Na koniec ubiegłego sezonu para numer cztery w rankingu ATP "Doubles Race", a teraz - osiem. Czy jesteście rozczarowani? Mariusz Fyrstenberg: - Czwartą pozycję dała nam dobra końcówka sezonu i półfinał turnieju masters, ale w Wielkim Szlemie szło nam słabo. W tym roku mieliśmy pierwszy wielkoszlemowy finał. Chyba w ciemno jednak wziąłbym ten rok, bo udany występ w US Open to było coś, czego nam brakowało i może otworzyć nam szansę na jeszcze lepsze wyniki w przyszłym roku. W tym sezonie wygraliśmy mniej meczów, niż w poprzednim, jesteśmy niżej w rankingu, ale uważam, że i tak jest lepszy, niż poprzedni. Sukcesy w Wielkim Szlemie to zastrzyk punktów, wysoki ranking i prawo gry w turnieju masters. Marcin Matkowski: - Tak, ale my w mastersie jesteśmy już po raz piąty. Owszem, miło byłoby dojść tu do finału, albo wygrać; jednak to nie to samo co zwycięstwo w Wielkim Szlemie, w którym chcielibyśmy regularnie być co najmniej w półfinałach. Jeśli będziemy grać zawsze na swoim dobrym poziomie, to w którymś momencie pojawi się zwycięstwo. MF: - Masters nie jest naszym priorytetem, lecz zwycięstwo w Wielkim Szlemie. Najszybciej nam się to udać może w Australian Open, albo w US Open. Nie liczymy natomiast w tym względzie na Wimbledon. MM: - No tak, to chyba niewykonalne, biorąc pod uwagę, że w Wimbledonie nie udało nam się dotychczas przejść drugiej rundy. Jakoś tak się składa, że trawa wciąż potrafi nas zaskakiwać. Ale turniej olimpijski w Londynie będzie w przyszłym roku właśnie na trawie w Wimbledonie... MM: - Igrzyska są specyficzne, bo gra tam wiele par skojarzonych tylko na ten jeden start. Liczymy, że trafimy w pierwszych dwóch rundach na słabszych rywali. Kiedy się wygra dwa mecze i dojdzie do ćwierćfinału to już można zacząć o czymkolwiek myśleć. Z drugiej strony jest ryzyko, że się wylosuje parę z dwoma świetnymi singlistami, którzy dobrze się czują na trawie. Ostatnio w Pekinie zwyciężył nie jeden z silnych debli, lecz Szwajcarzy Roger Federer i Stanislas Wawrinka. Zresztą na olimpiadzie rzadko wygrywają faworyci. Choćby wcześniej w Atenach - Chilijczycy Nicolas Massu i Fernando Gonzalez. MF: - My pewnie nie będziemy faworytami, więc to dobrze dla nas. Gdyby tylko nie ta trawa. Cóż, powinniśmy chyba w nocy zalać betonem... MM: - Igrzyska są dla nas bardzo ważne, ale po drodze mamy trzy starty w Wielkim Szlemie i dopiero po nich będziemy myśleć o olimpiadzie. Minus jest taki, że między Wimbledonem a igrzyskami nie ma żadnego turnieju na trawie w Europie, tylko na kortach ziemnych. Na razie nie mamy jeszcze szczegółowych planów na ten okres. Jeśli będziemy mieli mało spotkań, to może zagramy gdzieś pomiędzy. Natomiast jeśli będą dobre wyniki, to możliwe, że odpuścimy i więcej potrenujemy na trawie. Koniec tego roku przyniesie chyba spore zmiany w życiu prywatnym? MM: - Tak, koło 28 grudnia ma mi się urodzić córeczka. Jestem z moją narzeczoną Kasią bardzo podekscytowany tym faktem, bo to nasze pierwsze dziecko. Jak będzie wyglądało pogodzenie rodziny z dalszą karierą? MM: - Na pewno przed wyjazdem do Australii pobędę z nimi trochę, a potem będziemy wszystko jakoś dogrywać. Być może będziemy wszyscy razem jeździć na niektóre turnieje, ale na pewno nie na samym początku. MF: - Ja powiem tylko, że wielu zawodników ma rodziny i podróżuje z nimi, szczególnie debliści, bo są starsi. Dlatego Marcin zawsze będzie mógł obserwować kolegów. Choćby Daniel Nestor i Nenad Zimonjic rok po zostaniu ojcami wygrali dwa turnieje w Wielkim Szlemie, więc to nie jest problem. MM: - W razie czego będę mógł zostawiać dziecko pod opieką wujka Mariusza... ...albo namówić partnera by został ojcem? MM: - Partnera, no i jego żonę. W sumie nie wiadomo kogo bardziej. W Londynie rozmawiał Tomasz Dobiecki