Wojciech Górski, Interia: Za nami rok pełen sportowych emocji. Jak te 12 ostatnich miesięcy wyglądało z perspektywy dyrektora Polsatu Sport? Marian Kmita, dyrektor Polsatu Sport: - Przede wszystkim cały czas pracujemy w warunkach nienormalnych - popandemicznych, albo pandemicznych. Przesunęły się imprezy, mistrzostwa Europy, igrzyska olimpijskie. To postawiło przed nami szereg różnych nietypowych wyzwań, jak choćby turniej Ligi Narodów w siatkówce. We Włoszech, gdzie mieliśmy codziennie mecz reprezentacji Polski, nasze plany były weryfikowane. Nie miało to nic wspólnego z tym, co znaliśmy z poprzednich 20 lat pracy w Polsacie Sport, bo warunki były zupełnie inne. Zawsze wysyłaliśmy ekipy, pracowaliśmy w kraju rozgrywania imprezy, a teraz wiele rzeczy działo się z przekazu ze studiem z Warszawy, albo wręcz z komentatorem z dziupli. Wszystkie nasze historie w kategorii pracy w nadzwyczajnych warunkach oceniam dobrze. Uważam, że odzyskaliśmy wiele straconych pozycji pod względem oglądalności. Odrobiliśmy parę procent pod względem Polsatu Sport i Polsatu Sport News. Ten rok był znacznie lepszy. A co do naszych wyzwań? Fajnie udało nam się zrobić studio olimpijskie do igrzysk Tokio. To bardzo dobre doświadczenie, które będziemy starali się powtórzyć przy Studio Pekin. Można i skorzystać z dużej imprezy sportowej, dobrze ją skonsumować i pokazać polskich sportowców, nie mając praw do transmisji. Nieźle wyszedł nam także magazyn piłkarskiego Euro, choć był to mniej radosny okres, bo reprezentacja Polski dość szybko z nim się pożegnała. Zabrakło sportowego sukcesu. - Tak, Tokio było o wiele bardziej radosne. A my? Robimy swoje. Wróciły ligi, wróciły wielkie imprezy, wszystko jest okej. Poruszyliśmy już temat siatkarzy, z którymi wiązaliśmy spore nadzieje. Liczyliśmy na mistrzostwo Europy, skończyło się brązowym medalem. Jak wyglądała obsługa takiego turnieju w dobie pandemii? - Restrykcje oczywiście są, ale wiele zjawisk jest rutynowych. Obsługiwaliśmy imprezy tej rangi wielokrotnie. Turnieje zahaczały też o Polskę, więc mamy bardzo dużo doświadczenia. Przeszliśmy przez najbardziej monumentalny i radosny turniej, czyli mistrzostwa świata w 2014 roku. Nic nie jest więc dla nas teraz wielką niespodzianką. Natomiast nabraliśmy dystansu do sukcesów, ponieważ mamy już na koncie w Polsacie kilkanaście medali - i drużyny kobiet, i drużyny mężczyzn. Znamy już smak zwycięstwa. Byliśmy udziałowcami sukcesów, które przydarzają się od 2003 roku dość regularnie. I to na poziomie mistrzostw Europy, mistrzostw Świata, czy Pucharu Świata, więc dla nas to działania rutynowe. Mamy do nich dużo dystansu. Nie bolą nas porażki i nie wpadamy w euforię, gdy kolejny medal wisi na szyjach naszych siatkarzy czy siatkarek. Sukces ZAKSY troszkę osłodził nastroje? - Sukces ZAKSY smakował podwójnie, bo był niespodziewany. Wedle schematu z przeszłości ZAKSA powinna zatrzymać się na ćwierćfinale lub półfinale, a w wielkim stylu wygrała z rosyjskimi i włoskimi drużynami. Taki sukces smakował bardzo, lecz tak jak mówię - nie rozpatrujemy go w kategoriach osładzania czegoś. To następne trofeum w kolekcji. Jesteśmy bardzo spokojni. Siatkówka to jeden z najważniejszych towarów w naszym portfolio, ale mamy do niej zdrowy dystans. Tak zresztą wypracowaliśmy sobie relacje z działaczami PZPS-u i PLS-u, że to wszystko ma charakter współpracy strategicznej. Z PLS-em mamy umowę aż do 2028 roku. To bardzo długo. - Mamy bardzo stabilną relację. To wielkie święto, gdy ZAKSA zdobywa trofeum, bądź reprezentacja mężczyzn lub kobiet zdobywa medal dużej imprezy. Podobnie, gdy sukcesy świętują młodzieżowcy, juniorzy, czy kadeci. Ale to tylko jeden z etapów. Myślę, że od wspomnianych przeze mnie mistrzostw świata w 2014 roku czekamy na kolejne duże przedsięwzięcie. Może mistrzostwa świata kobiet, które czekają nas we wrześniu, będą czymś podobnym? Ich organizację będziemy współdzielić jednak z Holandią, zatem nie będzie to impreza jeden do jednego, jeśli chodzi o skalę i rozmach. Z całą pokorą i optymizmem do umiejętności naszych dziewcząt, obawiam się też, że mecz o mistrzostwo świata raczej nam nie grozi. Niedawno, bo w poniedziałek FIFA ogłosiła Roberta Lewandowskiego najlepszym zawodnikiem minionego roku. Gala FIFA The Best odbyła się online. Polsatowi razem z Przeglądem Sportowym udało się zaprosić naszych sportowców na galę rozdania nagród 87. Plebiscytu na Najlepszego Sportowca Polski 2021 Roku. Jak od kuchni wyglądała organizacja gali? Może poznamy jakieś ciekawe smaczki? - Przede wszystkim, tak jak pan zauważył, wszystko odbyło w realu, a nie online. To olbrzymia przewaga Gali Mistrzów Sportu nad wszystkimi imprezami, które z powodu covida zostały okrojone do minimum. Paradoksalnie właśnie ta gala obfitowała w bardzo liczną obecność wybitnych postaci polskiego sportu - aktualnych i tych z przeszłości. Było to bardzo ważne - osobiście w gali uczestniczyli i Robert Lewandowski, i Anita Włodarczyk, i Bartosz Zmarzlik, i prawie wszyscy medaliści olimpijscy, którzy byli w pierwszej dwudziestce. To nadawało ton i właściwą aurę temu wydarzeniu. Rozmawiałem z Bolesławem Pawicą, reżyserem tego widowiska, który także odniósł wrażenie, że widownia reagowała bardziej spontanicznie i żywiołowo niż do tej pory. Klimat gali na żywo jest zupełnie inny. - To także zasługa chociażby Aniołków Matusińskiego - i Aniołów właściwie, bo mowa o sztafecie 4x400 kobiet i sztafecie mieszanej 4x400, czy naszych wioślarek z czwórki. To ludzie bardzo otwarci, bardzo spontaniczni w reakcjach na scenie i poza sceną. Budowali bardzo radosny nastrój tego wydarzenia. To dla nas podwójna frajda, że tyle wspaniałych osób pofatygowało się na imprezę, dzięki czemu łatwiej się takie widowisko buduje telewizyjnie. Łatwiej zrobić z niego making of, reportaż, bo rzeczywiście jest z kim i o czym porozmawiać, bo rok był wyjątkowo tłusty w wydarzenia. 14 olimpijskich medali - to bardzo dobry wynik. Paradoksalnie - także z powodu covida, bo gdyby covid nie przeszkodził organizatorom, to Anita Włodarczyk by nie startowała, bo była kontuzjowana, Paweł Dobek pobiegłby na innym dystansie, albo nie pobiegłby w ogóle, może by Matusiński nie zdążył z konfiguracją sztafet... Mogliśmy mieć o cztery-pięć medali mniej. Nie wiadomo, w jakiej formie byliby zawodnicy. - Dawid Tomala nie liczył się z tym w ogóle, że będzie szedł na dystansie 50 km, tylko planował start na dystansie 20 km. Można mnożyć te nadzwyczajne historie. Trochę palca Bożego w tym było, a my mieliśmy szczęście to konsumować z załogą Przeglądu Sportowego, jeszcze przy tak doniosłym wydarzeniu stulecia gazety. Konstelacja szczęśliwych zdarzeń była kompletna, dlatego praca przy tym była podwójnie przyjemna, a nośność wydarzenia znaczna. Fakt przełożenia igrzysk spowodował mały kłopot bogactwa. Werdykt plebiscytu, jak to przy plebiscytach zwykle bywa, wzbudził sporo kontrowersji. Aż sami sportowcy zaczęli toczyć dyskusje, komu należało się pierwsze miejsce... - Rozumiem to i w tym wypadku broniłbym Pawła Fajdka. Sportowcy też są normalnymi ludźmi, którzy mają swoje emocje i swój system wartości. Ja zresztą też uważałem i uważam do dzisiaj, że nagroda należała się Anicie Włodarczyk, bo co sportowiec może zrobić większego, niż zdobyć trzy złote medale olimpijskie z rzędu w swojej dziedzinie? Z drugiej strony, to naturalne, że Robert Lewandowski jest obecny w mediach co trzy dni. Więc on jest tak naprawdę na stałe w naszych umysłach, bo co trzy dni strzela bramkę albo w Bundeslidze, albo w Lidze Mistrzów, albo w reprezentacji Polski. I nawet ta - jak mówi młodzież - "wtopa" w meczu z Węgrami nie zrobiła mu specjalnej krzywdy, chociaż ewidentnie zawinił on sam i trener Sousa. Skomplikowali sytuację reprezentantom i nam wszystkim, kibicom piłki nożnej w Polsce. Ale też rozumiem, że Lewandowski jest częściej w umysłach i sercach kibiców sportu niż Anita Włodarczyk, Paweł Fajdek, Paweł Nowicki, czy Dawid Tomala lub zawodnicy sztafet, o których mówiłem. Wróciła też dyskusja, jak plebiscyt powinien się nazywać - czy na najlepszego, czy na najpopularniejszego sportowca Polski, ale w przypadku tego akurat plebiscytu Przeglądu Sportowego, to dyskusja nieco teoretyczna, bo nie zmienia się szyldu imprezy, która odbywa się po raz 87., a jej patronem jest stuletnia gazeta sportowa. Takiej możliwości raczej nie ma. Kontrowersje były, są i będą. Zawsze z ciekawości zaglądam sobie w werdykty ubiegłych lat. Weźmy np. 1974 rok, gdy polscy piłkarze zagrali najpiękniejszy turniej w historii polskiej piłki. Na mundialu w Niemczech słynna drużyna Kazimierza Górskiego zajęła trzecie miejsce. A Kazimierz Deyna srogo przegrał w plebiscycie z Ireną Szewińską. Która miała też swoje osiągnięcia, choć wcale nie był to rok olimpijski - tylko pobiła wówczas trzy lub czterokrotnie swój rekord na sto metrów i raz na czterysta metrów. I kibice uznali, że ona jest ważniejsza od kapitana naszej reprezentacji narodowej. Oraz od króla strzelców mundialu, Grzegorza Laty. Gdybyśmy dziś mieli króla strzelców mundialu... - O, Grzegorz Lato był wówczas piąty. To też jest dobry komentarz do tegorocznej sytuacji z Włodarczyk i Lewandowskim. W tak tłustym roku dla polskiej piłki, jak 1974, gdy wszyscy oszaleliśmy na punkcie polskich piłkarzy, wygrała Irena Szewińska. Kapitan Kazimierz Deyna był drugi, a król strzelców MŚ Grzegorz Lato był piąty. Może na tym polega też piękno tych plebiscytów, że oddaje się głos czytelnikom, widzom, kibicom? - Tak. Natomiast ten przymiotnik "najlepszy" lub "najpopularniejszy" zawsze będzie wracał jako pytanie, jak być powinno, by kryterium pasowało do zwycięzcy plebiscytu. Ostatecznie trofeum trafiło do rąk Roberta Lewandowskiego, który znowu nas zachwyca, bo praktycznie w każdym meczu możemy liczyć na jego bramki. Po jesieni w Lidze Mistrzów jest liderem klasyfikacji strzelców. Realizacja wszystkich spotkań Champions League jest ogromnym wyzwaniem? - Przede wszystkim jest wielką przyjemnością. To nie tak, że takie tworzywo samo się obroni, trzeba się nad tym porządnie napracować. Potwierdza to nasza inwestycja w studio telewizyjne na ulicy Łubinowej o powierzchni 700 m2, gdzie tworzymy to widowiskowo od strony oprawy towaru z najwyższym znakiem jakości, czyli Ligi Mistrzów. Wymaga to dużego nakładu pracy, bowiem programy trwają po kilka godzin - startujemy grubo przed pierwszym meczem, a kończymy grubo po zakończeniu drugiego meczu. W trakcie trwania fazy grupowej zawsze staramy się wysłać ekipę dwóch komentatorów na teoretycznie najbardziej atrakcyjny mecz. Wysyłamy też kamerę, reportera, staramy się by towar premium był maksymalnie dobrze oprawiony, by przynosił satysfakcję tym, którzy zdecydowali się na zakup pakietu premium, w którym jest Liga Mistrzów. Jak mówię - poza obowiązkiem dziennikarskim jest to olbrzymia przyjemność dla komentatorów i dla nas wszystkich, którzy pracujemy przy produkcji studia dla Ligi Mistrzów. Od momentu powstania Ligi Mistrzów w 1992 roku rozgrywki te tylko nabierają blasku. Dostarczają nam coraz lepsze widowiska i coraz więcej radości. A jeśli jest jeszcze przypadek Roberta Lewandowskiego, czy Wojciecha Szczęsnego lub innych naszych piłkarzy, gdy możemy nacieszyć się nimi, grającymi w poważnych klubach europejskich, to jest to podwójne święto i podwójna radość. W tym roku emocjonowaliśmy się także m.in. Wimbledonem, w którym Hubert Hurkacz doszedł do półfinału, było też kolarskie Tour de Pologne. Jakie wydarzenia zapadły szczególnie w pamięć dyrektorowi Polsatu Sport i były szczególnie ważne? - Wimbledon był fajny, dlatego że kariera Huberta Hurkacza i jego dotarcie do półfinału, zaskoczyło nas wszystkich. To po igrzyskach w Tokio jest chyba drugie wydarzenie zaskakujące i radosne. Staraliśmy się za tym nadążyć, myślę, że studio, które wyprodukowaliśmy do oprawy meczów półfinałowych i finałowych turnieju Wimbledonu było czymś, co jeszcze się nie zdarzyło w telewizjach w Polsce. Wyszło nam to dobrze i będziemy chcieli pójść tą drogą przy kolejnych edycjach Wimbledonu na naszej antenie. Generalnie to właśnie to, co najbardziej napędza nas w tej pracy. Przygotowujemy się do obsługi wydarzenia na wysokim standardzie, a później polski sportowiec niespodziewanie dostarcza nam jeszcze - w cudzysłowie - "kłopotu", ale my te "kłopoty" chętnie bierzemy na swoje barki. Na takie pozytywne niespodzianki liczy się przy każdej okazji. - Oczywiście, to istota naszego zawodu, naszej pracy. Czekamy na sukcesy naszych sportowców, bo ich sukcesy to też nasze sukcesy. Wtedy nasza praca nabiera sensu. Dlatego też sukces Huberta Hurkacza na Wimbledonie był czymś, co nas bardzo ucieszyło i co bardzo się przydało dla rozpędzenia naszej maszyny dziennikarskiej. Natomiast po raz pierwszy raz mieliśmy przyjemność relacjonować Tour de Pologne, bo dość niespodziewanie udało nam się kupić prawa wobec wycofania się Eurosportu z opieki nad TdP w telewizji kodowanej. Wobec tego kupiliśmy prawa na cztery lata. Nie mieliśmy czasu przygotować się solidnie do jego obsługi, bowiem sprawa działa się z dnia na dzień. Natomiast w tym roku będziemy to robić już przy użyciu specjalnego wozu, będziemy prowadzić studio na miejscu - przed startem etapu i po starcie etapu, będziemy mieć też swojego reportera i oczywiście cały etap od dechy do dechy - od pierwszej do ostatniej sekundy - będzie na antenie Polsatu Sport. Które z tych wydarzeń, a może jakieś inne, było największym sukcesem minionego roku? - Wydaje mi się, że to w jaki sposób potraktowaliśmy igrzyska olimpijskie w Tokio. Było to dla nas sporym wyzwaniem, bo poruszaliśmy się tylko w przestrzeni publicystyczno-reporterskiej i w kategorii publicystycznej, postawiłbym to na pierwszym miejscu. Zaś w kategorii obsługi gigantycznej imprezy i jej objętości w jednostce czasu, to jednak turniej w Rimini, gdzie grali siatkarze w Lidze Narodów. To była najbardziej obciążająca nas historia w kategorii skondensowania wysiłku w jednostce czasu. To też bym uznał za jedno z takich ciekawszych i pozytywnych doświadczeń. Poza tym robimy swoje - wspomniał pan o historiach takich jak ZASKA, o Wimbledonie. W zeszłym roku zrealizowaliśmy prawie tysiąc transmisji. Jeszcze parę lat temu było ich czterysta, a w tym roku zrobimy ich ponad tysiąc. W zakres tego wchodzi pełna obsługa ligi mężczyzn i kobiet w siatkówce, pełna obsługa ligi koszykarskiej PLK, I ligi piłkarskiej, Pucharu Polski... To tworzywa, które dają nam największe obciążenia z dnia na dzień. Do tego wielkie turnieje - jak wspomniałem, czekają nas mistrzostwa świata kobiet w siatkówce w Polsce i Holandii, czekają nas mistrzostwa świata mężczyzn w Rosji, czeka nas druga połowa turnieju Ligi Mistrzów, później pierwsza połowa następnego sezonu. Będzie co robić, jest także Wimbledon. Będzie tego naprawdę dużo. Wiernych widzów mają też cykliczne programy Polsatu, jak Cafe Futbol, Koloseum, czy 7 Strefa. Jaką rolę odgrywają programy, które towarzyszą ludziom od wielu lat? - One porządkują rzeczywistość. Zawsze dążyliśmy do tego, żeby nasze transmisje z różnych dziedzin sportu, były uzupełnione o cykliczne programy publicystyczne. Pierwszym było Cafe Futbol, zresztą ono ulegało sporym transformacjom. Zanim jeszcze zaczęło się nazywać Cafe Futbol, a były to stare czasy, mniej więcej od 2002 roku, prowadziliśmy takie próby. Wraz ze wzrostem objętości siatkówki na antenie Polsatu Sport powstała konieczność wyprodukowania programu publicystycznego o siatkówce, stąd 7 Strefa. Też długo zastanawialiśmy się, jak ją nazwać. A Koloseum? To z kolei pokłosie naszych inwestycji w MMA i w boks. Właśnie te trzy programy, które pan wymienił - Cafe Futbol, 7 Strefa i Koloseum, to rzeczy, które mają już swoją tradycję i prestiż. Występ w takim programie to coś interesującego dla naszych gości i ekspertów. Rzeczy, o których tam się mówi i tezy, które tam się stawia idą w środowisko w kategorii opiniotwórczej. Na tym też nam zależało, mamy fajnych gości, ludzie przychodzą do nas z ochotą. Myślę, że programy spełniają swoją bardzo ważną rolę w informowaniu środowiska o piłce nożnej, siatkówce, czy sportach walki. Są też magazyny I ligi, jest magazyn koszykarski, lecz one mają bardziej rolę uzupełniającą programy informacyjne, niż miałyby mieć jakieś aspiracje publicystyczne. Tam tej publicystyki jeszcze nie ma, co nie znaczy, że jej kiedyś nie będzie. Nie taki też był nasz cel. Podchodzimy też do wydarzeń sezonowych, jak skoki narciarskie - mamy program "Polskie Skocznie", który według mojej opinii przygotowaliśmy na bardzo wysokim poziomie. Jego wydawcą jest Bartek Heller, mający gigantyczną wiedzę i doświadczenie w pracy w tym środowisku. Fajnie prowadzą go Paulina Chylewska z Przemkiem Iwańczykiem. Co dwa lata porywamy się też na program okołoolimpijski, bo samych igrzysk nie mamy, zawsze też próbujemy wyprodukować program towarzyszący mistrzostwom Europy lub mistrzostwom świata w piłce nożnej. Program Koloseum jest miejscem, do którego zapraszany jest choćby mój redakcyjny kolega z Interii, Artur Gac, ekspert od sportów walki. W jaki inny sposób wykorzystywana jest synergia między innymi podmiotami Polsatu, jak choćby Eleven Sports, czy właśnie Interia? - Doszło do niej siłą rzeczy, bo każdy z nas ma swoje potrzeby. Gdy dołączały do nas kolejne spółki zajmujące się sportem w telewizji, czy internecie, staraliśmy się nawiązać współpracę. To działo się w sposób naturalny. Jeszcze długo przed zakupem Interii znaliśmy się wiele lat z Michałem Białońskim, więc współpraca była bardzo łatwa, prosta i automatyczna. Szybko dogadywaliśmy się w takich kwestiach, jak wymiana dziennikarzy, czy informacji wideo lub pisanych. Z tym nie ma żadnego problemu. To jednak nie tak, że wyznaczamy sobie wspólną linię polityczną - każdy ma swobodę i swój pogląd na rodzaj komentarza do informacji. Nie namawiamy się, by pisać tak, czy inaczej. Z Eleven Sports to trochę inna historia. Długo byliśmy równoległymi bytami. Ale też znamy się z Patrykiem Mirosławskim długo i kiedy przybywało nam praw do piłki nożnej, musieliśmy zastanowić się, czy zatrudnić ekstra dziennikarzy do obsługi ligi szkockiej, Ligi Mistrzów - szczególnie w fazie grupowej, czy - jeszcze rok temu - Ligi Europy, więc korzystaliśmy i korzystamy nadal z ekspertów Eleven. Uważam, że to zupełnie normalne, a synergia jest praktykowana na co dzień bez żadnych problemów. My też wspieramy naszymi dziennikarzami różne przedsięwzięcia Eleven, jak choćby Tomkiem Lorkiem w programach motoryzacyjnych. Jedną z takich wspólnych akcji Polsatu Sport i Interii jest Akademia Młodego Piłkarza. Mam przyjemność koordynować akcję po stronie Interii, natomiast w Polsacie Sport kolejne odcinki pojawiają się cyklicznie przy okazji Cafe Futbol czy studia Ligi Mistrzów. Można powiedzieć, że to rodzaj misyjnego programu? - Doszliśmy do wniosku, tutaj w Polsacie, że przestrzeń, którą mamy w studio przy okazji LM, czy Cafe Futbol, czy w Atletach, których prowadzi Przemek Iwańczyk, doskonale nadaje się do promowania piłki nożnej od strony sportu dzieci i młodzieży. Stąd też taka rzeczywiście misyjna historia, która teoretycznie nie powinna się zdarzać w firmie na wskroś komercyjnej, ale to też nasz ukłon i rodzaj wsparcia w stronę tego co dzieje się w Polsce - przez PZPN po różne klubowe i prywatne akademie piłkarskie, żeby ta para nie szła w gwizdek. Żeby troszeczkę usystematyzować, zinwentaryzować te wszystkie ruchy, a po drugie - nadać im jakiś logiczny kształt. Troszeczkę też zbudować coś na antenie dla adepta, który gdzieś trenuje, by mógł zobaczyć, czy wszystkie informacje, które przekazuje mu trener, czy system szkolenia, w którym uczestniczy, to absolutnie wszystko, czy też może być gdzieś inaczej. A wszystko to w trosce o polską piłkę nożną. O to, co chcielibyśmy osiągnąć w przyszłości. To taka cegiełka do tego systemu, który zaczyna budować prezes Cezary Kulesza w PZPN-ie. Do systemu Junior Pro i ambicji okręgowych związków piłki nożnej, które w końcu zaczynają pracować na jednym podręczniku, jest to zunifikowane, a nie tak jak jeszcze kilka lat temu, co innego działo się na Dolnym Śląsku, co innego w Małopolsce, co innego na Pomorzu. Wymyśliliśmy to z Przemkiem Iwańczykiem, później nawiązaliśmy kontakt z Interią, znaleźliśmy ludzi, którzy zajęli się Akademią Młodego Piłkarza. Chcemy to robić nie tylko do tego momentu, w którym - teoretycznie - kiedyś skończą nam się prawa do Ligi Mistrzów, czego byśmy nie chcieli za szybko. Będziemy ten kierunek kontynuować, bo myślę, że to akurat w przypadku piłki nożnej jest działanie konieczne. Na sam koniec zapytam jeszcze - jakie plany na kolejny, 2022 rok? - Jesteśmy cały czas w drodze. Dla nas ten ruch wyznaczany przez ilość i objętość transmisji i kalendarz wypełniony od stycznia do grudnia sprawia, że mamy poczucie, iż nie mamy ani Sylwestra, ani świąt Bożego Narodzenia, ani świąt Wielkanocnych, że cały czas jesteśmy przy czymś. Zawsze jedna impreza trwa, a druga się już zaczyna. Trudno o chwile odpoczynku. To taka sportowa suita, brak ciszy między utworami. To wszystko zazębia się ze sobą. Czasami jest bardzo trudno nam wyrobić się z obsługą trzech, czy czterech wydarzeń, które dopadają nas w jakiś konkretny weekend, czy całe tygodnie. Ale to wszystko jest przyjemne. Plany? Plany mamy takie, jak zwykle. Portfolio naszych praw jest dość dobrze opisane do roku mniej więcej 2024-2025. Mnóstwo siatkówki, mnóstwo koszykówki, dużo piłki nożnej, jest tenis - i to w objętości gigantycznej, jest Tour de Pologne, są łyżwy szybkie, figurowe, biathlon... Na kanałach Polsatu pokażemy także zimowe igrzyska paraolimpijskie. Mamy tego całe stosy, jak to się mówi. Chcemy temu podołać. Będzie nam przyjemnie, jeśli nasi sportowcy będą na naszych antenach zdobywali medale, czy osiągali sukcesy, które będą nas wszystkich radować. A jeśli tak nie będzie? To nie będziemy pracować gorzej, będziemy pracować tak samo solidnie, jak do tej pory - przez ostatnie 22 i pół roku. Rozmawiał: Wojciech Górski