Mocno się zmieniło pani życie po zdobyciu brązowego medalu na igrzyskach? Magdalena Fularczyk-Kozłowska: Najważniejszą rzeczą dla mnie była zmiana stanu cywilnego. Poza tym, do czasu wznowienia treningów po igrzyskach byłam dość zajętą osobą. Miałam dużo spotkań w szkołach, uczestniczyłam w oficjalnych otwarciach różnych imprez. Ale to było takie pięć minut wioślarstwa i w sumie też moje zasłużone pięć minut. Korzystałam z tego jak mogłam. Teraz mogę powiedzieć, że czuję się spełnionym sportowcem. Po igrzyskach stała się pani bardziej rozpoznawalną osobą? - Na pewno. Myślę, że wpływ na to miała cała otoczka i sytuacja w jaki sposób zdobyłyśmy medal. Ludzie zapamiętali, jak na wózku wieziono mnie na dekorację. Jest to miłe, bo przez wiele miesięcy odbierałam dużo dowodów sympatii, nawet w przypadkowych miejscach. Pytano mnie jeszcze jakiś czas po igrzyskach, czy już doszłam do siebie... Zawsze jednak powtarzam, że po względem popularności wioślarze nigdy n ie będą lekkoatletami, siatkarzami, o piłkarzach już nie wspominając. Koleżanka z "brązowej" osady dwójki podwójnej Julia Michalska spodziewa się dziecka. W tej sytuacji w jakiej osadzie będzie pani startować w tym roku? - Szukamy osady, która będzie najszybsza - niezależnie od tego czy to będzie czwórka, czy dwójka. O tym zadecyduje trener Marcin Witkowski. Ja ze swojej strony dam z siebie 100 procent, bez względu na to, w jakiej osadzie przyjdzie mi rywalizować. Sercem jestem przy dwójce - ja się na niej wychowałam i świetnie ją znam. Pod nieobecność Michalskiej, to pani jest liderką kobiecej reprezentacji wioseł krótkich, takim nieoficjalnym jej kapitanem. - Osobiście nie czuję się liderką grupy, staram się skupiać na własnej pracy. Na pewno ciąży na mnie jakaś odpowiedzialność, bo stażem i doświadczeniem jest gdzieś trochę wyżej niż pozostałe koleżanki. Dlatego jeśli ktoś zechce ze mną pracować lub będzie szukać wsparcia, zawsze na mnie może liczyć. Z Michalską spędziła pani mnóstwo czasu na zawodach czy zgrupowaniach. Nie brakuje jej pani czasem? - Z Julią łatwiej nam było walczyć o coś razem. Wiedziałyśmy, że mamy wspólny cel i jedna za drugą szła w ciemno. Owszem, zdarzały nam się konflikty, ale to nie było istotne. Czasami brakuje mi jej wsparcia - były momenty, że chciałam coś zmienić i wiem, że ona by mi w tym pomogła. Po igrzyskach nie myślała pani, by kolejny sezon potraktować bardziej ulgowo? - W Polsce większość sportowców nie może sobie pozwolić na odpuszczenie sezonu czy jakiejś ważnej imprezy. U nas może nie żyje się od pierwszego do pierwszego, ale od mistrzostw do mistrzostw. Dobry wynik sprawia, że można otrzymać stypendium. Mnie osobiście nie do końca było łatwo zebrać się po igrzyskach. Sport jest jednak moją pasją, kocham to co robię i nie czuję się jeszcze wypalona, by robić sobie przerwę. W miniony weekend startowała pani w regatach otwarcia sezonu i dwukrotnie pewnie wygrała na jedynce, a także w dwójce podwójnej z Natalią Madaj. To oznacza, że dyspozycja u progu sezonu jest już dobra? - Forma jest obiecująca, ale te zwycięstwa miały znaczenie jedynie dla mnie samej. Że to, co robię i cała moja ciężka praca ma sens. Jaki cel przyświeca pani przed nowym sezonem? - Imprezą numer jeden są mistrzostwa świata w Korei Południowej, ale na razie o nich nie myślimy. Przed nami mistrzostwa Europy, które na przełomie maja i czerwca odbędą się w Sewilli. Myślę, że ta impreza odpowie nam na pytanie czy osada, którą stworzyliśmy, rokuje szanse na medal na mistrzostwach świata. Może to zabrzmi nieskromnie, ale mnie już sam udział w finale nie satysfakcjonuje. Ja celuję przede wszystkim w medale i na tym mi najbardziej zależy. Rozmawiał: Marcin Pawlicki