Mistrzostwa świata w Champery przyniosły nam dwa srebrne medale, Mai Włoszczowskiej i młodzieżowca Marka Konwy. Jaka jest pana generalna ocena tej imprezy? Marek Galiński: Generalnie to były mistrzostwa pod dużą presją. W powietrzu wisiała sprawa trenera Andrzeja Piątka, którego zastąpiłem. Najważniejszy oczywiście był start Majki. Takiej kontroli nad wyścigiem chyba nigdy nie miała i gdyby nie defekt, zdobyłaby złoto. Jestem o tym przekonany. Miała niesamowitą przewagę nad rywalkami. Zresztą widać to po czasach. Straciła na defekcie koła przynajmniej półtorej minuty, a na mecie przegrała z Catharine Pendrel tylko o 28 sekund. Warto podkreślić, że egzamin zdała cała ekipa. Świetnie spisali się mechanicy, którzy sprawnie wymienili Majce koło, a wcześniej w wyścigu młodzieżowców - sztycę z siodłem Markowi Konwie. Mimo że prześladował nas pech, wszystko dobrze się poukładało. W innych konkurencjach nie było już tak dobrze. - W wyścigu drużynowym była realna szansa powalczyć o miejsca 3-5. Po pierwszej zmianie Marek Konwa jechał na czwartym miejscu. I znów pech - przebite koło Kornela Osickiego i było pozamiatane. Występ juniorek trzeba ocenić bardzo dobrze. Monika Żur zajęła ósme miejsce, mimo że startowała z 26. i mimo że od drugiej rundy jechała z pękniętą ramą. To jest talent, w który trzeba inwestować. Mamy jednego zdolnego juniora, choć de facto nie mamy, bo za rok będzie młodzieżowcem. To Bartłomiej Wawak. Mógł być w pierwszej dziesiątce, gdyby nie pęknięty łańcuch. Znowu pech. Czy nie za dużo tego pecha? - Zdarza się, że łańcuch pęknie, to jest nie do przewidzenia. Nie powinno się to stać. Łańcuch sprawdzaliśmy przed zawodami. Był w porządku, naciąg też. Co do młodzieżowców - Marek Konwa to talent, jakich mało, ściga się na co dzień w holenderskiej grupie Milka Trek i przynajmniej do olimpiady w Londynie pozostanie przy kolarstwie górskim. Potem być może przejdzie na szosę. Piotr Brzózka, wicemistrz świata juniorów z 2007 roku, zajął 18. miejsce, ale stać go na dużo więcej. Może robić takie wyniki jak Marek. W kategorii do lat 23 dziewczyn Paula Gorycka ma niesamowite parametry wydolnościowe, prawdziwy dar od Boga, ale i bardzo duże braki techniczne. Na takiej technicznej trasie, jak tu w Champery, nie miała szans. Musi dużo pracować. Technikę da się wyćwiczyć. Dwa dni przed zawodami miała biegunkę, cały wtorek miała wycięty z życiorysu. Była osłabiona, no i wyszedł wyścig bez żadnej walki. A konkretnie czego brakuje Pauli? - Oswajanie się z prędkością, przełamanie barier psychicznych i umiejętność pokonywania elementów technicznych na trasie, kamieni, korzeni, żeby jechać płynnie. Jeśli chodzi o zawodniczki elity, to o Mai już powiedziałem. Ania Szafraniec - kurde, kolejny pech, złamany obojczyk na treningu. Szkoda, bo spokojnie mogłaby powalczyć o pierwszą dziesiątkę. O jej wysokiej formie fizycznej świadczyły badania, a poza tym jest świetna technicznie. To nazwisko każdy zna. Z kolei Ola Dawidowicz, Kasia Solus-Miśkowicz, Madzia Sadłecka od mistrzostw Europy na Słowacji zrobiły co najmniej dwa kroki do przodu. A pana wczorajszy start? 38. miejsce. - Ja to jestem inwalida (śmiech). Przyjechałem na mistrzostwa z pękniętymi żebrami. Gdy okazało się, że Maja nie chce już trenować z Andrzejem Piątkiem i że pan ma go zastąpić, minister Półgrabski zaznaczył, że nowy trener Włoszczowskiej musi całkowicie się poświęcić jej przygotowaniom do igrzysk i że nie wyobraża sobie, by łączył te obowiązki ze startami. Co pan na to? - Rozumiem stanowisko ministerstwa sportu, które przekazuje znaczne środki na przygotowania Mai. Jestem trenerem kadry decyzją zarządu PZKol., wykonuję swoje obowiązki najlepiej jak potrafię, niczego nie zaniedbuję. Owszem, wciąż się ścigam, ale dzięki temu mam swój bagaż doświadczeń i mogę Majce pomóc radą. W Champery zrobiłem coś więcej niż zwykły trener. Startując, zdobywam punkty dla Polski do rankingu UCI, by dwóch naszych kolarzy mogło pojechać na igrzyskach w Londynie. Musimy zająć w tym rankingu, w maju przyszłego roku, co najmniej 13. miejsce. Teraz powinniśmy być w tej trzynastce, być może na 12. miejscu. Uważam, że generalnie stanęliśmy na wysokości zadania. Majka zrobiła to, co miała zrobić - zdobyła medal. To jest najważniejsze. Ile w sukcesie Mai jest zasługi Andrzeja Piątka, który ją szkolił przez 11 lat, a ile pana? - Andrzej wprowadził Majkę na najwyższy poziom. Majka jest ukształtowaną zawodniczką. To niewątpliwie jest zasługa Andrzeja. Z drugiej strony - Majka potrzebowała zmiany, a po zmianie trenera cały ten szum medialny nam nie sprzyjał. Odczuwaliśmy ogromną presję. Mimo to Majka była przygotowana tak, jak chyba nigdy wcześniej. Była mocniejsza niż przed rokiem w Kanadzie, gdzie wygrała wyścig o mistrzostwo świata niewielką różnicą (dokładnie 48 sekund - przyp. red). Majka mówi, że wciąż się ode mnie uczy czegoś nowego. To dobrze. Jeśli zawodniczka się nie rozwija, musi zmienić środowisko, aby się rozwijać dalej. Jak stoisz w miejscu, to tak naprawdę się cofasz. I Majka jest tego klasycznym przypadkiem. Media wciąż wałkują temat, dlaczego Majka zakończyła współpracę z Andrzejem. Każdy jest ciekawy, dlaczego. Ja nie chcę się do tego mieszać. Poproszono mnie o pomoc, więc pomagam. A tamto to jest sprawa między nimi. Paula Gorycka po swoim wyścigu, bardzo nieudanym, powiedziała, że chce wrócić do Andrzeja Piątka? Jak pan się do tego odniesie? - Jestem trenerem kadry narodowej. To, z kim chce trenować Paula, to jej sprawa. Moim zdaniem nie powinna tak się wypowiadać na mistrzostwach świata, bo sama sobie robi krzywdę. Powinna usiąść ze sponsorami, z władzami klubu (CCC Polkowice - przyp. red) i wszystko wyjaśnić. Co do jej wypowiedzi, że nie była odpowiednio przygotowana, nie czuła roweru, to mogę stwierdzić, że zrobiłem, co mogłem. Paula ma takie braki w wyszkoleniu technicznym, których nie da się wyeliminować tuż przed mistrzostwami świata. Potrzebna jest długa, mozolna praca. Prawda jest taka, że w Champery miałem pod swoją pieczą całą grupę zawodników i dla mnie najważniejsza była Majka, której poświęciłem najwięcej czasu. Z każdą z pozostałych dziewczyn należałoby pojechać na indywidualny trening. Jak jedzie jedna za drugą, to te kolejne już się nie uczą. W Champery mieliśmy tylko kilka dni na treningi, organizatorzy udostępnili trasę w poniedziałek. Wcześniej była zamknięta. Dwa dni Paula miała wycięte - w poniedziałek na treningu się przewróciła i powiedziała, że ją boli noga, ta sama, którą złamała w RPA. Nie chciałem jej forsować, by nie zrobić jej krzywdy. Z kolei we wtorek miała biegunkę. To się odbiło na wyniku. Ale podkreślam: Paula jest materiałem na kolejną gwiazdę. Ja jestem do jej dyspozycji. Jeśli zechce ze mną trenować, to jej pomogę. Musi sama zadecydować.