Kibice United wpadli w histerię, gdy dwa miesiące temu do mediów przedostała się informacja o tym, że prowadzony przez amerykańską rodzinę Glazerów Manchester jest najbardziej zadłużonym klubem świata. Nie chodziło o szokującą kwotę 716 mln funtów, ale plotki, że konsekwencją będzie strata Rooneya, ośrodka treningowego w Carrington, a może i stadionu Old Trafford. Choć większość faktów przewalało się głównie przez prasę brukową, ludzie w Manchesterze potraktowali je bardzo poważnie. Jestem daleki od tego, by lekceważyć ich oburzenie na Glazerów, którzy kwotą wydaną na zakup klubu obciążyli jego kasę. Chcę raczej pokazać paradoks wielkiego piłkarskiego biznesu, w którym zarządzany przez Amerykanów Manchester może uchodzić za wzór efektywności. Od 2004 roku United wydał na transfery zaledwie 230 mln euro, z czego niemal połowę odzyskał tego lata ze sprzedaży Cristiano Ronaldo. W tym czasie raz wygrał Champions League (2008), raz był w finale (2009), raz w półfinale (2007) - wszystko to osiągnął w ostatnich trzech sezonach powstając jak Feniks z popiołów po trzech latach porażek. W 2006 roku United sięgnął w Champions League dna zajmując czwarte miejsce w grupie w rywalizacji z takimi szarakami jak Lille, Benfica i prowadzony przez Manuela Pellegriniego Villarreal. Pozycja Aleksa Fergusona nawet wtedy nie była jednak zagrożona. Szkot przyszedł do Manchesteru, kiedy Real Madryt prowadził jeszcze Leo Beenhakker i panuje w nim przez 24 lata podczas których "Królewscy" zdążyli zmienić trenera 23 razy (kilku z nich zatrudniając potem jeszcze raz). Nie stawiam Manchesteru za wzór wyłącznie dlatego, że akurat dziś, na przekór długom, w wielkim stylu awansował do ćwierćfinału Champions League. Pobity przez niego i pogrążony w kryzysie Milan, może być kolejnym przykładem efektywności wielkiej firmy. W zarządzani Włochami premier Silvio Berluscomi okazał się kilka razy mniej skuteczny niż w prowadzeniu klubu. Przez ostatnie sześć lat Milan wydał na transfery zaledwie 200 mln euro. Co prawda drużynę miał wtedy gotową, bo w 2003 roku wywalczyła Puchar Europy, ale potrafiła powtórzyć sukces w 2007 roku, w 2005 była w finale, w 2006 w półfinale. Kryzys nastąpił dopiero niedawno, kiedy pozycję Serie A zajęła Priemer League, a pozycję Milanu Manchester. Niezłym przykładem są także inne potęgi jak Barcelona i Liverpool, które w ostatnich sześciu latach wydały na transfery odpowiednio 400 i 360 mln euro, ale do finału Champions League dotarły w tym czasie po dwa razy (Barca wygrała go w 2006 i 2009, Liverpool w 2005, w 2007 przegrał z Milanem). Klub z Katalonii przeżywał w 2004 roku ciężki kryzys, by właściwie w mgnieniu oka zmienić się w wizytówkę hiszpańskiej piłki, a w ostatnim roku w najjaśniejszą gwiazdę w Europie i na świecie (sześć trofeów). Wzlotów nie miał tylko Real Madryt, który na transfery przeznaczył bajońską sumę 800 mln euro! W ostatnich sześciu latach najbardziej utytułowany klub Europy wywalczył zaledwie trzy z 20 tytułów możliwych do zdobycia (wszystkie krajowe). W tym czasie najdroższa drużyna przebrnęła zaledwie trzy rundy rozgrywane systemem mecz i rewanż - w Pucharze Króla z Écija i Alicante oraz w Superpucharze Hiszpanii z Valencią. Wszystkie inne przegrała, w tym niedawno z III-ligowym Alcorcon. W tym kontekście ostatnia, traumatyczna porażka z Lyonem wygląda zupełnie logicznie. Stolica Hiszpanii stała się miejscem, gdzie pieniądze garściami wyrzuca się w błoto. Tymczasem, w odróżnieniu od Manchesteru, kibice z Santiago Bernabeu kochają swojego prezesa. Jest niczym Święty Mikołaj, który przywozi im w prezencie piłkarzy jakich chcą. Tylko drużyny nie ma. POROZMAWIAJ O ARTYKULE Z DARKIEM WOŁOWSKIM