Patrząc na determinację, z jaką FC Barcelona walczy o odzyskanie Cesca Fabregasa, Alex Ferguson musi sobie pluć w brodę. Jeszcze dwa lata temu, szkocki trener Manchesteru miał w swoich rękach skarb wart chyba jeszcze więcej. Nędzne 5 mln euro sprawiły, że wychowanek "La Masia" Gerard Pique wrócił na Camp Nou, by w zaledwie kilka miesięcy przeistoczyć się w obrońcę wartego 10 razy więcej. W jego kontrakcie z Barceloną najpierw pojawiła się kwota odejścia w wysokości 50 mln euro, a od lutego wynosi aż 200 mln. Takie bariery stawia klub z Katalonii, by drugi raz nie popełnić tego samego błędu. To może być jedna z największych zawodowych pomyłek Fergusona i jeden z najlepszych transferowych ruchów Pepa Guardioli. W lutym 2004, zaledwie pięć miesięcy po Fabregasie Pique odszedł z Camp Nou tuż po imprezie z okazji 17. urodzin. Też obrał kierunek na Wyspy, trafił nawet lepiej, bo do Manchesteru United. Dla urodzonego w Barcelonie Gerarda nie była to łatwa decyzja. Tak jak dziadek Cesca zabierał wnuka na Camp Nou (podobno Fabregas był tam pierwszy raz mając 8 miesięcy), tak dziadek Pique Amador Bernabeu to przecież były wiceprezes Barcelony. Wnuk przebył drogę przez wszystkie roczniki szkółki klubu z Katalonii, gdzie poznał Cesca i się z nim zaprzyjaźnił. W dorosły futbol obaj weszli w Anglii. Uwikłany w transfer Ronaldinho i odbudowę prestiżu Barcelony Joan Laporta nie miał głowy do wychowanków. 16-letni Fabregas dostał obietnicę od Arsene'a Wengera, że natychmiast po przeprowadzce zacznie grać w Arsenalu. Pique czekał na debiut u Fergusona do października 2004, kiedy mało znaczącym spotkaniu w Carling Cup zmienił Johna O'Sheę. W Premier League zagrał pierwszy raz w marcu 2006 z West Ham United. Latem Ferguson wypożyczył go jednak do Saragossy, bo na Old Trafford trudno mu było wygrać rywalizację z Rio Ferdinandem i kupionym właśnie ze Spartaka Moskwa Nemanją Vidicem. W Saragossie Pique grał u boku Gabriela Milito, którego uważa za swojego nauczyciela. W wieku 23 lat uczeń prześcignął mistrza, Argentyńczyk jest dziś jego zmiennikiem w Barcelonie. Latem 2007 Pique wrócił na Old Trafford zdobywając potem dwa gole w rozgrywkach Champions League z Dynamem Kijów i Romą, w maju 2008 świętował w Moskwie Puchar Europy. Wciąż był tylko rezerwowym, ale w jego karierze szykował się fundamentalny zwrot. Trenerem Barcy został Pep Guardiola, on namówił Laportę, by dał Manchesterowi 5 mln euro. W Hiszpanii nie obyło się bez szyderstw, że Barca płaci za swojego wychowanka. Guardiola się jednak nie pomylił, Pique był graczem fundamentalnym w najlepszym sezonie w historii klubu z Katalonii. Mając zaledwie 22 lata został trzecim piłkarzem, który wygrał Ligę Mistrzów rok po roku w dwóch różnych klubach. Wcześniej osiągnęli to tylko Marcel Desailly (Marsylia, Milan) i Paulo Sousa (Juventus, Borussia Dortmund). Czwartym został niedawno Samuel Eto'o (Barcelona, Inter). Pique mierzy 193 cm, co dla Barcelony i reprezentacji Hiszpanii jest bezcenne. Jego partner ze środka obrony Carles Puyol jest aż o 15 cm niższy. Gerard wyróżnia się w grze w powietrzu, ale stopami mógłby zawodowo wiązać krawaty. Szybki, sprawny, silny, z nienaganną koordynacją i niewiarygodnym zmysłem do wyprowadzania piłki. Obrońca kompletny, stąd przydomek porównujący go z Franzem Beckenbauerem. Kiedy przed rokiem zdobył gola w wygranym 6:2 Gran Derbi na Santiago Bernabeu można było uznać go za przypadek, ale to, czego dokonał przy zwycięskiej bramce z Interem w rewanżowym meczu półfinału Champions League wywołało zazdrość u Leo Messiego. Przed rokiem Pique zagrał w podstawowym składzie reprezentacji Hiszpanii w wygranym gładko towarzyskim meczu z Anglikami w Sewilli. W 14 spotkaniach kadry zdobył cztery gole i na mundial do RPA jedzie z silniejszą pozycją niż Fabregas. Przed rokiem okrzyknięto go odkryciem Primera Division, dziś wiadomo, że trudno zaleźć gracza w Europie, który w dwa sezony zrobiłby taki postęp. Przed tegorocznym Gran Derbi na Bernabeu promował książkę o sobie. Jest jedną z barwniejszych postaci szatni Barcelony. Mówi gładko, dowcipnie, rolę dobrego ducha drużyny wypełnia z takim zapałem, że Guardiola musi go hamować. W samolocie z Madrytu po ostatniej wygranej z Realem 2:0, Pique znów zapragnął wcielić się w wodzireja, ale trener Barcelony zabronił jakichkolwiek uwag na temat pokonanego rywala i tytułu mistrza Hiszpanii. Miał rację, Barca walczyła o niego do ostatniej kolejki. Pique jedzie na mundial marząc, jak cała Hiszpania o czymś wielkim. Do tego potrzebny jest kolejny skok równy temu, którego dokonał między Old Trafford i Camp Nou. Guardiola musi być dumny z tego "transferu", w kilku innych przypadkach intuicja go zawiodła. Ukrainiec Dmytro Czyhryński kosztował pięć razy tyle, a w rok nie zrobił zauważalnych postępów. Ostatnio publicznie głos zabrał menedżer Zlatana Ibrahimovica zalecając trenerowi Barcelony wizytę u psychiatry skoro latem wydał na Szweda 75 mln euro, by w końcówce sezonu robić z niego rezerwowego. Pepa krytykował ostro także sprowadzony z Arsenalu Białorusin Aleksander Hleb, któremu pobyt na Camp Nou złamał karierę. Przegrywający pojedynek z Sergio Busquetsem Yaya Toure oskarża Guardiolę o faworyzowanie swoich. To dowód jak trener Barcy odmienił myślenie w klubie. Następcy Pique nie będą szukać przez Anglię drogi do domu. Porozmawiaj o artykule z Darkiem Wołowskim