Po zwycięstwie nad UCLA 76:66, taką okazję będą mieli koszykarze Florida Gators, którzy w finale zmierzą się z zespołem, który zakończył sezon zasadniczy z numerem 1 - Ohio State University. W pierwszym meczu decydującym o wejściu do poniedziałkowego finału, Buckeyes wygrali z Georgetown Hoyas 67:60 - dla zespołu z Ohio jest to pierwsza okazji gry o najwyższe trofeum w uniwersyteckiej koszykówce od 1962 roku. Florida - UCLA 76:66 Mecz tych zespołów od początku przypominał ubiegłoroczny finał, w którym Gators szybko objęli wysokie prowadzenie i już do końca spotkania kontrolowali przebieg tego, co dzieje się na parkiecie. Wtedy wygrali różnicą aż 27 punktów, teraz dziesięciu, ale i tak w sobotę w Atlancie ani przez chwile drużyna Billy Donovana nie była zagrożona. W roli głównej występował tym razem Corey Brewer (19 pkt), którego celne rzuty za trzy punkty szybko dały Florydzie dziesięciopunktowe prowadzenie - 26:16. Podobnie jednak jak w ubiegłorocznym finale, podstawową siłą Gaotors była gra w obronie. W dwóch kolejnych akcjach UCLA, najpierw rzut Alfreda Aboy'a został zablokowany przez doskonale grającego od początku turnieju Al'a Horforda, a kilkadziesiąt sekund później taki sam los spotkał próbę zdobycia punktów Richarda Mbaha, który był co prawda w stanie ominąć ręce Joakima Noaha, ale i tak został zablokowany przez Brewera. Dzięki znakomitej grze Horforda, który zakończył mecz z dorobkiem 17 zbiórek, Floryda wygrała walkę pod tablicami 43-36, a Noah, uznawany za najlepszego gracza Gators, zakończył mecz tylko z ośmioma punktami, ale za to dołożył do zwycięstwa 11 zbiórek i cztery zablokowane rzuty. - W naszej drużynie nigdy nie chodziło o to, kto ile zdobędzie punktów, tylko czy wygramy czy przegramy. Taktyka się sprawdza - znowu jesteśmy w finale - skomentował zwycięstwo Brewer. W szatni UCLA było wiele płaczu i wzajemnych pretensji. Najwięcej miał ich do siebie samego bohater poprzedniego spotkania Arron Afflalo, który co prawda zdobył 17 punktów, ale trafiał dopiero wtedy, kiedy losy meczu były już dawno przesądzone. Ohio State - Georgetown 67:60 W tym meczu wszyscy czekali na pojedynek dwóch wielkich - Grega Odena i Roy'a Hibberta, ale zamiast podkoszowej wojny, kibice oglądali tych koszykarzy... siedzących na ławce rezerwowych po szybko zebranych przewinieniach osobistych. W głównej roli wystąpił natomiast - co dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem - grający dopiero pierwszy sezon uniwersyteckiej koszykówki rozgrywający Mike Conley Jr., potwierdzając, że jest najlepszym na tej pozycji graczem w Ameryce. Conley zakończył mecz z dorobkiem 15 punktów, sześciu asyst i pięciu zbiórek, zaś Oden, który grał ze względu na faule tylko 20 minut, dodał 13 punktów (wszystkie w drugiej połowie) i osiem zbiórek. Jego rywal pokazał się z jak najlepszej strony, dominując na parkiecie w sposób znacznie bardziej zdecydowany niż przewidywany na numer 1 czerwcowego NBA Draft Oden. Hibbert dał Georgetown 19 punktów i sześć zbiórek, a jego drużyna wyglądała na zagubioną, kiedy musiał odpoczywać na ławce. Nie miał takich kłopotów Conley, który potrafił prowadzić zespół, kiedy Oden leczył przez ponad dwa miesiące kontuzję, a Buckeyes i tak potrafili wygrywać. Problem Georgetown polegał też na tym, że Jeff Green, w zgodnej opinii ekspertów najlepszy gracz tego turnieju, oddał w całym meczu zaledwie pięć rzutów. Co z tego, że dodał do tego 12 zbiórek, skoro przez 17 minut pierwszej połowy i 14 minut drugiej odsłony nawet nie próbował trafić do kosza Buckeyes... Prowadzone przez Conley'a, kolegi z dzieciństwa Odena, Ohio State objęło prowadzenie 25:17 po dziesięciu minutach meczu, przegrywając w tym meczu tylko raz, kiedy Georgetown miało jednopunktowe prowadzenie (34:33). - Wiedzieliśmy od początku turnieju, że z meczu na mecz musimy grać lepiej - powiedział po spotkaniu Conley Jr. - Kiedy z boiska schodził Greg, było znacznie trudniej, ale dobra drużyna wie jak przetrzymać taki kryzys. Przemek Garczarczyk