Będzie to tekst o tym, jak piłkarza wszech czasów owładnęła mania przeistoczenia się w trenera wszech czasów. Z góry przepraszam, że ludzkim umysłem próbuję pojąć dzieło istoty nadprzyrodzonej. Innego wyjścia jednak nie mam. Co innego dziennikarze z Argentyny. Sami wynieśli Maradonę na ołtarze, a teraz bałwochwalczo próbują go strącić na ziemię. Niech się więc nie dziwią wulgarnym słowom i obscenicznym gestom, którymi odpowiedział Diego, gdy z wielkim trudem, ale jednak jego drużyna awansowała na mundial w RPA. FIFA ukarała Maradonę grzywną i dwoma miesiącami dyskwalifikacji. Przez 60 dni nie mógł nawet dzwonić do piłkarzy reprezentacji, być może dlatego sprawdził dotąd tylko 101 piłkarzy, a nie 123 na przykład. Dziwne powołania Powołania Maradony to pasjonująca historia. Na czwartkowy sparing z Jamajką wybrał sobie czterech graczy Estudiantes La Plata, bo nie zauważył, że dzień wcześniej grają w Copa Libertadores. Postawił też na Juana Pablo Pereyrę, bo przeoczył, że piłkarz złamał nos, albo na Claudio Bielera, który dawno ogłosił, że chce grać dla Ekwadoru. Jonas Gutierrez z drugoligowego Newcastle tak zachwycił Maradonę, że jest niemal pewny wyjazdu na mundial. Diego nie zapomniał też o sławnych graczach jak Aimar, Zanetti, czy Veron, którzy jeszcze 10 listopada 2001 roku na La Bombonera zagrali w meczu pożegnalnym piłkarza wszech czasów. Ale szczególną słabość ma do 37-latków: z Arielem Ortegą grał jeszcze na mundialu w USA, a z Estebana Fuentesa zrobił najstarszego debiutanta w reprezentacji Argentyny. Dał też szansę zawodnikowi osobliwemu, jakim jest Martin Palermo dzierżący dwa rekordy Guinessa: dziesięć lat temu zmarnował w meczu z Kolumbią trzy rzuty karne, a niedawno z odległości 38,9 m zdobył bramkę głową. W sumie żaden piłkarz w Argentynie nie może się czuć pominięty, tylko drużyny wciąż nie ma. Pod koniec grudnia przegrała 2-4 z reprezentacją Katalonii. Zmęczony jak sam Bóg po stworzeniu świata, Diego stwierdził niedawno: "Pewni wyjazdu na mundial mogą być tylko Messi, Mascherano i Veron". A więc zacięta walka o 20 miejsc w ekipie na RPA będzie się toczyć do samego wylotu. Ta trzyosobowa wyliczanka to wotum zaufania wobec Lionela Messiego. Najlepszy piłkarz świata w Barcelonie, w kadrze Argentyny - z niezrozumiałych względów - zmienia się w przeciętniaka. Dziennikarze krytykują Maradonę, że ustawia Messiego za daleko od bramki, Diego winy nie bierze na siebie, raczej gotów jest obarczać nią zawodnika. "Powiedziałem mu prosto z mostu, że choć ma Złotą Piłkę, u mnie musi harować jak wszyscy inni". Niby każde dziecko jest w stanie wymienić nazwiska argentyńskich piłkarzy powszechnie uznawanych za dobrych, lub wybitnych. Napastnik Higuain i stoper Garay są już podporą Realu Madryt. W Interze Mediolan wciąż dobrze spisuje się Zanetti, bardzo dobrze Cambiasso, Diego Milito przyćmiewa skutecznością Samuela Eto'o, a Walter Samuel jest graczem niezastąpionym. W Barcelonie gra Messi, a po 1,5 roku gehenny z kontuzją, wraca Gabriel Milito. Jest Tevez w Manchesterze City, którego można nakłonić do powrotu, Mascherano w Liverpoolu, Aguero w Atletico. Może formę odzyska Maxi Rodriguez? Rzecz jasna o kilku z nich Maradona pamięta. Cykliczne rozstania z logiką Powtarzające się cyklicznie rozstania z logiką były od dawna cechą Maradony. Zawsze twierdził, że piłka nie powinna się babrać w polityce, tymczasem sam brnął w nią bez zahamowań. Kiedy wytatuował sobie portret Ernesto Che Guevary wyjaśnił, że to tylko po to, by dwóch największych Argentyńczyków spotkało się wreszcie w jednym ciele. Ma też tatuaż innego idola Fidela Castro, jego przyjaciółmi są lewicowi szefowie Boliwii i Wenezueli (Evo Morales i Hugo Chavez), prezydenta USA George Busha nazywał "ludzkim śmieciem", atakował Jana Pawła II za przepych w Watykanie, a jednak kilka lat temu w wyborach prezydenckich w Argentynie popierał kandydata skrajnej prawicy Carlosa Menema. Bóg ma widać swoją logikę i nam śmiertelnikom nic do tego. Ta logika dotyczyła nie tylko sympatii politycznych. Kiedy FIFA postanowiła zakazać organizowania oficjalnych meczów na zbyt dużej wysokości, Maradona pojechał do Boliwii, by wesprzeć w protestach Evo Moralesa. Pech chciał, że kilkanaście miesięcy później przybył do La Paz ze swoją drużyną na mecz eliminacji MŚ 2010. Na wysokości 3680 m nad poziomem morza Argentyńczycy doznali najcięższej porażki od 51 lat (1-6). "Każdy stracony gol, był jak sztylet wbity w moje serce" - wyznał Maradona. Chcieli dymisji jeszcze przed MŚ Przed hitowym meczem z Brazylią naciskał na federację, by przeniosła go do Rosario, gdzie publiczność wywrze największą presję na odwiecznego rywala. Presji nie wytrzymali jednak jego piłkarze przegrywając gładko 1-3. Najbardziej krewcy krytycy Maradony żądają jego dymisji jeszcze przed mundialem. Rozsądniejszy jest głos Cesara Luisa Menottiego, który powiedział, że czas na zastanowienie się, czy Diego nadaje się na selekcjonera, był w październiku 2008 roku, kiedy do dymisji podawał się Alfio Basile. Minęło wtedy zaledwie półtora roku od chwili, gdy Maradona opuścił kliniki odwykowe i psychiatryczne, gdzie leczył się z uzależnienia od alkoholu. Była to dla świata sprawa w zasadzie nowa, zawsze na pierwszym planie był przecież problem narkotyków. Wcześniej Diego przebył też ciężką operację żołądka, która pozwoliła mu schudnąć o 50 kg. Jako trener nigdy na poważnie nie miał okazji pracować, dwa epizody w słabych drużynach skończyły się porażką, a mimo to, wierząc w nadludzką moc Maradony, Argentyńczycy powierzyli mu kadrę. I choć praca ich selekcjonera przypomina zjazd na rowerze bez kierownicy z Everestu, nie pozostaje nic innego, tylko czekać. Wkładanie kija w szprychy, może tylko przyspieszyć katastrofę. TAK NA BOISKU CZAROWAŁ "BOSKI DIEGO": Chciał iść na wojnę o Malwiny! Pamiętam te gorące dni od 26 marca do 20 czerwca 1982 roku, gdy rządząca Argentyną junta wojskowa, by odwrócić uwagę od kryzysu gospodarczego, zaatakowała wyspy Falklandy, nazywane przez Argentyńczyków Malwinami. Śmierć w wojnie z Wielką Brytanią poniosło ponad 900 ludzi, z czego znacznie mniej, bo 258 żołnierzy brytyjskich. 22-letni Diego Maradona ogłosił wtedy, że jako pierwszy złapie za broń i zgłosi się do wojska. Jego rodakom wystarczyło jednak, że cztery lata później, w ćwierćfinale meksykańskiego Mundialu dokonał zemsty na boisku. Piłkarska egzekucja na Anglikach została dokonana rękami Diego, i to w sensie zupełnie dosłownym. Pierwszą bramkę zdobył strzałem ręką komentując to później najsłynniejszym zdaniem w historii piłki. Tak powstała legenda "Ręki Boga", która zaowocowała powołaniem kościoła Maradony (Iglesia Maradoniana). Jej wyznawcy uczą nas, że bogu trzeba wierzyć, zamiast z nim dyskutować. DYSKUTUJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM NA JEGO BLOGU