Gollob przed dwoma miesiącami zdobył upragniony mistrzowski tytuł. Od tego czasu odpoczywa od żużla, m.in. ze względu na kontuzję obu nóg, jakiej doznał podczas jazdy na motocrossie. Chętnie za to rozmawia z kibicami o swoim ukochanym sporcie i karierze, w której nie brakowało ciekawych i niezwykłych momentów. Jak wspomniał, po raz pierwszy na motocykl wsiadł w wieku czterech czy pięciu lat. "To było podczas pobytu w Niemieckiej Republice Demokratycznej. Ojciec pożyczył na chwilę i mogłem się przejechać. Bardzo mi się spodobało i też chciałem mieć coś takiego. Ojciec powiedział: dobrze, ale nic z darmo. Dostałem motorynkę, ale musiałem na nią zapracować. Mieliśmy duży ogród, więc musiałem coś wypielić, zerwać poprzeczki - mało przyjemne zajęcie" - odpowiadał Gollob. Żużlowiec nie ukrywa, że od dzieciństwa ciągnęło go do sportu. Zanim jednak wsiadł na motocykl, bardzo poważnie zajął się piłką nożną. A do tego jeszcze biegał, grał w koszykówkę, tenisa i hokej na lodzie. - Kiedyś ojciec mnie zapytał, kim chcę zostać w życiu. Odpowiedziałem, że sportowcem, mistrzem świata. Nie lekarzem, nie prawnikiem, a gwiazdą sportu. Uważałem, że jestem predestynowany do sportu i jeśli nie w żużlu, to sprawdzę się w innej dyscyplinie. Zresztą w piłkę grałem wyczynowo do 15 roku życia. Jednocześnie jeździłem na motocyklach, ale wówczas jeszcze nie żużlowych. Dopiero Krzysztof Głowacki, startujący wówczas w Polonii Bydgoszcz, namówił mnie, bym wsiadł na motocykl żużlowy. Gdy tata zabrał mnie pierwszy raz na mecz, Polonia jeździła wówczas z Apatorem, na stadionie było ponad 20 tysięcy kibiców. To mi się naprawdę spodobało. Tym właśnie żużel wyróżniał się na tle innych sportów motocyklowych, które nie miały takiej publiczności - podkreślił. Gollob przyznaje, że najwięcej zawdzięcza ojcu Władysławowi, który kierował nie tylko jego karierą sportową, ale też prawie całym życiem. - Nie da się ukryć, że tata jest ciężkim partnerem do współpracy, nie miałem lekko. Pamiętam jak dziś moje pierwsze zawody na crossie, kiedy upadłem na tor i z bólem i płaczem podszedłem do ojca. A on tylko zapytał "noga cała? ręka cała? głowa cała? Gdy odpowiedziałem, że tak, to kazał mi natychmiast wracać na tor, albo - zagroził - jedziemy do domu. Żużlowiec nie ukrywa, że jego kariera mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby wcześniej wywalczył tytuł. W 1999 roku był o krok od zdobycia złotego medalu indywidualnych mistrzostw świata, ale koszmarny wypadek we Wrocławiu podczas turnieju o Złoty Kask (w jednym z wyścigów wypadł za bandę) zniweczył jego plany. - Nie wiem, czy jeszcze dziś bym startował. Może bym znacznie wcześniej zakończył karierę - stwierdził. Gollob dopiero 11 lat później spełnił sportowe marzenie. Wcześniej zakładał, że po zdobyciu tytułu zakończy karierę. Tak się jednak nie stało, niedawno związał się dwuletnim kontraktem z Caelum Stal Gorzów. - Mam 39 lat i wciąż czuję się na siłach walczyć i w lidze, i w Grand Prix. Uważam, że mogę jeździć nawet lepiej. Moim zdaniem żużlowcy za wcześnie kończą karierę - 32, 35 lat to nie jest jeszcze wiek, w którym trzeba rozstawać się ze sportem. Nie lubię, jak ktoś mówi o mnie "stary". Stary człowiek to dla mnie ktoś, kto ma 70 lat - zaznaczył. Gollob ma już pomysły na dalsze życie. Chce pozostać przy żużlu, ale też zamierza podejmować nowe wyzwania. Miał propozycję wystartowania w rajdzie Paryż - Dakar. - Ta propozycja pojawiła się ładnych kilka lat temu, w 2002 czy 2003 roku. Niestety, budżet tego przedsięwzięcia trochę wystraszył, po prostu przerósł mnie. Nie wykluczam jednak, że kiedyś wystartuję, na pewno nie w najbliżej edycji i na pewno nie na motorze - zapewnił.