To było prawdziwe święto rugby, jak przystało na finał trzeciej pod względem globalnego zainteresowania dyscypliny sportowej na świecie. Pojedynek obu reprezentacji miał dodatkowy smaczek, bo po raz ostatni RPA sięgnęło po puchar w 2007 roku, a w finale zmierzyło się z... Anglią. Nieznacznym faworytem sobotniej batalii byli notowani na pierwszym miejscu w światowym rankingu Brytyjczycy, którzy w półfinale rozegrali kapitalny mecz z Nową Zelandią, czyli najbardziej utytułowaną reprezentacją w rugby. Jak można było się spodziewać, w finale obie reprezentacje zaprezentowały tak wysoki poziom, z minimalną liczbą błędów, że bardzo długo o wyniku spotkania decydowały jedynie kopy z rzutów karnych. W tym elemencie sprawy w swoje ręce wzięło dwóch specjalistów, którzy ustawiali jajowatą piłkę na podstawce i posyłali piłkę między słupy. Na pierwsze punkty Handre Pollarda trzeba było czekać do 10. minuty, ale niedługo później w tym elemencie wyzwanie rzucił mu środkowy ataku Anglików Owen Farrell. Do sześćdziesiątej minuty obaj zawodnicy łącznie wykończyli dziesięć karnych, przy czym sześciokrotnie trafiał właśnie Pollard. Spotkanie bardzo długo było niezwykle zacięte, aż w końcu w 66. min kibice doczekali się pierwszego przyłożenia. Kibiców z Afryki uszczęśliwił lewoskrzydłowy Makazole Mapimpi, który wykończył błyskotliwe podanie nogą, wpadając na pole punktowe. Przez chwilę zrobiło się nerwowo, bo arbitrzy przy pomocy wideoweryfikacji jeszcze sprawdzali, czy w tej sytuacji nie doszło do żadnego błędu. Po chwili arbiter główny Jerome Garces podniósł rękę, a to oznaczało, że pięć "oczek" zostało zdobytych prawidłowo, a po chwili podwyższył niezawodny Pollard. "Springboks", jak mówi się na ekipę RPA, dostali wiatru w żagle i osiem minut później rozstrzygnęli wynik spotkania. Efektowny rajd z piłką zaprezentował prawy skrzydłowy Cheslin Kolbe, a Pollard ponownie nie zmarnował podwyższenia, ustalając wynik na 32-12 dla RPA. W piątkowym meczu o trzecie miejsce broniąca tytułu Nowa Zelandia pokonała w Tokio Walię 40:17. Art