardzo dużo sprzeciwów ze strony generalnych menedżerów i trenerów klubów NBA. Obawiają się, że zawodnicy złapią kontuzję albo będą przemęczeni przed nowym sezonem. Ja na razie jestem w innej sytuacji, bo kiedy nie gram przez cały rok, to przyjazd na mecze reprezentacji byłby na pewno dobrym rozwiązaniem. Jeśli jednak kiedyś będę musiał grać po 40 minut w meczu, będę się musiał dwa razy zastanowić, czy przyjechać na mecz reprezentacji, bo przecież kiedyś muszę odpocząć i zregenerować organizm. - Jak układają się twoje stosunki z trenerem i generalnym menedżerem w Orlando? - Dość pozytywnie. Nauczyłem się, że z trenerem trzeba zostać na stopie profesjonalnej, czyli tylko trener - zawodnik. Nie należy się z nim za bardzo kolegować. Nauczyłem się tego grając w Kolonii - na koniec dnia to jest tylko trener, a nie człowiek, z którym możesz pogadać na wszystkie tematy. Z menedżerem Magic jak najbardziej utrzymuję dobry kontakt i myślę, że tak już pozostanie. Mam też nadzieję, że uważa mnie za dobrego zawodnika, za normalną osobę i pokaże to w najbliższe wakacje, kiedy przyjdzie do podpisywania kontraktu. - Ile jesteś warty? - Patrząc na statystyki nie jestem gorszy od tych, którzy dostają po 10 milionów dolarów za sezon. Nie jestem jednak chciwy, wiem, że jestem na dorobku, mam 24 lata, ale powiedzmy te 25-30 milionów za kilka dobrych następnych lat na pewno mi się należy. Byłbym wtedy ustawiony do końca życia, nie musiałbym myśleć o pieniądzach, tylko o tym, żeby się poświęcić w stu procentach koszykówce. Postawiłem sobie w życiu dwa cele - chce być najlepiej zarabiającym polskim sportowcem w historii, przebić Jurka Dudka i być pierwszym Polakiem, który zdobędzie w NBA 1000 punktów. Na razie mam około 100, jest co gonić. - Są w NBA gracze, którzy uważają, że większe pieniądze można zarobić w Europie. Gdyby nie wszystko ułożyło się po twojej myśli, istnieje opcja powrotu na Stary Kontynent? - Jesteśmy w sytuacji, kiedy na rozmowy o nowym kontrakcie jest jeszcze troszeczkę za wcześnie - gdybym jednak otrzymał ofertę z Orlando Magic, na pewno rozważyłbym ją. Z tego powodu wyjazd do Europy jest w dalekich planach, aczkolwiek nie wiadomo jak sprawy się potoczą po następnych meczach. Teraz interesują się mną - i to nie tylko w Orlando - więc spokojnie czekam na to, co się stanie. Od takich rzeczy mam agenta. - Czego brakuje ci, by zdobywać po 20 punktów i zaliczać po 20 zbiórek w lidze? - Uważam, że w obecnej formie jestem w stanie zaliczyć po dwadzieścia zbiórek i punktów w meczu. Mamy w Magic fantastyczny sztab szkoleniowy i wszyscy pomagają bym osiągnął jak najlepsze rezultaty. Musiałbym jednak grać od pierwszej minuty, co się pewnie już nie zdarzy do końca sezonu, ponieważ Dwight Howard jest w znakomitej formie i na pewno łatwo teraz nie odpuści. - Czy są kluby i zawodnicy przeciwko którym nie lubisz grać? - Na pewno nie lubię grać przeciwko Detroit Pistons. Walka przeciwko Rasheedowi Wallace'owi naprawdę nie jest łatwa. Bardzo trudno gra się przeciwko zawodnikom, którzy są "fałszywymi" centrami, mającymi nieco ponad dwa metry wzrostu, takimi utuczonymi silnymi skrzydłowymi. Nie czuję się przeciwko nim zbyt komfortowo, ale przeciwko nim też trzeba nauczyć się grać. Zresztą, jeśli nauczę się grać przeciwko Dwightowi Howardowi, to gra przeciwko każdemu innemu graczowi w lidze nie będzie problemem. Zawsze lubiłem grać przeciwko Chicago Bulls. Czy to u nas, czy na wyjeździe, zawsze wychodzą mi mecze przeciwko nim. Tak jak ten ostatni w roku. Rozmawiał w Chicago Przemek Garczarczyk, ASInfo