Pierwszy w historii Namibii sportowiec na podium olimpijskim (1992 i 1996), obecnie członek Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl) oraz Rady IAAF, miał według francuskich dziennikarzy przyjąć prawie 300 tysięcy dolarów w zamian za oddanie głosu na Rio de Janeiro w procesie przyznawania praw gospodarza igrzysk 2014. W ubiegłym tygodniu francuska gazeta "Le Monde" poinformowała, że w dniu wyboru na konto firmy Fredericksa na Seszelach wpłynęła płatność w wysokości 299 300 dolarów. 49-letni działacz zaprzecza tym zarzutom, ale zrezygnował z dalszej pracy w organie IAAF, który nadzoruje walkę Rosji z dopingiem. Decyzję Namibijczyk podjął wspólnie z prezydentem IAAF Brytyjczykiem Sebastianem Coe. - Zdecydowałem się ustąpić, aby nikt nie wykorzystał zarzutów "Le Monde" wobec mnie, żeby podważyć wiarygodność grupy badającej sprawę dopingu. Ważne, aby była postrzegana jako niezależna i sprawiedliwa, nieulegająca zewnętrznym wpływom - powiedział Fredericks, cytowany w oświadczeniu wydanym przez IAAF. Jego miejsce zajął były skoczek wzwyż, szef Komisji Zawodniczej IAAF Słoweniec Rozle Prezelj. Rzecznik prasowy MKOl Mark Adams zapewnił, że Komitet nie stracił zaufania do Fredericksa. - Wierzymy, że wykorzysta wszystkie możliwe sposoby, aby udowodnić swoją niewinność wobec oskarżeń "Le Monde". Już skontaktował się z Komisją Etyki, aby wyjaśnić sytuację - powiedział. Sam Fredericks tłumaczy, że podejrzany przelew pochodził od Papy Massaty Diacka, syna byłego szefa IAAF Lamine Diacka - obaj są również podejrzani o korupcję i tuszowanie pozytywnych wyników testów antydopingowych. Pieniądze przekazane Namibijczykowi miały być przeznaczone "na działania marketingowe promujące lekkoatletykę". "Le Monde" dotarło także do przelewu na konto Papy Massaty Diacka, dokonanego przez brazylijską firmę trzy dni przed wyborem gospodarza igrzysk 2014. Kandydatura Rio otrzymała wówczas 66 głosów, a Madryt poparło 32 działaczy.