"To nie piłkarze na murawie, ani Polski Związek Piłki Nożnej decydowali o spadkach. Takie postanowienia zapadały w Zielonejgórze lub restauracji Borowianka we Wronkach. O wszystkim decydował Ryszard F." - powiedział w mowie oskarżycielskiej prokurator Robert Tomankiewicz podczas procesu w tzw. aferze Arki Gdynia. Prokurator jako główny dowód winy "Fryzjera" przedstawił bilingi rozmów telefonicznych z jego kilku telefonów komórkowych i ustawicznie zmienianych kart pre-paidowych. W latach 2003-05 F. rozmawiał z 2545 osobami, wykonując 70408 połączeń. Ryszarda F. obciążały także zeznania arbitrów i działaczy przytoczone przez Tomankiewicza - informują dziennikarze "Faktu" Szokujące są również zeznania sędziów działających w porozumieniu, lub na zlecenie "Fryzjera". "Gdy dzwonił do ciebie Fryzjer, wiedziałeś, że musisz wydrukować mecz. W przeciwnym wypadku mogłeś zapomnieć o swoim awansie. On wpływał nawet na liniowych. Miał wpływ na 80 procent sędziów i obserwatorów" - zeznawał poznański arbiter Zbigniew R. Już po pierwszych zatrzymaniach Ryszard F. straszył tego sędziego, że jeśli powie coś o Arce, to mafia go zabije. Sam Ryszard F. zarzutami się nie przejmuje. Można ulec wrażeniu, że śmieje się w oczy prokuratorom i sędziom. "Bilingi to nie są żadne dowody. Czemu nie mówią o moich innych rozmowach? Czemu nie przedstawią nagrań z mojego domu? Przecież założyli mi podsłuch?" - przekonywał Ryszard F. Jeszcze dalej w ironii posunął się komentując słowa byłego prezesa Arki, Jacka M., który przyznał, że bał się "Fryzjera". "Może jeszcze zgwałciłem mu żonę albo do niego strzelałem?" - kpił w żywe oczy.