Interia: Zacznijmy od końca, czyli od hymnu mistrzostw Europy. Jak doszło do współpracy Drużyny Mistrzów z organizatorami imprezy? Roman Lachowolski (Bosski Roman, Drużyna Mistrzów): Odezwał się do mnie Rafał Simonides i sztab organizacyjny mistrzostw. Najpierw był mail, potem spotkanie, rozmowy. Przedstawili mi swój plan, nie trzeba było mnie dwa razy namawiać do współpracy. To nie jest kolejne komercyjne wydarzenie jak mundial, tu nie ma nastawienia na zarobek, wręcz samemu trzeba walczyć o każdego sponsora. Poczułem ich pasję, idee. Doceniam kampanię Muaythai Przeciw Narkotykom, a także ukierunkowanie w stronę młodych ludzi, którzy nie mają środków finansowych, nie są zawodowcami, ale idą w stronę sportowych wartości. To się pokrywa z działaniem Drużyny Mistrzów, dlatego ustaliliśmy, że robimy hymn. Hymn - to brzmi dumnie. Jest pan dumny? - Muzykę robię na co dzień, to mój chleb powszedni. Hymn jest dla mnie nobilitacją, gwarancją, że moja droga jest słuszna i ktoś ją docenia. W trakcie naszych spotkań narodziła się przyjaźń, wiem, że nawiążemy stałą współpracę i będziemy wspierać Polski Związek Muaythai. Bardzo się cieszę, że te mistrzostwa są akurat w Krakowie. Wspomniał pan o wartościach Muaythai. Jest o nich mowa w hymnie. Słowa zostały panu narzucone, czy miał pełną swobodę w pracy nad tekstem? - Staram się podchodzić merytorycznie do swojej pracy. Lubię wiedzieć o czym piszę i śpiewam. W hip hopie można walić trzy po trzy, od lania wody jestem profesorem, można robić "wychwalcze" kawałki, ale lepiej poprosić znawcę tematu o wytyczne. Mentorem był dla mnie Rafał Simonides. Poprosiłem go o ściągę, o zapoznanie z kwestiami ważnymi dla Muaythai. Jak wasi fani odebrali efekt końcowy? - Zawsze zdania są podzielone, oczywiście wszystkim nie da się dogodzić. Gdy zaczynasz świecić, oślepiasz ociemniałych i wtedy choćbyś robił dobrą rzecz musisz się liczyć, że będzie sprzeciw, ale akurat w tym wypadku to dobra oznaka - dowód na to, że zaczynasz zmieniać rzeczywistość... Ten kawałek nie miał być moim popisem, chodziło o przekazanie wartości Muaythai i osadzenie ich w hip hopie. Ja jestem z hymnu zadowolony, dużo głosów dostaję pozytywnych. Drużyna Mistrzów to projekt stricte muzyczny? Pytam, bo odczuwalne jest poczucie pewnej misji płynącej z waszej twórczości. - Misyjność towarzyszy mi od zawsze. Zawsze chciałem robić coś prospołecznego, nie tylko łechtać własne ego i być wielkim artystą sam dla siebie. Jakiś głos wewnętrzny mówi mi, żeby robić coś dobrego dla ludzi. Z tego względu często angażuję się w akcje non-profit. Grywamy w Monarach, poprawczakach. Nie chodzi tu o PR, jakieś zagrywki dobroczynne pod publiczkę, bo tak wypada. To taka wewnętrzna potrzeba. W pewnym momencie zobaczyłem, ile hip hop może zmienić w życiu młodych ludzi. Jeżeli powiem im np. "jarać jointa jest fajnie, to iluś małolatów te jointy zacznie jarać". - Zdaliśmy sobie sprawę, że promocja narkotyków, picia, hedonizmu, pójścia na łatwiznę jest najłatwiejsza do przemielania, ale to nie tworzy nic dobrego, tylko zblazowanych głupków i egocentrycznych bałwanów. To nie jest dobra jakość. Człowiek chodzi po ulicach i zaczyna mu to przeszkadzać, bo wie, że sam taki nie jest. Wielu ludzi na co dzień boryka się z różnymi problemami, nie mają szans na realizacje swoich marzeń. Często to kwestia psychiki, zdołowania, a nie sytuacji materialnej. Skoro nasze słowa, tak jak z tym jointem, mogą kogoś zachęcić do działania, to czemu nie do tego, żeby pokonał własne bariery i stał się kimś lepszym. Tak zrodziła się Drużyna Mistrzów? - Zacząłem szukać takiego projektu, przeciwwagi do rzeczy, które sam popełniłem. Przecież jako Firma mieliśmy różne kawałki, chociaż akurat przekazu nam nie brakowało, bo nie pieprzyliśmy głupich hasełek, ale chciałem innej jakości. Miało być tak, że mucha nie siada. Mniej kontrowersji, a więcej konkretnych, nobilitujących jakości mogących być katalizatorem pozytywnych zmian w życiu. Przy Drużynie Mistrzów tak właśnie jest. Nikt mi niczego nie może zarzucić. To jest projekt czysty, pozytywny. Jakie główne wartości wam przyświecają? - Mamy trzy hasła: sport, muzyka, pasja. Sport uczy dyscypliny i pokory. Nie trzeba być zawodowcem, żeby czerpać z wartości, jakie za sobą niesie. Mobilizuje do rozwoju. Tak jak poprzez sport ćwiczymy ciało, możemy wpływać na naszego ducha i intelekt. Sportem dla intelektu będzie na przykład czytanie książek. W łatwy sposób, odnajdując pasję, możemy zmienić swoje życie, a przykład sportu bardzo dobrze to obrazuje. Odmiana życia, postawienie na pozytywne wartości - ta potrzeba wynika z własnych doświadczeń? - Świętym ani aniołkiem nie jestem. Sam bywałem w życiu na różnych rozdrożach. Wiele złego się naoglądałem, wiele głupich decyzji podjąłem. Trochę toksycznego syfu w moim młodym naiwnym życiu także gościło. Przerobiłem to, pamiętam o tym i pokazuję, że można się zmienić, że można być kimś lepszym. Były używki, była impreza to leciałem niczego sobie nie odmawiając. Dzięki doświadczeniu jestem bardziej autentyczny, bo doświadczyłem życia na własnej skórze i wiem z czym mam do czynienia. Dzisiaj jestem dojrzały, jestem ojcem, mam ponad 30 lat, czuję odpowiedzialność i stawiam na rozwój. Kiedyś byłem takim lustrem rzeczywistości, mówiłem o tym, co widziałem. Dzisiaj jestem kreatorem rzeczywistości. Któregoś dnia zadałem sobie pytanie, czy chcę kolejnego projektu, który będzie komercyjny, da mi masę pieniędzy i sławę, czy chcę zrobić coś pozytywnego. I tak stworzyłem Drużynę Mistrzów. - Koncepcja była taka, żeby na naszych składankach pojawiała się czołówka polskich raperów. I to się nam udaje. Cieszę się, że znajomości sprzed lat przetrwały i bardzo dobrzy raperzy zaangażowali się w projekt. Dwie składanki już wyszły, pracuję nad trzecią, która pojawi się w lutym przyszłego roku. Drużyna Mistrzów od początku miała motywować, dawać nowe, pozytywne wartości. To wypaliło na tyle, że po roku założyliśmy fundację. Dopiero rozkręcamy tą działalność, nie jest to prosta sprawa. Potrzeba ludzi i czasu. Nie idzie to tak z kopyta jakby się chciało, ale im większy trud tym większy sukces i satysfakcja! Czym docelowo ma się zajmować fundacja? - Propagowaniem pozytywnych wartości, realizacją marzeń i rozwijaniem pasji młodych sportowców czy artystów. Chcemy pozyskiwać fundusze na stypendia dla młodzieży, promować zdolnych ludzi z pasją. Wszędzie czytamy o Robercie Lewandowskim, to zrozumiałe, ale na co dzień masa świetnych młodych ludzi ciężko trenuje i marzy o tym, żeby ktoś ich zauważył. Bez tego wielu z nich może stracić zapał. Chcemy ich promować, chwalić, pokazywać. Taka młoda osoba może być inspiracją dla następnej. Ktoś zobaczy młodego chłopaka ze swojej okolicy, który miał ciężką sytuacją życiową, zobaczy, że ciężką pracą i pasją coś osiągnął i sam ruszy po swoje. Chcemy też nawiązać współpracę z podmiotami gospodarczymi, które mają budżety na działalność dobroczynną, postarać się o dotacje z Unii Europejskiej. Sporo tego, jeszcze kiedyś trzeba tworzyć muzykę... - Brak czasu to mój największy problem. Ale Drużyna Mistrzów jest tworem otwartym, nie zamykamy się na ludzi z zewnątrz, nie uważamy się za autorów najlepszych pomysłów. Jakby jakaś lotna osoba chciała uczestniczyć w budowaniu fundacji, pomagać nam w sprawach organizacyjnych - jest zielone światło. Zapraszam do współpracy konkretne i zdecydowane osoby z pasją. Piszcie na info@druzynamistrzow.com, zapraszam też na nasz kanał na YouTube i profil Drużny Mistrzów na Facebooku. Jak tak rozmawiamy zaczynam dochodzić do wniosku, że ta pasja jest zaraźliwa. - Wierzę, że jeśli będziemy tworzyć społeczeństwo inteligentnych, świadomych ludzi z pasją, nie będziemy się musieli martwić o przyszłość naszego kraju. Utopia? Nawet jeśli Drużyna Mistrzów trafia do 10 proc. odbiorców, uważam, że warto robić to, co robimy. Rozmawiał: Dariusz Jaroń